Przegląd letnich festiwali

Czyli gdzie się bawić w wakacje i dlaczego nie w Kołobrzegu. Będzie o Heńku, całowaniu obcych ludzi i o tym, jak nam przenieśli Selector z Krakowa do stolicy.

 

Letnie festiwale mają to do siebie, że odbywają się latem. Niby proste i banalne, a ile radości daje. Słońce, muzyka, przyjaciele, zimne piwo, a to wszystko w kompletnym oderwaniu od codziennych spraw i obowiązków – oto najprostszy przepis na szczęście. Dziś, specjalnie dla Was, robię małe zestawienie największych letnich festiwali w Polsce. Na większości z nich byłam, więc możecie liczyć na pikantne szczegóły i mrożące krew w żyłach opowieści. Jak szaleć, to szaleć, w końcu o to w festiwalach chodzi ;)

 

Heineken Open’er Festival: 3-6 lipca 2013, Gdynia

 

Największy letni festiwal w Polsce. Jeden z najlepszych w Europie. Dwukrotny zdobywca European Festival Awards w kategorii Best Major Festival. Trzy sceny, 80 ha powierzchni, perfekcyjna organizacja i przede wszystkim wysoki poziom. Do tej pory na Openerze gościli m.in.: Prince, Moby, Pearl Jam, Skunk Anansie, Placebo, Crystal Castles, The Prodigy, Fatboy Slim… Długo by wymieniać.

Na swojego pierwszego Heńka jechałam w 2009 roku, jakieś dwie godziny po rozstaniu z chłopakiem. W ostatniej chwili wskoczył za mną do pociągu i przez osiem godzin jechał wciśnięty między kibel a grubego pocącego się faceta. Ujął mnie swym heroizmem i tym sposobem byliśmy ze sobą jeszcze przez dwa tygodnie. Tak to właśnie jest z reaktywowanymi związkami. Ale do rzeczy.

Heniek nie był moim pierwszym dużym festiwalem. Wcześniej miałam przyjemność bawić się m.in. na Woodstocku i One Love Efes Pilsen Festival w Stambule. Jednak to, co zobaczyłam w Gdyni, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Po pierwsze, ogrom przestrzeni. Wyobraźcie sobie wielkie lotnisko pokryte murawą. Na nim trzy duże sceny, gdzie od jednej do drugiej jest jakieś 10 minut spacerem. Wyobraźcie sobie dziesiątki tysięcy ludzi rozłożonych na trawie, leniwie popijających piwo, palących papierosy i inne narkotniki, biegających radośnie w gumiakach i wiankach na głowie, śpiewających, tańczących, roześmianych. Wyobraźcie sobie słońce i delikatny wiatr od morza. Muzykę niosącą się w powietrzu. Zapach lata i młodości. Taki właśnie jest Opener.

To na Heńku przekonałam się, że chłopaki z Placebo to zmanierowane dupki, Moby na żywo jest 1000 razy lepszy niż na nieżywo, a przy Cypress Hill nawet marihuana smakuje dobrze. To na Heńku po raz pierwszy zapałałam miłością do muzyki elektronicznej i grubych bab (patrz: The Gossip). I choć swoją przygodę z Openerem zakończyłam w 2010 roku, by sprawdzić, jak się mają inne festiwale, Heniek na zawsze pozostanie w moim sercu i pewnie jeszcze tam wrócę.

Ocena: 9/10. Minus za coraz droższe ceny biletów. W tym roku karnet 4-dniowy razem z miejscem na polu namiotowym kosztuje 550 złotych. Ogromny plus za poziom, perfekcyjną organizację (w tym mnóstwo dodatkowych akcji i imprez poza koncertami) oraz lokalizację. Heńka można połączyć z małymi wakacjami. W dzień morze i plaża, wieczorem i nocą festiwal. Na wypoczynek raczej nie ma co liczyć. Za dużo się dzieje.


Burn Selector Festival: 6-7 września 2013, Warszawa

 

W tym roku Selector po raz pierwszy odbędzie się w Warszawie, po raz pierwszy we wrześniu. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Za moich czasów na Selka jeździło się do Krakowa w czerwcu. Festiwal ma krótką historię, bo zaledwie cztery lata, ale już podczas pierwszej edycji w 2009 roku wystąpiły takie perełki, jak Franz Ferdinand, Röyksopp, czy Dizzee Rascal.

Na Selectorze, podobnie jak na Openerze, byłam dwa razy. W 2011 i w 2012 roku. Było miło. I nic więcej. Selek z Heńkiem nie ma się co równać. Kraków to nie Gdynia, a Błonia to mały pikuś w porównaniu z Kosakowem. Jakkolwiek na Heinekena można jechać nie tylko ze względu na wykonawców, ale też na bliskość morza i niezwykły klimat festiwalu, tak Selector przyciąga właściwie tylko line-upem. W tym roku nic mnie nie zachęciło, ale dwie ostatnie edycje były kąskiem dla wielbicieli dubstepu: Magnetic Man, Sub Focus, Katy B. Muzycznie pięknie. Organizacyjnie nieźle. Za to słabo z klimatem. Za dużo dzieciaków i hipsterów.

Ocena: 7/10. Minus za lokalizację (centrum miasta – krakowskie Błonia) i zapewne związany z nią bardziej sztywny klimat imprezy. Jeszcze jeden minus za kiepskie nagłośnienie podczas ostatniej edycji. Plus za kaliber zapraszanych artystów.


Przystanek Woodstock: 1-3 sierpnia 2013, Kostrzyn nad Odrą

 

Tego festiwalu chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Pokój, miłość, muzyka, Jurek Owsiak – wiadomo. Dużo zbuntowanej, brudnej młodzieży w białych maskach umożliwiających oddychanie. Bo nie wiem, czy wiecie, ale na Łudstoku oddycha się kurzem. A przynajmniej tak było jakieś 10 lat temu, kiedy po raz ostatni gościłam w Kostrzynie. Słuchałam wtedy zespołów typu Strzelające Naplety i farbowałam włosy na czerwono.

Na swój pierwszy Przystanek, jeszcze w Żarach, zabrałam glany, swetry i dżinsy – miało padać. Na miejscu okazało się, że jest +30 w cieniu. Przez cały festiwal chodziłam w samym staniku i szortach wyciętych żyletką. Boso. Dnie spędzaliśmy w namiotach krisznowców, polewając się wodą i umierając, nocami na koncertach. To właśnie w Żarach widziałam dziewczynę w lateksie prowadzącą swojego faceta na smyczy i człowieka, który miał tatuaże na całym ciele i chadzał nago.

Ostatniej nocy na koncercie zamykającym festiwal dostałam glanem w oko. Rano, w dzień wyjazdu, obudziłam się niewidoma, z gorączką i palącym gardłem. Miałam dreszcze, więc w końcu przydały mi się te swetry, co je ze sobą zabrałam. Kochane PKP podstawiło pociąg, w którym nie otwierały się okna. I tak przez 10 godzin. Z przesiadką w Katowicach. Kiedy stanęłam w drzwiach mieszkania, mama powiedziała do mnie dwa zdania: 1. „Natychmiast idź się umyć!”. 2. „Już nigdy nie pojedziesz na Woodstock!”.

Rok później na Woodstocku było jeszcze więcej kurzu i jeszcze mniej Toi Toi. No i przeżyłam jedną z najdziwniejszych chwil w swoim życiu. A było to tak. Z naprzeciwka nadchodził chłopak. Patrzył na mnie intensywnie. Odwzajemniłam spojrzenie. Kiedy się mijaliśmy, poczułam kopnięcie prądem, elektryzujące uczucie. Odwróciłam się za nim, on za mną. Zatrzymaliśmy się. Staliśmy, patrząc na siebie w milczeniu. W końcu on zaczął iść w moim kierunku. Ja w jego. W pół drogi po prostu stanęliśmy naprzeciwko siebie i… pocałowaliśmy się. Wszystko to trwało może 30 sekund. Potem każde z nas poszło w swoją stronę. Bez słowa. Także tego. Pokój, miłość, muzyka, gdy masz 20 lat i tak dalej.

Ocena: 7/10. Organizację sprzed 10 lat oceniłabym na 4, klimat na 9. No ale wtedy festiwal miał kompletnie inny wydźwięk, był mniej skomercjalizowany, więc podejrzewam, że dziś jest na nieco wyższym poziomie. Wiecie coś na ten temat?


Audioriver, Festiwal Świata Niezależnego: 26-28 lipca, Płock

 

Perełka. Festiwal, który w 100 procentach trafia w moje gusta muzyczne. Audioriver od siedmiu lat gromadzi na malowniczej plaży nad Wisłą tysiące ludzi zafascynowanych elektronicznymi brzmieniami (nie mylić z białymi rękawiczkami i rypanką à la Love Parade). Spotkacie tu najbardziej charyzmatycznych i szanowanych w branży didżejów, którzy uraczą Was perfekcyjnie wysmażonymi setami. Dodajcie do tego rozgwieżdżone płockie niebo, plażę i wchód słońca przy dźwiękach minimalowych kawałków…  Odlot.

Klimatem Audioriver przypomina Heńka – jest równie beztrosko, wakacyjnie i festiwalowo. Zdecydowanym plusem Audio i jednocześnie punktem przeważającym nad Openerem, jest jego niszowość. Do Płocka nie trafiają ludzie przypadkowi. Do Gdyni, gdzie rozrzut między gatunkami muzycznymi jest znacznie większy – owszem.

Audioriver to nie tylko impreza na plaży. Za dnia na Starym Mieście w Płocku odbywają się m.in. targi muzyczne, wyświetlane są też pokazy filmów w kinie festiwalowym. Nie wiem, czy ktokolwiek bierze w nich udział. Za to powszechnym widokiem są uwaleni piachem, ledwo żywi, szczęśliwi na skutek spożywania różnego rodzaju używek ludzie wracający o 6 nad ranem z plaży nad Wisłą. Bo z Audioriver po prostu nie wychodzi się wcześniej.

Ocena: 10/10. Audio to jedyny w Polsce festiwal, na którym już po raz drugi wystąpi Paul Kalkbrenner. I za to należy im się ukłon do pasa i czapki z głów. Minusy, nawet jeśli są, pomijam. Bo tak.

Źródło: plock.gazeta.pl

 

POZA RANKINGIEM (FESTIWALE, NA KTÓRYCH NIE BYŁAM):


OFF Festival: 1-4 sierpnia, Katowice

 

Artur Rojek, pomysłodawca i twórca OFF Festivalu, stworzył dobrą muzyczną imprezę, która od siedmiu lat idzie pod prąd obowiązującym trendom. W 2012 roku Pitchwork umieścił rojkowy festiwal na liście 20 najważniejszych  letnich festiwali na świecie. Czemu przenieśli się z Mysłowic do Katowic? Nie wiem. Czy wyszło to festiwalowi na dobre? Nie wiem. Nigdy nie byłam na OFFie i choć już od kilku lat się wybieram, jakoś nie mogę tam dotrzeć. Jeśli w tym roku się uda, dam znać.

 

Coke Life Music Festival: 9-10 sierpnia, Kraków

 

Początkowo Coke obracał się głównie w klimatach hip-hop, pop, r’n’b, ściągając do Polski gwiazdy takiego formatu, jak Snoop Dogg, Missy Elliot, Jay-Z, czy Timbaland. Z czasem na krakowskiej scenie zaczęły pojawiać się też rokowe bandy typu The Killers, przez co Coke może już dziś stanowić bardziej przystępną cenowo alternatywę dla Openera. W tym roku festiwal oferuje mocny line-up: Wu-Tang Clan, Katy B, Florence and the Machine, Franz Ferdinand… Sama bym się skusiła, gdyby nie to, że mam w planach Audio.

 

Sunrise Festival: 26-28 lipca, Kołobrzeg

 

Jeśli ktoś lubi klimaty typu Axwell, Dada Life albo Kris, na pewno będzie się na tym festiwalu dobrze bawił. Nie byłam, więc teoretycznie nie powinnam się wypowiadać. Ale byli znajomi i prosili, żeby Wam przekazać, że tam straszna rzeź jest. Dużo żelu, brokatu i Dejwida Getty. Wiecie, taki mix hitów Radia Eska z „Ona tańczy dla mnie”. Nie polecam.

Jeśli są inne, bardziej niszowe, ale równie ciekawe festiwale, o których warto wspomnieć, piszcie, komentujcie, oceniajcie. Sezon festiwali uznaję oficjalnie za rozpoczęty!

0 Like

Share This Story

Style