Dziś Kuba Wojewódzki, kilka dni temu Najsztub i Lis, a w sierpniu Grzegorz Miecugow. Co ich łączy? Wszystkim czterem bliżej na lewo niż na prawo. Wszyscy czterej jawnie wyrażają swoją niechęć do PiS, Ojca Dyrektora i Antoniego Macierewicza (aka Spiseg). Wszyscy czterej padli ostatnio ofiarą ataku prawicowych „działaczy”. I to nie byle jakiego ataku. Chodzi o pobicie, próbę oblania kwasem i akty wandalizmu.
W wielkim skrócie, bo pewnie już słyszeliście. Dziś rano Kubę Wojewódzkiego zaatakował facet, który chciał dziennikarza potraktować kwasem, ale mu się nie udało. Wojewódzki trafił do szpitala, zgłosił doniesienie na policję, a całą sytuację skomentował w specyficznym dla siebie stylu:
Dziś rano pod radiem Eska Rock, elegancko zamaskowany i ewidentnie pozbawiony poczucia humoru mężczyzna, zaatakował mnie niezidentyfikowanym płynem żrącym o brunatnej barwie, co jest dosyć symptomatyczne. Niestety nie chciał umotywować swego czynu, a to, co wykrzykiwał na razie zachowam dla siebie, bo prawa strona ma już dziś wystarczająco dużo kłopotów. Może odnajdę się z nim na Skypie, ulubionym ostatnio komunikatorze ludzi o wyrazistych poglądach na nie. Poważnie rzecz biorąc, czuję się doceniony jako dziennikarz. Doceniam także fakt, do jakiego momentu doszedł dyskurs polsko – polski. Brunatnym terrorystom gratuluje, że zrobili ze mnie męczennika.
W zeszły poniedziałek tygodnik „W Sieci” zamieścił podpisany przez około 30 dziennikarzy mediów prawicowych apel nawołujący do zaprzestania „histerycznej kampanii nienawiści” przeciw kościołowi. Chodziło o powstrzymanie fali publikacji na temat pedofilii wśród księży po głośnej aferze z ks. Wojciechem Gilem w roli głównej. Zdaniem prawicowych dziennikarzy pisanie o duchownych wykorzystujących seksualnie dzieci jest przejawem negatywnej propagandy wobec kościoła. Zabawne. Jeszcze bardziej zabawny jest fakt, że na okładce nawołującego do zaprzestania „kampanii nienawiści” tygodnika znalazł się Tomasz Lis w nazistowskim mundurze i z różańcem w zakrwawionej dłoni.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy toczyła się dyskusja na temat kontrowersyjnej okładki, wandale zdemolowali witryny restauracji „Przegryź” Piotra Najsztuba na warszawskim Mokotowie. Konkretnie wylali na szyby parę litrów niebieskiej farby. „Uliczni artyści” to grupa anarchistów 15W08, która ma już kilka podobnych akcji na swoim koncie. Ich ostatni wybryk miał być „odwetem za dwuzdaniowe pierdo-niusy i handel informacjami” oraz „jawnym atakiem na współczesne media”.
Podobny wydźwięk miał atak na Grzegorza Miecugowa podczas tegorocznego Przystanku Woodstock. Napastnik, Oskar W., twierdził, że swoim zachowaniem chciał „dać impuls innym Polakom do zaprotestowania przeciwko trudnej sytuacji w kraju”. Aha. Wszystko jasne. Rzucę się z pięściami na dziennikarza i w ten sposób pokażę innym, że w Polsce coś trzeba zmienić. Tylko nie do końca wiem, co. Hmmm…. Może niech w końcu PiS dojdzie do władzy, Durczok, Lis i Kuźniar niech zdechną w męczarniach, a młoda prawica z Białegostoku zaprowadzi nowy porządek na ulicach polskich miast? Mam wrażenie, że taka właśnie wizja przyświecała pryszczatemu kucowi, który w sierpniu postanowił mieć swoje 5 minut w mediach.
Cztery głośne ataki na znanych dziennikarzy w przeciągu trzech miesięcy. To dużo. To moment, w którym możemy już zacząć mówić o pewnym trendzie. I nie chodzi tu o trend naparzania dziennikarzy, a o rozłam społeczny. O to, jak władza dzieli ludzi. Z jednej strony rząd i opozycja, z drugiej IV władza, czyli media. „Gazeta Wyborcza” vs „Rzeczpospolita”. „Newsweek” vs „W sieci”. „TVN” vs „TV Trwam”.
Dziś spolaryzowane postawy i kontrowersyjne poglądy lepiej się sprzedają, ja wiem. Tylko że tym sposobem dochodzimy do sytuacji, w której mamy media białe i czarne, dobre i złe. Dziennikarstwo przestaje dzielić się na reportażowe, śledcze, newsowe. Dziś mamy media „prawicowe” i „lewicowe”, „ambitne” i „tabloidowe”. Stare media odchodzą do lamusa, a to, co dostajemy w zamian, jest albo bełkotem ze Smoleńskiem i skajpowym spiskiem na czele, albo infotainmentem, w którym czołowy polski dziennikarz zachwala na swojej platformie blogowej napój izotoniczny, a telewizja śniadaniowa zaprasza do programu kobietę bez majtek, która udaje, że umie grać na gitarze.
Rozumiem frustrację. Rozumiem, że ludzie myślący, których mózgi nie zakończyły ewolucji na „Tańcu z Gwiadzami”, mają dość. Że rzygają papą, którą prasa, radio, a przede wszystkim telewizja, usiłują ich karmić. I myślą sobie – cholera, czy to ja jestem ponad tym, czy reszta społeczeństwa aż tak zidiociała? Przy takich nastrojach nie trudno o rewolucję. Przy takich nastrojach media niesympatyzujące z opozycją zostają z automatu uznane za media prorządowe. A że polski rząd ssie, nic dziwnego, że dziennikarze pokroju Kuźniara, Durczoka czy Wojewódzkiego, którzy jawnie krytykują prawicę, ale zachowują powściągliwość w opiniach co do partii rządzącej, zaczynają budzić antypatię.
W czasach niepewności, bezrobocia i kryzysu ludzie potrzebują skrajnych opinii, jasno zdeklarowanych poglądów. Czekają na charyzmatycznego przywódcę, który zrobi w kraju przewrót i ustali nowy porządek. Oskar W., 15W08, czy koleś w kapturze, który zaatakował Wojewódzkiego, to pierwsi tacy samozwańczy przywódcy. „Przebiśniegi”, powiedzą jedni. „Oszołomy” powiedzą drudzy, a ja się z nimi zgodzę. Tylko ze te oszołomy mają dziś większą szansę dojść w Polsce do władzy niż kiedykolwiek wcześniej. Wiecie, że PiS ma coraz większe poparcie? Wiecie, że ludzie naprawdę wierzą w zamach, brzozę, spisek Macierewicza i w to, że Tomasz Lis jest wysłannikiem szatana?
Psioczymy na tabloidyzację mediów, ale kupujemy „Super-Express”, wchodzimy na Pudelka i jaramy się kolejnym przypałem Natalii Siwiec. Dajemy się odmóżdżać, a jednocześnie odrzucamy myśl, że jesteśmy biernymi odbiorcami medialnego gówna.
To, co się dzieje, to nie jest wina Kuby Wojewódzkiego czy Tomasza Lisa. To naszej demokracji wciąż słoma z butów wyłazi. To my, społeczeństwo, nie potrafimy rozmawiać, myśleć i selekcjonować. Dyskurs? Ale jaki dyskurs?
Jacek Żakowski skomentował dzisiejsze wydarzenie w następujący sposób:
Dramatycznie brakuje w naszym społeczeństwie dialogu. Po prostu umiejętności rozmowy. Bo im bardziej utrudniony kontakt miedzy stronami sporu, tym większe ryzyko, że ktoś nie potrafiąc wyrazić się w słowach, wyrazi się w tego typu czynach (…). To wydarzenie dowodzi przede wszystkim, iż trzeba wreszcie zadbać o przestrzenie dialogu i jego kulturę. To wymaga dziś wielkiej pracy od przedszkola, przez szkołę, po uczelnie wyższe.
On ma rację. I właśnie dlatego czeka nas rewolucja.
Obawiam się, że skutki mogą być opłakane.