Równouprawnienie to mit. Wymagania społeczne stawiane kobietom zawsze będą większe. Chyba, że natura zrobi zwrot i nagle mężczyznom wyrosną macice (zaczną rodzić dzieci), liczba połączeń między ich prawą i lewą półkulą wzrośnie (będą głębiej odczuwać emocje), a ilość istoty szarej w miejscach neuronów lustrzanych zwiększy się przynajmniej o kilkadziesiąt procent (staną się bardziej skłonni do współodczuwania, czyli tak zwanej empatii).
Ostatnie dni były dla mnie czasem przemyśleń, refleksji i rozmów: burzliwych i długich, prowadzonych z rodziną i z przyjaciółmi, głównie na tematy damsko-męskie. Tak się składa, że wśród bliskich mi osób są dwie młode matki (jedna z nich tuż po bardzo ciężkim porodzie), dziewczyna w piątym miesiącu ciąży, trzy kobiety w nieidealnych związkach, kilka mniej lub bardziej happily married… a do tego ich faceci – moi przyjaciele, koledzy, znajomi. Słuchałam ich, obserwowałem, chłonęłam to, co mówią i robią. Dotarło do mnie, że…
Mężczyzna przecenia swój wkład w związek
Kobieta po prostu robi pewne rzeczy i nie czeka na pochwałę czy nagrodę za ugotowany obiad, świetnie wysprzątaną kuchnię albo zamówienie stolika w ulubionej restauracji. Mężczyzna, nawet jeśli wykonuje pewne czynności dla wspólnego dobra (przykręci półkę w łazience, posprząta w salonie albo przytacha zgrzewkę wody z marketu), często oczekuje pochwały lub nagrody za swoje działania. Jeśli jej nie dostaje, czuje się: A. urażony, B. niedowartościowany, C. wkurwiony.
Dowodzą tego pewne badania: kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn pozostających w stałych związkach poproszono o przypisanie wartości pewnym wykonywanym przez siebie czynnościom. Wartość miała być tym większa, im bardziej – zdaniem respondenta – wykonanie danego zadania przyczyniało się dla dobra związku. Co się okazało? Mężczyźni przyznawali sobie punkty za każdą wykonaną czynność. Kobiety za realizację zadania, które w ich mniemaniu służyć miało wspólnemu dobru (np. umycie samochodu, ugotowanie obiadu, etc.) nie przyznawały sobie w ogóle punktów, a czasami dawały nawet punkty ujemne (!). W ogólnym rankingu mężczyźni średnio przypisywali sobie nawet kilka razy więcej punktów niż ich partnerki. Wniosek jak wyżej.
Mężczyzna za cholerę nie przyzna się do błędu
Oczekuje, że to kobieta pierwsza wyciągnie rękę na zgodę, wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom faceta – nawet, jeśli to on spieprzył sprawę. W społecznej świadomości wciąż funkcjonuje obraz kobiety jako tej bardziej empatycznej, a więc też predysponowanej (ba, stworzonej do tego), by wczuwać się w rolę mężczyzny, próbować zrozumieć jego punkt widzenia i jakoś zracjonalizować jego (często dla nas, kobiet, irracjonalne) zachowania. Pół biedy, jeśli facet wyjdzie naprzeciw, żeby porozmawiać, dojść do porozumienia, wypracować kompromis. Gorzej, kiedy jego urażona męska duma bierze górę nad rozsądkiem i zamiast rozmawiać, strzela focha, ewentualnie zgrywa pokrzywdzonego misia.
Mężczyzna oddziela emocje od myślenia
Patrz: mniej połączeń nerwowych pomiędzy lewą (racjonalność) i prawą (emocjonalność) półkulą mózgu. Kiedy po kłótni kobieta przeżywa, rozmyśla i próbuje zrozumieć motywy zachowań partnera, ten kompletnie odcina się od tematu. Owszem, nadal odczuwa emocje, ale albo nie jest ich świadomy, albo nie potrafi ich powiązać z konkretnymi wydarzeniami. Ba, jak wynika z prowadzonych od lat badań neurobiologicznych, mężczyźni odczuwają wysoką satysfakcję z ukarania osoby, która (w ich odczuciu) była wobec nich nieuczciwa bądź też zachowała się nie fair. Cytuję: U mężczyzn obserwowanie doznawania bólu przez osobę, która postąpiła wobec nich nieuczciwie, powoduje tylko niewielką aktywację w obszarach odpowiedzialnych za empatię, za to wysoką aktywację w mózgowym układzie nagrody. Kobiety, w przeciwieństwie do mężczyzn empatyzują z innymi osobami, niezależnie od tego, czy te osoby postąpiły wobec nich uczciwie, czy nieuczciwie[i]. A ponoć to baby są mściwe ;)
Mężczyzna nigdy nie zrozumie, z jakim bólem i poświęceniem wiąże się ciąża i poród
Nie, nie oczekuję, że nagle faceci zaczną wstrzykiwać sobie hormony, zapuszczać macice i rodzić dzieci. Odnoszę jednak wrażenie, że niewielu z nich zdaje sobie tak naprawdę sprawę, z jakimi wyrzeczeniami i cierpieniem dla kobiety wiąże się ciąża, poród i połóg. W naszym kraju cały czas panuje stereotyp Matki – Polki, od której społeczeństwo oczekuje, że rzuci wszystko i poświęci siebie dla dziecka w 100%, choćby miała sczeznąć.
Kilka dni temu moja przyjaciółka przez 40 godzin rodziła syna. Skurcze, tak bolesne, że wyła z bólu, błagając o coś przeciwbólowego, pojawiły się już na dwa tygodnie przed porodem. Wtedy tez zaczęły się z niej sączyć wody płodowe. Kiedy rodziła, a przypominam, że robiła to przez prawie dwie doby, z bólu traciła przytomność. Przez to, że nie dostała środka przeciwbólowego na czas (epidural wstrzykiwany wielką igłą prosto w kręgosłup), kiedy dziecko postanowiło w końcu pokazać główkę, ona była tak wyczerpana, że osuwała się z łóżka. Powiedziała mi wczoraj, że chciała wtedy umrzeć. Jedynym jej marzeniem było, żeby ten kurewski ból wreszcie się skończył. Ale musiała znaleźć w sobie tę siłę, żeby przeć, zaciskać zęby do krwi i pozwolić, by jej oczy z orbit wyszły – w końcu nikt inny by za nią tego dziecka nie urodził, prawda? Ale to jeszcze nie koniec.
Niewielu mężczyzn jest świadomych tego, że kiedy kobieta rodzi, poza dzieckiem wylatują z niej również inne rzeczy – w końcu prze, napina wszystkie mięśnie. To kiepskie uczucie, leżeć rozerwanym i krwawiącym we własnych ekskrementach. Ale to jeszcze nie koniec. Kobiecie po porodzie nie zostają wyłącznie zbędne kilogramy i rozstępy. Zostają też hemoroidy, poraniona cipka, przez którą nie idzie oddawać moczu, poczucie totalnego wyczerpania i niemocy, a nierzadko depresja, bo żaden człowiek nie jest w stanie przygotować się psychicznie na TAKI BÓL, takie cierpienie. Mówi się, że Matka-Polka zniesie wszystko. Doprawdy?
[około ósmej minuty żarty się kończą…]
Równouprawnienie to mit, bo kobiety przejmują coraz więcej ról i zachowań stereotypowo męskich (jak choćby pięcie się po szczeblach kariery, samorozwój, niezależność finansowa, przygodny seks, etc.), a mężczyznom nie śpieszy się do przejmowania ról kobiecych (no chyba, że mowa o metroseksualnych bezradnych męskich nóżkach i jakichś 2 proc. ojców, którzy decydują się iść na tacierzyńskie albo pomagają przy wychowaniu dziecka). Równouprawnienie to mit, bo kobiety w Polsce wciąż zarabiają mniej od mężczyzn, czego efekt jest taki, że po urodzeniu dziecka zostają na kilka lat wyłączone z życia zawodowego – nie tyle z własnej woli, co z konieczności (ojciec zarabia więcej, a przecież ktoś się dzieckiem zająć musi). Równouprawnienie to mit, bo zwykle to właśnie kobiety walczą o związek, próbując łatać dziury, o których on już dawno zapomniał.
Babcia zawsze mówiła mi, że chłopa trzeba sobie urobić. A ja jej odpowiadałam, że to nie po partnersku jest. Że w związku to trzeba kawa na ławę – jasno stawiać sprawy, dogadywać się, nie mieć przed sobą tajemnic. I wiecie co? Im jestem starsza, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że to jednak babcia miała rację. Związek to gra, wzajemna próba sił, w której kobieta ma dwa wyjścia: albo liczyć na to, że facet ją zrozumie, albo przyjąć, że męski naród jest z wygwizdowa kosmosu i że w życiu nie znajdziemy z nim wspólnego języka. Albo walczyć o równouprawnienie, albo przyjąć, że to nasze, „kobiece” prawa są tymi obowiązującymi. Od wieków mężczyźni nie potrafią zrozumieć kobiet, a kobiety, choć bardzo chcą, nie są w stanie zrozumieć mężczyzn. I tak chyba będzie już zawsze. True story, sad story.
[i] Kamila Jankowiak-Siuda, Katarzyna Siemieniuk, Anna Grabowska „Neurobiologiczne podstawy empatii” w: Neuropsychiatria i Neuropsychologia, nr 4/2009).