Jakiś czas temu dowiedziałam się, że wykazuję zachowania patologiczne. I nie chodzi tu wcale o miłość do drogiego wina, rzucanie taboretem w obiekty ruchome, czy pracowanie do piątej nad ranem, by później spać do trzynastej. Mowa o prokrastynacji – notorycznym przekładaniu pewnych czynności na później.
Można by to nazwać lenistwem, zamknąć temat i pójść dalej. Ale spece od psychologii zbadali sprawę i doszli do wniosku, że prokrastynacja jest zachowaniem patologicznym, które – uwaga – można leczyć. Do wyboru mamy depresanty, stymulanty lub metodę, którą ja osobiście polecam – poznać swojego wroga i spróbować się z nim zaprzyjaźnić.
W pewien sposób prokrastynacja definiuje to, jaką osobą jestem i dodaje mi parę punktów do zajebistości. Weźmy perfekcjonistów – to właśnie oni najczęściej odwlekają wykonanie zadań, które ich nie rajcują lub w których czują się niepewnie. Od kiedy pamiętam, wszystko musiałam mieć dopieszczone, wycackane, dopięte na ostatni guzik. Jeśli wiem, że coś (brak wiedzy, doświadczenia lub zapału) stoi mi na przeszkodzie, by osiągnąć świetny wynik w jakiejś dziedzinie, zostawiam ją w cholerę i zaczynam szukać wrażeń gdzie indziej. W wyjątkowych sytuacjach myślę sobie challenge accepted! i przystępuję do walki. Dzieje się tak jednak tylko wtedy, gdy wiem, że mam w sobie na tyle determinacji, by zgłębić temat i osiągnąć w danej dziedzinie satysfakcjonujące dla mnie wyniki. Tak na przykład było z bieganiem. Prawdopodobnie nigdy nie wystartuję w dystansie ultra, ale półmaraton w przyszłym roku pyknę, jakem prokrastynator, tak mi dopomóż buk!
Tutaj przechodzimy do kolejnej przyczyny prokrastynacji – uznanie zadania i czynności związanych z jego wykonaniem za mało interesujące i nieprzyjemne. Piarem zajmowałam się przez ostatnie dwa lata i muszę przyznać, że jestem w tym beznadziejna. To cud, że wciąż żyję, biorąc pod uwagę, jak śmiertelnie nudne były i są dla mnie wszelkie aspekty zawodu piarowca. Zupełnie inaczej jest z dziennikarstwem, które uprawiam równie chętnie, co seks i mam nadzieję, że jestem w nim równie dobra. Tutaj też zdarza mi się prokrastynować, nie powiem, że nie, ale tylko wtedy, kiedy mam do napisania artykuł na temat, na którym kompletnie się nie znam (patrz akapit wyżej). Co zaś do prokrastynacji w łóżku – nie wiem, nie słyszałam o takich przypadkach. Chociaż chyba mój facet czasami to robi, kiedy chce, żebym doszła pierwsza :D
Niecierpliwość – kolejna pożywka prokrastynacji. Osoby zwlekające z działaniem nie są stworzone do wykonywania zadań długofalowych, których realizacja – od momentu rozpoczęcia do całkowitego zakończenia – trwa latami. Do tej pory nie wiem, jak nauczyłam się angielskiego i nawet zdałam dwa certyfikaty Cambridge. Być może kiedyś potrafiłam zmusić się do wykonywania czynności mało przyjemnych (jak np. wkuwanie idiomów), a z czasem takie „zrób to, zrób tamto” zaczęło mnie zwyczajnie wkurwiać? Pewnie dlatego nigdy nie napiszę książki i nie wytresuję dziecka. Bo co do nauki kolejnego języka – hiszpańskiego, to creo que al final vamos a hablar. Tylko muszę przestać tyle o tym myśleć…
No właśnie. Prokrastynacja dobrze działa u osób, które lubią deliberować. Często łapię się na tym, że rozmyślam, ile to muszę zrobić, zamiast zwyczajnie wziąć się do roboty. Ma to jednak swoje plusy, bo w fazie rozmyślań często przychodzą mi do głowy ciekawe pomysły, np. na artykuł, wywiad, czy wpis na bloga. Wtedy, zamiast docelowo zająć się tym, czym powinnam, zaczynam robić coś innego, nierzadko o wiele bardziej kreatywnego. Skutek jest taki, że zwykle zawalam robotę, za którą mi płacą, a skupiam się na tej, za którą zapłacą mi dopiero za kilka lat. Równie dobrze możemy to nazwać inwestycją w przyszłość.
Kolejna cecha prokrastynatorów to nieumiejętność podejmowania decyzji. Exactly. W sprawach ważnych potrafię w ułamku sekundy zadecydować, co i jak zrobić. Przykład? Trzy razy w swoim życiu rzucałam wszystko, zostawiałam wszystkich i przeprowadzałam się do innego miasta, kraju, a nawet na inny kontynent. Bo wiedziałam, że tak będzie dla mnie lepiej. Ale w supermarkecie potrafię poświęcić 15 minut na wybór pieczywa, zastanawiając się, od którego najmniej urośnie mi dupa. No i eureka! Ostatnio znalazłam genialne rozwiązanie. Przestałam jeść chleb! A jak się to ma do prokrastynacji? Proste – porzucaj na wstępie działania, za które i tak się nie weźmiesz. Zaoszczędzisz tym samym czas przeznaczony na czynności, których nigdy byś nie wykonał. To nic, że zmarnujesz go na wykonanie rzeczy, które robisz tylko dlatego, żeby nie zajmować się tym, co aktualnie zrobić musisz.
W końcu prokrastynacja to nie jakaś tam popierdółka, to styl życia. Możesz z nią walczyć, albo uczynić z niej swoją mocną stronę. Myślisz, że dlaczego czytasz ten wpis?