Kiedy miałam trzy lata, ojciec lubił grać ze mną w grę, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Wychodziliśmy z domu, zwykle w weekend, zwykle wieczorem, zwykle do dziadków. Ja z mamą za rękę, przodem, ojciec za nami, z wideo pod jedną pachą [wczesny kapitalizm, mogą ukraść] i saszetką pod drugą. Gdzieś w okolicach furtki przypominał sobie nagle, że zostawił na stole COŚ BARDZO WAŻNEGO. Po 2-3 minutach wracał, z chochlikami w oczach, z trudem powstrzymując uśmiech. Mamusiu, a cemu tatuś jest taki wesoły? pytałam, a ona odpowiadała wtedy, śmiejąc się pięknie, bo szczerze, nie wiem, kochanie, naprawdę nie wiem. Kiedy wracaliśmy, rodzice zawsze szybko zapalali światło i puszczali mnie przodem. I wtedy działa się magia. Mały skrzat otwierał ze zdumieniem oczy, z wyrazem najprawdziwszego szczęścia patrzył na matkę i ojca i kręcąc z niedowierzaniem swoją małą łepetyną, szeptał: „Lale chodziły… Misie chodziły… Tato, popac, Zmija cyta Pchłe Sachrajke!”. Dziś tamtego domu już nie ma, magiczne zabawki zostały rozdane, a wspomnienie chodzących lalek jest jednym z niewielu dobrych, jakie mam, jeśli chodzi o osobę mojego ojca.
Tak, panowie, dziś do Was piszę.
Dzieci nie posiadam, nie będę więc tworzyć radosnych poradników o ich wychowywaniu, bo bladego pojęcia o tym nie mam. Patrząc na wielu młodych rodziców w tym kraju, drących japy, klnących i szarpiących własne dzieciaki na środku ulicy/autobusu/supermarketu/wpisz cokolwiek, stwierdzam, że nie jestem odosobniona w temacie. Ale nie do nich kieruję swój tekst. Piszę do Was, młodych ojców, inteligentnych, jak mniemam, ojców dziewczynek, dla których pewnego dnia staniecie się, może nawet bardziej, niż byście przypuszczali, wzorcem męskości. I fajnie, gdyby Wasze córki za kilka lat nie musiały szukać tego wzorca gdzieś indziej. Na przykład w chłopcu, przed którym pierwszy raz uklękną. W mężczyźnie, któremu po raz pierwszy dadzą się sponiewierać.
Dramatyzuję? Uwierzcie, pewne rzeczy łatwo jest spierdolić.
Dziewczynka
Natura tak nas już zaprogramowała, że zazwyczaj to matki są tymi chuchającymi, dmuchającymi, martwiącymi się na zapas, ojcowie zaś zdejmują klosz, wypychają do życia – słowem, dają kopa na rozpęd. I bardzo dobrze, bo dzieciak musi nauczyć się zaradności, samodzielności, musi wiedzieć, że ktoś tam w niego wierzy, ufa mu i wie, że sobie poradzi w wielkim świecie.
Nie chodzi jednak o to, żeby wyrzucić dzieciaka z pontonu na środku jeziora i krzyknąć „płyń!”. Chodzi o to, żeby wejść z nim do tej wody. Podtrzymywać delikatnie dłonią plecy. Rozmawiać i tą rozmową uspokajać tak długo, dopóki ciało dziecka nie rozluźni się na tyle, by woda uniosła go na swojej powierzchni.
Pływać nauczyła mnie ciotka z Włoch. Miałam wtedy 13 lat. Kiedy wróciłam do domu po wakacjach i podekscytowana opowiadałam, że już umiem, że potrafię, że NIE TONĘ i że się w ogóle, ale to w ogóle NIE BOJĘ, usłyszałam „To jakim stylem pływasz?”.
Dziewczyna
Natura tak już nas zaprogramowała, że ojcowie mają zwykle problem z dorastającymi córkami, które ze słodkich, kochanych dzieciaków, nagle zamieniają się w pyskate, pryszczate gówniary. Been there, done that, nastolatki wiedzą, jak podnieść „starym” ciśnienie. Tyle, że kiedy one są jeszcze młode i głupie, rolą rodziców jest zabawić się w tych starszych i mądrzejszych. Tych, którzy do nastoletniego buntu podejdą z dystansem i zrozumieniem. Nie prześmiewczo. Nie z negacją każdego podejmowanego przez dzieciaka działania.
Ciepło, spokój, gotowość do dyskusji i określenie pewnych nienaruszalnych zasad. AKCEPTACJA. Niby nic, a tak wiele dobrego może zdziałać w przypadku młodej dziewczyny, która kontestuje, eksperymentuje, szuka swojego miejsca w życiu.
Kiedy więc Twoja nastoletnia córka założy po raz pierwszy w życiu kobiecą sukienkę i szpilki, powiedz jej, że wygląda pięknie. Nawet, jeśli w miejscu dekoltu są dwie puste dziury, a szczuplutkie nogi zapadają się w wysokich platformach, powiedz jej, że jest śliczna. A nie, że wygląda komicznie.
Kobieta
Natura tak nas już zaprogramowała, że dzieci, nawet dorosłe, dla swoich rodziców zawsze pozostaną dziećmi. Matki będą po świętach pakować w kuchni bigos, ojcowie patrzeć chłopakom/narzeczonym/mężom swoich córek na ręce. Będą się martwić, będą radzić i dzwonić z pytaniem, czy wszystko w porządku. I uszanują decyzje swoich dorosłych córek nawet, jeśli nie będą się z nimi zgadzać. Tak właśnie zrobią Ci ojcowie, którzy w głębi duszy wiedzą, że wychowali swoje małe krasnale najlepiej, jak potrafili. Mimo, że po drodze były kłody, przepaście i góry kurewsko trudne do zdobycia.
Ojcowie, którzy nie radzą, nie dzwonią, nie szanują, nie mogą mieć też szacunku do siebie. Bo, chcą czy nie, wybory ich dorosłych córek wynikają w dużej mierze z faktu, jakimi byli dla nich ojcami. Opiekunami. Przyjaciółmi. Mężczyznami.
*
Więc fajnie, Tato, gdyby Twoja córka mogła Ci kiedyś podziękować za to, jakim jest człowiekiem.
Nie za to, że w ogóle żyje.