Znalazłam dziś swoje wymarzone buty. I to nawet dwie pary. Możecie je zobaczyć na zdjęciach poniżej.
Tutaj i tutaj:
Nic nie widzicie? I słusznie. Bo ch***a kupiłam, a nie buty. Najpierw może o samych ciżemkach. Pierwsza para to takie typowe jesienne à la GJ Jane. Trochę wojskowe, trochę ładne. Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia. I niech tylko która spróbuje mi kupić takie same, a zabiję! ;) Druga para to zwykłe trampki, tyle, że wysokie, bardzo seksowne, o ile wysokie trampki mogą być sexy (słyszałam, że mogą). To tyle o butach. A teraz do sedna.
Z podejmowaniem decyzji jest u mnie ciężko. Torebkę wybieram zwykle przez tydzień. Buty przez co najmniej dwa. To, że wczoraj zobaczyłam w jednym sklepie dwie pary butów, a już na drugi dzień je mierzyłam, mówiąc „yes, yes, yeeeeees!!!!”, to znak, że nic od dawna AŻ TAK mi się nie podobało.
Zdecydowałam się kupić obie pary. I wszystko byłoby cacy, gdyby nie mój… bank. Tak, postanowiłam zaszaleć i zapłacić kartą. Właścicielem karty, do której mam dostęp, jest moja rodzicielka. Nie chodzi o to, że ograbiam własną matkę z funduszy, ale o to, że z pewnych powodów (ZUS-y, PIT-y, #jestęfreelancerę) współdzielimy jedno konto w #pewnympolskimbanku. Poza tym ja mam swoje konto w #innymmniejpolskimbanku, do którego dostęp mam tylko ja. Ale z pewnych powodów (#jestęfreelancerę #niemamzleceń) chwilowo z niego nie korzystam.
Anyways. Podaję miłemu panu sprzedawcy swoją zajebistą kartę z #pewnegopolskiegobanku. Pan mówi, żeby wklepać pin. Pin znam dobrze, więc wklepuję. Pan mówi, że odmowa. Troszeczkę się wkurwiam, ale mówię miłemu panu, ok, spróbujmy jeszcze raz. Każdemu może się zdarzyć. Pan wklepuje, ja wklepuję. Odmowa again. OK, teraz czuję się głupio. Przepraszam pana i idę wybrać hajs własnoręcznie z bankomatu. Miła pani z teleekranu mówi mi „masz 0 złotych na koncie”.
OK. Level 2. Dzwonię do rodzicielki i mówię, że jakiś fuckup jest. Ja jestem po wypłacie za ostatnie zlecenie, a ona właśnie dostała ponad xk ze swojej państwowej fuchy. Nie ma bata, piniondz na koncie musi być. Rodzicielka najpierw panikuje, że ją okradli, ale po chwili bierze się w garść i dzwoni na infolinię. Po pięciu minutach oddzwania.
I co? Hahah. No nie uwierzycie, serio :) Ja sama nie mogłam uwierzyć przez jakieś 10 minut.
„Bank ma przerwę techniczną. Od trzeciego września”. Dziś mamy zeroósmy zerodziewiąty, jakby ktoś nie wiedział.
Pięć dni. Pięć pieprzonych dni na przerwę techniczną? Sorry, ale to jakiś absurd jest. Miła pani z infolinii poinformowała rodzicielkę, że info o 5-dniowej przerwie technicznej została zamieszczona na stronie internetowej. OK, miło z ich strony, ale co, jeśli ktoś mieszka w puszczy i nie ma internetu? Albo jeśli jeśli klientem banku jest 70-letni Pan Zdzisiek, który nawet nie wie, co to www? 50-letnia kobieta, która jest na tyle zapracowana, że odpala internety średnio raz na tydzień? Noż kurwa.
Tak się nie robi.
Już kij z tymi butami. Chodzi o podejście do klienta. O coś, co banki generalnie mają w dupie, ale ten bank, #tenpolskibank, jak widać, ma w dupie szczególnie.
Wniosek jest jeden i bardzo prosty. Jesteście na tyle inteligentni, że nic więcej już pisać nie muszę.
Źródo: sklep.house.pl