Uwielbiam jeść. Jedzenie, sport, seks i pisanie to są cztery rzeczy, które mogłabym uprawiać 24 h na dobę. Mogłabym, gdyby nie fakt, że trzeba jeszcze znaleźć czas na pracę, sen, sprzątanie i bezmyślne przeglądanie Facebooka. Ale do rzeczy.
Jeść można na trzy sposoby:
- W domu – to, co sam sobie upichcisz.
- Na mieście.
- W domu, ale z dowozem, czyli jesz to, co upichcą ci inni, a co zamówiłeś sobie online lub telefonicznie.
Trochę mnie już znacie, więc nie powinno Was zdziwić, że preferuję opcję nr 1. W kwestiach kulinarnych sobie ufam najlepiej. Nie dość, że jestem strasznie wybredna, jeśli chodzi o kuchnię, to na dodatek gotuję dobrze. Win-win. Sama sobie jestem sterem, żeglarzem i kucharzem ;) Sęk w tym, że żyję dość aktywnie i nie zawsze na gotowanie mam czas. Jeśli pracuję z domu – ok, no problem. Stukam maila do klienta i w międzyczasie mieszam makaron (tak się ćwiczy podzielność uwagi, kochani). Kiedy jadę do firmy, zwykle pichcę sobie coś z samego rana, wsadzam to, jak na słoika przystało, do plastikowego opakowania i później swoje wyborne penne z łososiem albo inne szato de dewolaj odgrzewam w mikrofali. Mało to przyjemne, ale i tak lepsze niż jedzenie w Makdonaldzie czy w innym Kejefsi.
Bywa jednak, że budzę się o wpół do za późno i zwyczajnie nie mam czasu na gotowanie. Wtedy zwykle w porze lanczu/obiadu/#jakzwałtakzwał, wyskakuję po jakąś sałatkę, kanapkę na ciepło albo coś, co przygotują mi szybko i co będę mogła zabrać ze sobą do pracy. To taki mały przedsionek do tego, co nazywamy jedzeniem na mieście, które notabene uwielbiam, bo praktykuję je niezwykle rzadko.
Po pierwsze, nie stać mnie na to, żeby regularnie stołować się w restauracjach. Po drugie, jeśli już do restauracji idę, to wybieram taką naprawdę dobrą, z pysznym jedzeniem, dobrym winem i fajnym klimatem. Taką, gdzie napiwek to rzecz równie święta, co moja satysfakcja. Miejsce, w którym dopieszczą moje podniebienie i sprawią, że znów poczuję się jak na wakacjach we Włoszech. Mało jest takich knajp, ale mam już swoje wypróbowane i powiem Wam, że za każdym razem, kiedy z T. lub z przyjaciółmi idziemy gdzieś na jedzenie, jaram się jak pięciolatek na zabawie choinkowej. Zawsze zamawiam wtedy coś, czego sama bym nie zrobiła w domu, np. kaczkę w sosie pomarańczowym albo pastę z mulami, pomidorami, pietruszką i parmezanem, obowiązkowo na białym winie. Czujecie to? No właśnie.
Do zamawiania jedzenia online lub telefonicznie zawsze podchodziłam z dystansem. Po pierwsze, nigdy nie wiesz, czy posiłek dotrze do ciebie ciepły, czy zimny. Po drugie, nie masz możliwości złożenia reklamacji na bieżąco, tak jak to jest w restauracji, gdzie możesz po prostu powiedzieć: „Kelner, ta zupa jest za słona”. Po trzecie, po co zamawiać jedzenie do domu, skoro możesz sobie ugotować sam?
No właśnie. Aż któregoś dnia odezwała się do mnie Foodpanda.pl z propozycją przetestowania ich usług. FoodPanda to taki portal, za pośrednictwem którego możesz zamówić jedzenie przez internet prosto na swoją chawirę. Pomyślałam: „Ok, czemu nie. W życiu wszystkiego trzeba spróbować. Najwyżej zejdę z tego łez padołu wcześniej”. Zaakceptowałam challenge, przyjęłam voucher od FoodPandy i postanowiłam sprawdzić, jak to rzeczywiście jest z tym zamawianiem jedzenia online.
Na dzień próby obrałam sobotę w okolicach godziny 14. Postanowiłam wciągnąć w swój niecny eksperyment T. (jak umierać, to we dwoje) i po 5-sekundowej naradzie postanowiliśmy, że w sobotę jedziemy po bandzie i jemy niezdrowo (tzw. cheat-day ;)). Postawiliśmy na pizzę, choć do wyboru mieliśmy też sushi, kuchnię polską, indyjską, amerykańską, turecką i gruzińską.
Samo zamawianie jedzenia jest banalnie proste. Wystarczy zarejestrować się w serwisie Foodpanda.pl (trwa to ok. 30 sekund), wpisać swoją lokalizację (miasto, ulica, nr domu) i kliknąć zielony przycisk „Pokaż restauracje”. Po chwili macie przed oczami listę wszystkich knajp w Waszej okolicy, które umożliwiają złożenie zamówienia online i dostarczają jedzenie do domu. Tu plus dla strony: lista restauracji jest bardzo przejrzysta, bez problemu można też przejść do menu każdej z knajp. My wybraliśmy Trattorię Pepe Nero – skusiła nas opcja Quattro stagioni, gdzie do każdej ćwiartki pizzy dobiera się inne składniki. Tym sposobem stworzyliśmy sobie kombo ze szpinakiem i ricottą, mozarellą i pomidorami oraz prosciutto i oliwkami. Do tego dwa soki pomarańczowe. KLIK i czekamy, co dalej.
Czekamy, czekamy, czekamy… I nic. To znaczy na stronie nie pojawił się żaden komunikat, czy zlecenie zostało, czy nie zostało przyjęte do realizacji. Teoretycznie na moim nowo założonym koncie wyświetlała się informacja, że zamówiłam pizzę, ale w praktyce nie wiedziałam, czy i kiedy ta pizza do mnie dotrze. To pierwszy minus i rzecz, nad którą należałoby popracować.
Po około 10 minutach dostałam sms, że zlecenie zostało przyjęte do realizacji. 5 minut później ta sama informacja dotarła na moje konto mailowe. Ponieważ mieliśmy do wykorzystania voucher, nic nie płaciliśmy, jednak sam system płatności w przypadku korzystania z FoodPandy jest banalnie prosty: płacisz online (przez PayPal lub PayU) albo gotówką przy odbiorze.
Pozostało nam czekać na dostawcę pizzy. Na dotarcie do nas miał pół godziny od momentu, kiedy dostałam sms. Był po 29 minutach, a więc miał chłop, tak zwany perfect timing :) Niestety, nie przywiózł dokładnie tego, co zamówiliśmy, bo zabrakło jednego soku. Byliśmy jednak na tyle głodni, że zignorowaliśmy to małe niedopatrzenie i zgodnie rzuciliśmy się na pizzę, która wyglądała całkiem apetycznie i tak, hmmm… „na bogato”. Dużo szpinaku, dużo oliwek i dużo prosciutto. Sam filling pizzy był naprawdę pyszny. Gorzej z ciastem, które – choć cienkie – okazało się gąbczaste. Pizza dotarła do nas ciepła, ale nie gorąca, czyli dla T. perfekcyjnie, dla mnie trochę mniej, bo ja generalnie słynę z tego, że jem i piję wrzątek :)
Podsumowując: z serwisu FoodPandy jestem bardzo zadowolona, poprawiłabym jedynie kwestię informowanie użytkownika o przyjęciu zlecenia do realizacji. Skoro dotarł do nas tylko jeden sok, zamiast dwóch, to znak, że gdzieś jest zgrzyt w komunikacji: albo między FoodPandą a restauracją, albo między restauracją a doręczycielem zamówienia. Tego nie wiem, więc nie feruję wyroków. Co do samej restauracji Trattoria Pepe Nero mam więcej zastrzeżeń: kiepskie ciasto i za niska jak na moje podniebienie temperatura pizzy. Niewykluczone, że gdybyśmy zamówili w innej knajpie, bylibyśmy bardziej zadowoleni.
Miło było spróbować czegoś innego i czekać sobie z nogami opartymi o zagłówek kanapy na to, aż ktoś dowiezie mi do domu jedzenie – możecie się śmiać, ale dla mnie było to nowe doświadczenie :) Na pewno skuszę się jeszcze na usługi FoodPandy, bo to jednak wygodna opcja jest, jednak swoich poglądów nie zmienię i w rankingu eat stajlu zawsze na pierwszym miejscu będzie u mnie domowa kuchnia (smacznie, zdrowo i „po mojemu”), na drugim wyjście do restauracji (celebracja i święto), a na trzecim zamawianie jedzenia do domu (#niemamczasu, #niechcemisię, #tojasobielepiejpoleżę).
Jeśli mielibyście ochotę wypróbować, jak to jest kliknąć myszką dwa razy i czekać, aż Wam dowiozą papu prosto pod nos, mam dla Was niespodziewajkę: trzy vouchery od FoodPandy na kwotę 40 zł każdy (czyli starczy na wypasiony obiad dla jednej osoby albo skromny lunch dla pary – coś dla kobiet na diecie ;)) Wystarczy, że napiszecie w komentarzu, który rodzaj jedzenia (na mieście, w domu, z dostawą do domu) najbardziej wpasowuje się w Wasz styl życia i dlaczego. Vouchery trafią w ręce tych, którzy urzekną mnie swoją kreatywnością, bezczelnością lub pomysłowością (niepotrzebne skreślić). Wyniki ogłoszę najpóźniej do końca października, a Wy na wykorzystanie swoich voucherów będziecie mieli czas do 30 listopada. Wasze opinie o FoodPandzie zbiorę i przedstawię na blogu lub na fanpejdżu blogowym jako podsumowanie współpracy z serwisem Foodpanda.pl.
To jak? Challenge accepted? :)
Wyniki konkursu
Obiecałam, że opublikuję wyniki najpóźniej do końca października. Myślę, że kto miał ochotę się wypowiedzieć, już to zrobił, tak więc ogłaszam wszem i wobec, że najbardziej urzekły mnie odpowiedzi: Ani (aniaja), Katarzyny oraz Magda Motrenko. Dziewczyny, serdecznie gratuluję i proszę o email na kontakt@malvina-pe.pl. Wyślę Wam kody voucherów i wyjaśnię, co i jak :) Pamiętajcie, macie czas na złożenie zamówienia do końca listopada. Cmok!