Usiądź, pogadamy

Siedzi w domu. Sama. Z lampką wina.
Jeszcze tylko, kurwa, kota brakuje.
Samotność.

Siedzi w domu. Sama. Z lampką wina.
Przed chwilą wróciła od znajomych. Słucha Łony na głośnikach, choć już po północy. Nuci, pisze, przez godzinę chodzi po domu nago, bo jej gorąco, bo taki ma kaprys.
Sam na sam ze sobą.

Czujesz różnicę? 

 

To źle, bo nie ma żadnej.

 

DNA

 

Hemingway się mylił. Człowiek JEST samotną wyspą. Tyle, że zwykle nie zdaje sobie z tego sprawy. Dopóki nie przyjdzie kryzys. Wojna, rozwód, głód, śmierć bliskiego człowieka. Rozstanie. To te momenty, gdy – nawet jeśli przyjaciele i rodzina są obok – Ty i tak, prędzej czy później, będziesz musiał zmierzyć się sam ze sobą. Ze swoimi błędami. Niewypowiedzianymi słowami. Niezrealizowanymi obietnicami. Wyrzutami sumienia. Z bólem. Żalem, wściekłością, tęsknotą. Z mechanizmami, które sprawiają, że czasem postępujesz irracjonalnie, źle, z dupy strony. Taki mały bagaż DNA zawieszony na szyi niczym kamień. Dziedziczony, wdrukowany z pokolenia na pokolenie głaz. Kamieniołom, kurwa.

Nigdy nie wiesz, do czego jesteś zdolny, dopóki życie nie rzuci Cię na głęboką wodę. Albo w przepaść. Tak samo, jak nigdy nie będziesz żyć w pełni świadomie, dopóki nie zajrzysz głębiej, nie rozgrzebiesz bebechów. Nie zmierzysz się z najgorszą wersją swojego JA.

A to, powiem Wam, jest trudniejsze straszniejsze niż skok ze spadochronem. Przebiegnięcie ultramaratonu. Słuchanie piosenek do samoumartwania, trzy kreski kokainy wciągnięte z deski klozetowej, seks uprawiany dla sportu i sport uprawiany dla zagłuszenia własnych myśli. Nie o takim przekraczaniu granic mówimy.

Nie dojdziesz tam  po pijaku czy na haju. Nie zrobisz tego gdzieś „poza” albo „przy okazji”. Dlatego właśnie tak wielu z nas przed spotkaniem z samym sobą ucieka. W chlanie, ćpanie, adrenalinę, wegetację.

 

Lustro

 

Przygląda się sobie. Bez słowa. Bez ruchu. Widzi kreski w kącikach oczu. Im bardziej się uśmiecha, tym jest ich więcej. Bądźmy więc przez chwilę poważni.

Czoło. Marszczy. 4 kreski plus ta jedna, pionowa, tuż nad nosem. Tej kurwy najbardziej nie znosi.

I jeszcze dwie, wokół ust. To raczej dziedziczne, bo przecież nie z radości.

Jej twarz. Ni to twarz kobiety, ni to twarz dziecka.
Może przyjdzie moment, że spojrzy sobie w oczy i powie: „tak ma być”.
A może nie przyjdzie.

 

Malowanie

 

Pojawił się w idealnym momencie. Wyskoczył, jak Filip z konopii właśnie wtedy, kiedy pękł balonik unoszący ją do góry. Pękały też kolejne szwy i cerowania. Nie przyszedł, żeby coś dostać. Nie po to, żeby coś zabrać. Po prostu rozłożył sztalugi, nałożył płótno, postawił przed nią farby i wcisnął pędzel do ręki. „Masz, maluj” – powiedział.

Rozpłakała się jak dziecko. A to był przecież dopiero początek.

0 Like

Share This Story

Ludzie