Żeby była jasność – nie palę. Nie smażę, nie robię nosków. Po prostu, to nie moja bajka. Nie, żebym nie próbowała – wszystko jest dla ludzi. Sprawdziłam, powtórzyłam eksperyment kilkukrotnie i już wiem, że nigdy nie zostanę narkomanką, choćbym nie wiem jak się starała. I choć sama od zioła trzymam się z daleka, rozumiem dorosłych ludzi, którzy raz na jakiś czas chcieliby sobie – normalnie, po ludzku zapalić. A w świetle prawa nie mogą, bo państwo bije ich po łapach niczym bandę niesfornych bachorów.
Wbrew temu, co wieszczą media, jeden mały lolek raz na pół roku jeszcze nikogo nie zabił, nie uzależnił i nie doprowadził do samobójstwa. Zwłaszcza, jeśli mówimy o człowieku dorosłym, zdolnym do analizy i wyciągania wniosków, posiadającym cenną umiejętność myślenia przyczynowo-skutkowego, której pozbawione są dzieci do około ósmego roku życia.
O tym, że jeden skręt zapalony raz na parę miesięcy nie wypala mózgu i nie robi z człowieka rośliny, powinien wiedzieć każdy zdolny do logicznego myślenia.
O tym, że marihuana ma właściwości lecznicze i pomaga w łagodzeniu objawów niektórych chorób, jak stwardnienie rozsiane, choroba Parkinsona czy AIDS wiedzą już nie tylko amerykańscy naukowcy, ale też mieszkańcy Czech, Austrii, Holandii, Kanady, Izraela, większości stanów USA oraz kilku innych krajów, w których dopuszczone zostało używanie konopi indyjskich w celach leczniczych.
Jasne, życie w oparach marii albo z wiecznie przypudrowanym noskiem nie jest fajne. Ale tak samo nie jest fajne conocne sączenie łychy przed snem albo chlanie na umór przez cały weekend.
Tymczasem w Polsce można pić, ba, można trzymać w domu 50 litrów ćmagi, ale nie można mieć przy sobie grama jarania. WTF?
Nowelizacja Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii z 2011 roku miała złagodzić postępowanie wobec dorosłych osób posiadających niewielką ilość narkotyku na własny użytek. Tymczasem facet za posiadanie pół grama marihuany dostaje wyrok w zawieszeniu, za kolejne pół trafia na rok do więzienia. Wiadomo, recydywa, takie przestępstwo kara się w naszym kraju utratą wolności. Ale rok w pierdlu za jeden gram jarania? Absurd.
I co to daje? Tyle, że konsumpcja narkotyków w Polsce rośnie z roku na rok, rośnie też liczba osób prawomocnie skazanych za ich posiadanie. Podatnicy płacą za utrzymanie „przestępców” w więzieniach, dealerom hajs się zgadza, a ci, którzy mają słabość do zielonego, dzwonią po staff jak po pizzę.
Brakuje w tym wszystkim logiki, planu i przede wszystkim profilaktyki. Walkę z narkomanią, ale taką realną (walenie koksu w ramach śniadania), a nie wykreowaną na potrzeby mediów (zamykanie człowieka za gram marihuany), trzeba zacząć od pracy u podstaw. Przyjrzeć się społecznym i psychologicznym uwarunkowaniom uzależnień. Dać dzieciakom z trudnych rodzin alternatywę i szansę na wyrwanie z patologicznego środowiska. Przyjrzeć się lękom współczesnej młodzieży, którą przerasta informacyjny szum i chaos i która, wbrew pozorom, jest dziś bardziej zagubiona niż 10 czy 20 lat temu. Zapobiegać kryzysowi wartości, jaki dopada młodych wkraczających w dorosłość. I wreszcie zapewnić ludziom w kraju, nad którym sprawuje się władzę, w miarę godne warunki do życia i pracy oraz dać możliwość podejmowania własnych, świadomych wyborów.
Przemnóż pięć tysięcy (tyle osób odbywa obecnie karę za posiadanie marihuany) razy 30 tysięcy złotych, które trzeba przeznaczyć rocznie na utrzymanie w pierdlu jednego więźnia. Pomogę Ci – to 150 milionów zł. Za takie pieniądze, a nawet za połowę tej kwoty, można by stworzyć co najmniej kilka fajnych klubów osiedlowych z odpowiednią opieką i wsparciem dla trudnych dzieciaków. Na przykład.
Polski rząd ze swoimi pomysłami na walkę z narkomanią, przestępczością i innymi problemami społecznymi lawiruje niczym chomik w kołowrotku – dużo przy tym szumu, ale efekt żaden. A nie, przepraszam. W końcu ostatnio suwalska policja dokonała przełomu w walce z „podziemiem narkotykowym”, przechwytując półtora grama marihuany.
No powiedzcie sami, czy to nie jest żałosne? W sumie to nawet nie musisz zjarać lolka, żeby płakać ze śmiechu.