Jakaś plaża nad jakimś jeziorem. W bliskiej oddali las. Na prawo zamknięta budka z piwem, na lewo Krzysztof Krawczyk pyta, jak minął dzień. A dziękuję, wspaniale, dopóki nie zaczął Pan śpiewać. Leżę w słońcu, rozebrana do bikini. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie robię absolutnie nic i cholernie mnie to wkurwia, bo wszyscy dokoła chcą, żebym koniecznie robiła coś razem z nimi. A to zaśpiewała do kiełbasy. A to zarechotała tubalnie na widok damy, której cycek wylazł. A to pociągnęła browarka prosto z aluminiowej puchy, po każdym łyku sycząc „aaaagghhhh”.
Tymczasem ja chcę tylko miłej, kulturalnej plaży w podmiejskiej miejscowości, gdzie ludzie kulturalnie się opalają, pływają w jeziorze, rozmawiają, bawią się między sobą i nie naruszają, do kurwy jasnej, mojej przestrzeni osobistej z odległości pół kilometra. Tak?
Scena 1
Grupka sześciu osób. Trzy pary. Siedzą na kocu, w kółku, jakieś 50 metrów od nas. Grają w coś, chyba w karty. Zwracam na nich uwagę, bo jako jedyni nie żłopią piwska, po prostu rozmawiają, śmieją się i ewidentnie są zajęci jakąś grupową rywalizacją. No nieważne. Przewracam się z brzucha na plecy, wystawiam twarz do słońca, zasypiam.
Budzę się po kilkunastu minutach, twarz mnie pali. Przewracam się na brzuch, zamykam oczy i nagle słyszę triumfalny okrzyk. Mimowolnie otwieram lewe oko. Chłopak zrywa się i podbiega do dwóch dziewczyn, które najwidoczniej odpadły z gry. Całuje jedną z nich i krzyczy: „Kochanie, wygrałem! Będzie za to lodzik wieczorem?”. Dziewczyna rechocze, druga jej wtóruje. Nie no, bardzo fajny, cięty dowcip. Żart sytuacyjny taki. Wszyscy się śmieją, najwidoczniej ja mam słabe poczucie humoru.
Próbuję wyłączyć słuch, ale nie mogę.
– To gdzie idziemy? – pyta taka jedna czarna z grupy.
– Nooo tam, gdzie ustalaliśmy, ale najpierw do WC – odpowiada ta od loda.
– Idziecie postawić klocka? – pyta facet czarnej.
Rechot się wzmaga i rusza przed siebie. Ku przyszłości: tam klocek, tu lodzik.
Scena 2
– Helena! – krzyczy brzuch przyczepiony do bruneta z tribalem. – Helena! Kurwa jego mać…
Helena, lat na oko 45, w rzeczywistości max 38, pełna solara, włosy farbowane na głęboki granat, na ramieniu wyblakły tatuaż „I [serduszko] Kogośtam”, odwraca się na plecy, ukazując światu swój wyjebany w kosmos diadem w pępku.
– Co?!
– Piwo! Mie podaj. Z lodówki.
Helena bez słowa czołga się i podaje. Po czym wkłada na powrót różowe słuchawki do uszu, zalega na kocu w pozycji zdechłego wieloryba i włącza PLAY. Na plaży rozlegają się jej piękne czarne oczy.
Scena 3
On na oko 82. Ona pewnie młodsza, choć kobiety starzeją się szybciej. Oboje siwi, z różowymi plackami po środku głowy. Idą przez las, za ręce. Ona stawia większy krok, chyba na moment traci równowagę, on ją podtrzymuje. Bierze od niej torebkę, głaszcze po ramieniu. Z ruchu gestów, ust, można wyczytać, że pyta, czy wszystko w porządku. Ona przytakuje i idą tak dalej, przed siebie. Drogą wystających korzeni i zdradliwych szyszek, wpadających pod stopy.
Fot. Pok Rie, Pexels.com