Nie lękajcie się. To nie będzie kolejny wykład szalonego psychologo-coacha, ani cudowny poradnik z cyklu „jak żyć”. Opowiem Wam po prostu, co zrobić, żeby zebrać dupę w troki i robić swoje.
Jim Ryun, amerykański (a jakże) polityk i atleta powiedział kiedyś: „Motywacja jest tym, co pozwala ci zacząć. Nawyk pozwala ci kontynuować”. O tym, jak bardzo facet ma rację przekonałam się ostatnio, kiedy wróciłam do regularnego biegania. Mam zamiar przebiec półmaraton, więc musiałam skończyć z doraźnym „pobiegiwaniem” i zacząć trenować w konkretne dni według z góry ustalonego planu treningowego. Co to była za męka…
Po pierwsze, jak większość ludzi, nienawidzę, kiedy ktoś mówi mi, co mam robić. Bieganie zgodnie z planem wiąże się niestety ze swego rodzaju reżimem. Tu nie ma miejsca na improwizację. No właśnie. Jako zdeklarowana humanistka brzydzę się wszelkimi statystykami i wykresami (tak, tak, nawet Google Analytics mnie trochę przeraża). A tu trzeba nagle mierzyć tętno, sprawdzać czas, liczyć kilometry. I jeszcze wyciągać z tego konkretne wnioski. Koszmar.
Całe szczęście już po miesiącu tej katorgi zrozumiałam, że wszystko, co robię, ma sens – byłam coraz szybsza, sprawniejsza i wytrzymała, a z zawodów na zawody zajmowałam lepsze miejsca. Bieganie stało się dla mnie czymś w rodzaju porannej kawy i prasówki – nawykiem, przyzwyczajeniem. Nieodłącznym elementem niemal każdego dnia. W tej dziedzinie życia udało mi się osiągnąć zamierzony efekt – bieganie weszło mi w krew i dziś nie muszę się już specjalnie motywować, żeby założyć buty i ruszyć przed siebie.
Jak do tego doszłam?
Po pierwsze, miałam plan. Oczywiście opracował go ktoś inny, więc na początku podchodziłam do niego jak do wroga – no bo co mi tu będzie jakiś Kazek mówił, jak mam biegać. Sama siebie znam najlepiej i wiem, że podbiegi mi wychodzą zgrabniej w czwartki niż we wtorki. Naniosłam więc swoje zmiany do planu i dzięki temu poczułam, że sama w jakiś sposób określam, jak będzie wyglądał mój trening. Tak naprawdę tylko ode mnie zależy, ile powtórzeń zrobię, w jakim tempie i z jakim czasem. Kazek przestał się liczyć. Od tej pory byłam tylko ja i MÓJ PLAN. Wjeżdża na ambicję? Mi wjechało, bo poczułam w swoich rękach (a właściwie nogach) siłę sprawczą. Myślę więc, że plan – jakikolwiek, nawet ogólny, to podstawa w realizacji długotrwałego celu.
Po drugie, nie motywowałam się negatywnie. Nie myślałam o tym, jaka będę chujowa i beznadziejna, jeśli nie pójdę na siłownię albo pobiegać. Starałam się skupić na myśleniu, jak fajnie mi jest, kiedy już biegnę, no i przede wszystkim po biegu, kiedy czuję podwójną satysfakcję wywołaną zmęczeniem, ale też poczuciem spełnionej misji. Wtedy bez wyrzutów sumienia mogę zasiąść do stołu i spałaszować talerz zasłużonego makaronu. A jak on wtedy smakuje… mmm… o niebo lepiej, niż w dzień bez treningu. Podobnie jest, kiedy mam do napisania artykuł na temat, który kompletnie mnie nie interesuje. Staram się myśleć o tym, że jak go machnę przed weekendem, to w sobotę wieczorem spotkam się ze znajomymi i pójdę na imprezę, zamiast kwitnąć w domu i stukać w klawisze do 5 nad ranem. Wizja „nagrody”, która mnie czeka, jest o wiele przyjemniejsza i bardziej motywująca, niż wizja „kary” za niewykonane zadanie.
Po trzecie, weź się na sposób. Człowiek to taka zabawna kreatura, która samą siebie potrafi oszukać. Kiedy miewam gorsze dni i spadki motywacji, rano przed wyjściem do pracy pakuję torbę na siłownię i stawiam ją na środku pokoju. Gdy wracam do domu, ona już czeka i przysięgam – patrzy na mnie. Odchudzasz się? Wywal wszystkie słodycze, chipsy i inne cukry proste, napakuj lodówkę zdrowym jedzeniem i wykasuj z komórki numer do dostawcy pizzy. Gwarantuję, że jeśli wydasz 200 złotych na marchewki, kiełki, suszone owoce, 2 kilo świeżej ryby i inne tego typu rarytasy, nie zejdziesz do Żabki po pulpety ze słoika. Em em. To ZAWSZE działa, bo nikt nie lubi robić z siebie idioty – zwłaszcza przed samym sobą.
Po czwarte, angażuj się i motywuj mocno tylko do robienia rzeczy, które są dla Ciebie ważne, ewentualnie pozwolą Ci osiągnąć ważny cel. Życie jest za krótkie, żeby skupiać się na pierdołach. Amen.