Żeby nie było – jestem kobietą i dobrze mi z tym. Lubię wszelkie aspekty swojej kobiecości łącznie z porannymi wkurwami i upierdliwym przekonaniem, że z domu bez makijażu się nie wychodzi. Lubię też, kiedy mężczyzna przepuszcza mnie w drzwiach, pomaga nieść siatki z zakupami albo od czasu do czasu stawia wykwintną kolację. Ot tak, tylko dlatego, że on jest facetem, a ja kobietą. Czy równouprawnienie oznacza, że powinien przestać to wszystko robić?
Równouprawnienie – równość różnych podmiotów prawnych w ramach określonego systemu prawnego. Wykroczenia przeciw równouprawnieniu są określane jako dyskryminacja i uprzywilejowanie.
- Dyskryminacja – gorsze traktowanie kogoś ze względu na jego kolor skóry, płeć, orientację seksualną, wiek, itd.
- Uprzywilejowanie – lepsze traktowanie kogoś z tych powodów (za: Wikipedia).
W rozwiniętych społeczeństwach dyskusja dotycząca równouprawnienia toczy się zazwyczaj wokół takich zagadnień, jak zrównanie płac na tych samych stanowiskach, likwidacja szklanego sufitu, gwarancja powrotu kobiet do pracy po urlopie macierzyńskim, prawa do aborcji, etc. Mężczyznom równouprawnienie bimba, bo z reguły zarabiają więcej od kobiet, nie zachodzą w ciążę i nie rodzą dzieci, mają w dupie urlopy macierzyńskie i szklane sufity, aborcję mogą co najwyżej skrytykować, bo przecież nie zrobić… I tyle. Patrząc na równouprawnienie ze społeczno-prawnej perspektywy, w większości krajów (no, może poza Skandynawią), jest ono mitem. Nie istnieje, bo kobiety są dyskryminowane. Koniec, kropka.
Jednak w wielu aspektach życia codziennego my – kobiety – jesteśmy mocno uprzywilejowane. Co powiemy o facecie, który zaprasza dziewczynę na pierwszą randkę i płaci tylko za siebie? Że skąpa z niego pała. A kiedy nie ustąpi nam miejsca w tramwaju? Że to niewychowany cham. Nie oddaje nam swojej kurtki, gdy trzęsiemy się z zimna? Pieprzony egoista.
Nie chodzi o to, że same nie potrafimy naprawić kranu, przykręcić półki, czy zapłacić za wspólną kolację w restauracji. Potrafimy, możemy i niekiedy nawet z tych „przywilejów” zarezerwowanych dla mężczyzn korzystamy. Jednocześnie oczekujemy, że to jednak oni będą otwierać drzwi, wbijać gwoździe albo targać siaty z „Biedronki”. Jeśli tego nie zrobią, uznamy ich za nieporadnych frajerów, na dodatek pozbawionych szacunku do kobiet. I oni o tym wiedzą.
Większość mężczyzn nie oczekuje od nas, że będziemy przejmować stereotypowo męskie obowiązki. Przysłowiowe wbijanie gwoździ czy wnoszenie szafy na 10 piętro wciąż traktują jako swoje poletko do działania, na którym mogą wykazać się siłą i zaradnością. Testosteron musi być. I dobrze, że takie poletko mają, bo na tym dużym polu – polu bitwy, kobiety zaczynają dobierać im się do spodni, robiąc kariery, narzucając nowe style zarządzania oraz ostro egzekwując swoje prawa. Panowie czują się niepewnie, bo coraz więcej pań porzuca swoje stereotypowe kobiece role pralek, kucharek, zmywarek, nianiek, sprzątaczek i dziwek, całą swoją energię skupiając na tym, by wygrywać kolejne bitwy, a w ostateczności – wojnę.
Jeśli im się uda, być może będą musiały same wnosić sobie te szafy na 10 piętro. Dopóki jednak w aptekach nie sprzedają tabletek antykoncepcyjnych dla mężczyzn, a kobiety w większości krajów zarabiają średnio o 20 – 30 proc. mniej niż mężczyźni, wciąż mówimy o gównouprawnieniu. A panom, którzy nie przywykli do otwierania przed kobietą drzwi, zadam krótkie pytanie za 100 punktów: czy to już równouprawnienie, czy po prostu brak wychowania?