Bieganie to specyficzny sport. Bardzo indywidualny. Często samotny. I choć wielu z nas, biegaczy, najbardziej w bieganiu kocha właśnie to małe tête-à-tête z samym sobą, potrzebujemy wsparcia, dopingu i podziwu kibiców. Jak wody.
Kibicem może być każdy. Twoja mama, która czeka z transparentem u szczytu podbiegu na maratonie. Dziewczyna, która zwleka cię z łóżka i ciągnie za nogi do przedpokoju, kiedy masz chwile zwątpienia lub gdy zwyczajnie nie chce ci się wskoczyć w buty i pobiec przed siebie. Może być nim twój przyjaciel, który zamiast na piwo, zaprosi cię na wspólny trening. Bardzo często są to bliscy nam ludzie, ci których kochamy i szanujemy bezwarunkowo, a nie dlatego, że na co dzień wspierają nas w naszej pasji i starają się cierpliwie znosić nasze dziwaczne nawyki. Komuś, kto nie biega, ciężko jest zrozumieć pewne kwestie: specyficzna dieta, treningi o 4 nad ranem, czy kilkudniowy dół po nieudanych zawodach… Tylko najbliżsi będą w stanie brać na klatę niedogodności wynikające z życia z biegaczem.
Nie wszyscy jednak zauważamy, że kibice są też obok: na drodze, w parku, w autobusie. To ludzie, którzy widząc nadciągającego biegacza, schodzą z drogi, by zrobić nam miejsce. To także ci, którzy mijani przez biegnącą osobę krzyczą Dawaj, dawaj!, albo pytają, czy była już dzisiaj dyszka. Kibicem jest pani z warzywniaka, która dorzuca ci banana gratis w ramach aprobaty dla twojej – dziwacznej w jej oczach, ale jednak – pasji. Warto o nich pamiętać i nagrodzić zwykłym „dziękuję”, albo uśmiechem choćby. Tak, uśmiech w tym przypadku jest jak najbardziej wskazany :)
Niestety, często w ferworze walki z samymi sobą, skupieni na tętnach, oddechach, skurczach i innych takich naszych biegowych fetyszach, zapominamy o kibicach. Mijamy ich bez słowa, zafiksowani na sobie samych. Błąd! Chodnik nie należy tylko do nas, a przechodnie nie muszą układać się w tetris na widok biegnącej osoby. Narzekamy, kiedy nie ustępują drogi albo rzucają głupawe komentarze, ale czy dziękujemy, gdy przepuszczają nas na pasach albo krzyczą run, Forrest, ruuuuuuunnn!!!? Warto podziękować. To buduje pozytywny wizerunek biegowej społeczności i wzmacnia pozytywne relacje z resztą społeczeństwa. Ale nie tylko.
Uśmiech, aprobata czy podziw wyrażony przez „zwykłego śmiertelnika” dodaje biegaczom powera, sprawia, że chcemy biec lepiej, szybciej, zwinniej, mocniej. Dzięki takim kibicom stajemy się lepszymi biegaczami. A przecież o to w tym wszystkim chodzi. Chyba nigdy nie biegłam piękniej niż tydzień temu, kiedy dwaj młodzi przystojniacy siedzący na ławce w Parku Skaryszewskim, ni stąd ni zowąd wyciągnęli do mnie ręce, żeby przybić piątkę. Obdarzyłam ich najpromienniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać i pognałam przed siebie jak strzała. To było tak spontaniczne i pozytywne, że do końca dnia miałam super nastrój.
Albo weźmy tych kibiców, którzy śnieg czy deszcz, mróz nie mróz, stoją i kibicują kompletnie obcym ludziom. Czasami, podczas maratonów, nawet przez kilka godzin. Chciałoby Wam się tak? Dla kogoś, kogo w ogóle nie znacie? Jasne, wielu z nich przychodzi, żeby popatrzeć sobie na „popaprańców, co biegają w śniegu” albo rzucić głupawy komentarz, ale większość, naprawdę większość, robi to, bo gdzieś tam w głębi duszy czują i wiedzą, że jest nam, biegaczom, to potrzebne. Bo nas podziwiają i szanują. My też ich szanujmy. Bez nich nasze bieganie byłoby niczym więcej, jak tylko stukaniem kolejnych kilometrów.