W sumie to mam to w dupie

Może to lato. Może pierwsze nocne powroty do domu w trampkach i krótkich spodenkach, w których za dnia wystawiam nogi do słońca. Może dreszcz podniecenia, który odczuwam za każdym razem, kiedy przypomnę sobie, że już za miesiąc Audioriver, płocka plaża, zapach staffu unoszący się nad skarpą i elektronika w najlepszym wydaniu. Może to wino pite nad Wisłą i truskawki jedzone na Polu Mokotowskim. Może sport, dużo sportu. Może nowi ludzie, którzy wyrastają ostatnio w moim życiu jak grzyby po deszczu. A może po prostu fakt, że wraz ze wzrostem temperatury powietrza spada moje zainteresowanie wszechobecną żółcią, bólem dupy i malkontectwem, którego pełno w internecie, a które paradoksalnie sprawiają, że z dnia na dzień staję się coraz większą ignorantką.   

 

Tysiące nic niewnoszących komentarzy dotyczących taśm. Pytania do tych, którzy poszli na wybory, czy są zadowoleni z głosu oddanego na #zdrajców. Oskarżanie tych, którzy na eurowybory nie poszli, o ignorancję. Durne wpisy blogerów na ten temat. Niekończący się dyskusje o wyższości blogosfery nad dziennikarstwem i vice versa. Korwin Mikke i jego nowa pryszczata prawica. Matki przeciwko matkom. Justyna Kowalczyk i jej romans wystawiony na pożarcie wygłodniałych internetowych hien.

Czasami mam wrażenie, że w szeroko pojętych mediach świat zatrzymał się na orwellowskim 1984 roku.

 

Życie? Tutaj

 

Nie oszukujmy się, żyjemy w kulcie jednostki. Siebie i sprawy dotyczące nas samych bezpośrednio stawiamy na pierwszym miejscu. Nie podejmujemy wyborów typu „miłość czy ojczyzna”, „kilogram wołowiny czy lojalność wobec przyjaciela”. Nie walczymy o niepodległość, jak nasi pradziadkowie. Nie zmagamy się z wojną, jak nasi dziadkowie. Nie stajemy na barykadach jak nasi rodzice, którzy siedzieli w areszcie, nocami drukowali ulotki, a za dnia wołali łubudubu do prezesa klubu. Mamy to, czego chciały dla nas poprzednie pokolenia. Niepodległość, wolność, niezależność, wolny rynek, pieniądze. Mamy wszystko. Przeciw czemu tu się buntować?

Justynie Kowalczyk? Premierowi? Telewizji publicznej, która nawet streamingu na Mundial nie potrafiła ogarnąć?

 

Internet stał się naszym polem walki

 

Tylko o co, ja się pytam? Bo przecież nie o lepszą przyszłość dla naszych (waszych) dzieci. Nie o nową jakość życia, wodę w Afryce czy pokój na świecie. Nie. Internet, jak przystało na dobę indywidualizmu, pozwala nam – przez to właśnie malkontectwo i równanie do dołu, poczuć się lepiej samym ze sobą. „Tak mu powiem”. „Taka będę mądra”. „Takiego chuja wiesz, ja cię uświadomię”. Toczymy te swoje małe internetowe wojenki i myślimy, że zmieniamy świat.

Naprawdę w to wierzycie?

 

Na szczęście przyszło lato

 

Wiecie, wbrew pozorom, w tym odmóżdżeniu w promieniach słońca, w tym winie pitym nad Wisłą o piątej nad ranem, w tych wakacyjnych szaleństwach jest miejsce na chwilę refleksji.

Co to wszystko jest warte, jeśli ja sam nie żyję wolnością, która została mi dana? Jeśli nie wykorzystuję tych warunków, których nie mieli moi rodzice i dziadkowie, by – po prostu, ot tak, bez dodatkowych problemów, z marszu, być dobrym, fajnym człowiekiem?

Banalne?

#nieNarzekam

0 Like

Share This Story

Style