Czego dowiedziałam się o sobie, pisząc książkę

Pisanie „Lukru” to był intensywny czas, bo nie dość, że tworzyłam coś zupełnie od zera, niejako powołując nowe życie, to jeszcze przerabiałam sporo trudnych tematów w swojej terapii. Ale to właśnie dzięki temu czasowi, czasowi pozbawionemu poważniejszych zobowiązań, który mogłam wykorzystać na wsłuchanie się w siebie, dojrzałam. Po raz pierwszy zaczęłam w pełni samodzielnie i w zgodzie ze sobą decydować, co i jak robię ze swoim życiem. Czy wariuję, czy oddycham, czy kocham, czy autodestruuję, to jest tylko i wyłącznie moje.

 

#1. Czas na bezrobociu pomaga docenić pracę

 

Kiedy książka była już prawie ukończona, a wszystkie moje oszczędności roztopione, czekał mnie powrót do pracy. Nie będę ukrywać, że byłam tym faktem przerażona. Nie chciałam znów wpaść w „etatowy kierat”, więc popytałam tu i tam i jakimś cudem udało mi się znaleźć fuchę w fundacji 24 godziny w tygodniu. Szybko okazało się, że – choć misja i wizja instytucji brzmią dumnie – szefowa tegoż przybytku jest osobowością o rysie psychopatycznym, dla której dzień bez mobbingu jest dniem straconym. Ponieważ nie miałam na tamten moment innej opcji zatrudnienia, tkwiłam w mentalnym bagnie, jednocześnie szukając czegoś na boku i nie pozwalając sobie za bardzo wejść na głowę. To, jak możecie się domyślić, budziło sprzeciw szefowej, w związku z czym konflikt między nami urósł do potężnych rozmiarów. Zbliżał się termin mojej operacji, po której przez około dwa miesiące miałam być półkaleką i właśnie dostałam drugą część zaliczki za książkę, pomyślałam więc „fuck it” i w końcu rzuciłam kwitem. Zakładałam, że wystarczy mi maksymalnie miesiąc na znalezienie nowej pracy. Tymczasem minęły cztery tygodnie, później osiem, dziesięć, a ja cały czas byłam bezrobotna… Gdyby nie to, że mój partner wsparł mnie finansowo, pewnie wylądowałabym w kartonie pod mostem albo gdzieś u znajomych skitrana w śpiworze pod stołem. 

Paradoksalnie, im dłużej szukałam pracy, tym bardziej stawałam się wybredna, jeśli chodzi o oferty, na które aplikowałam. Za dużo miałam już za sobą rozmów w firmach, w których kompletnie się nie widziałam i w których tak naprawdę wcale nie chciałam zostać zatrudniona. W dniu, w którym dostałam pracę w jednym z tego typu miejsc, odezwała się do mnie rekruterka z wydawnictwa, w którym od nastoletnich czasów chciałam pracować. Zdecydowałam się zaryzykować. Odrzuciłam propozycję firmy, w której miałam już zaklepaną ciepłą posadkę i wybrałam kilkuetapową rekrutację do wydawnictwa, nie mając pewności, że zostanę przyjęta.

Dziś pracuję w miejscu, w którym ceni się człowieka i jego zaangażowanie, panuje równouprawnienie, a problemy załatwia się rozmową, a nie krzykiem. Chyba pierwszy raz w swoim prawdziwym życiu zawodowym (pomijając etap studencki) czuję, że znalazłam swoje miejsce, a to, co robię, sprawia mi nie tylko radość, ale też daje poczucie spełnienia i udziału w czymś dobrym i ważnym. A tego właśnie zawsze pragnęłam. 

 

#2. To w chuj męczące, ale da się pisać powieść i pracować na etat

 

Gdy jeszcze działałam w agencji reklamowej, nie byłam w stanie wrócić do domu po pracy, usiąść i pisać książki. Poziom mentalnej spierdoliny był tak wysoki, że starczało mi już tylko sił na prysznic, kolację i dotrwanie do godziny 23 z serialem i kieliszkiem wina w ręce. Dziś, trochę z konieczności (mam 0 zł oszczędności na koncie), ale jednak bardziej dlatego, że lubię swoją pracę, łączę pisanie powieści z etatem. Nie jest to może najwygodniejsza opcja na świecie, ale wiem już, że da się zrobić. 

Oczywiście nie ma nic za darmo. Przestałam praktycznie uprawiać sport i jeśli dwa razy w tygodniu uda mi się wyrwać na siłkę albo pobiegać, to jest święto. Przestałam też sprzątać mieszkanie :D Do tej pory w każdą sobotę albo niedzielę poświęcaliśmy pół dnia na jeżdżenie na szmacie. Kiedy pomyślałam sobie, ile stron mogę napisać w tych kilka godzin, które normalnie przeznaczamy na porządki, stwierdziłam, że czas znaleźć człowieka, który zawodowo zajmuje się doprowadzaniem cudzych domów do stanu używalności i wie, jak to robić dobrze (my chyba nie wiemy). Póki co pierwszy tydzień za nami, a ja jestem zachwycona! Druga powieść urosła o kilka stron, a ja w końcu widzę drzewa, które mam za oknem. Win-win.

 

#3. Proces jest ważniejszy niż cel

 

Teraz, kiedy napisanie pierwszej powieści mam już za sobą, stwierdzam, że o wiele bardziej fascynujący od całego  „fejmu”, który dzieje się po premierze książki, jest sam proces tworzenia. To, co dzieje się wówczas w twojej głowie, twoim ciele i podświadomości jest jak nieustający bal u Szatana i Trainspotting w jednym. Moment, kiedy stawiasz ostatnią kropkę, to jedna z najpiękniejszych i zarazem najsmutniejszych chwil w życiu. Nadchodzi moment pożegnania z bohaterami, powrotu do normalności i oczekiwania na to, aż książka stanie na półkach w księgarniach. Smutny czas.

 

#4. Dobrze jest pobyć sam na sam ze sobą

 

Długo wydawało mi się, że do szczęścia potrzebuję obecności innych ludzi. Owszem, bez bliskich byłoby cholernie trudno, ale od czasu, kiedy odeszłam z pracy, by pisać i spędzałam sama większość dni, polubiłam bycie ze sobą. Nigdy nie miałam problemu z tym, żeby wybrać się do kina czy na koncert w pojedynkę, jeszcze w liceum zdarzało mi się tak robić. Zwykle czułam się jednak wtedy jak życiowy przegryw. Dziś ten czas, który spędzam sama ze sobą, cenię najbardziej. Po prostu polubiłam własne towarzystwo. Ciężko się nudzić z człowiekiem, który jest oczytany, inteligentny, błyskotliwy i na dodatek ma sarkastyczne poczucie humoru ;) 

 

#5. Licz się z opinią tych, którzy mogą Cię czegoś nauczyć, pierdol wszystkich pozostałych

 

Naprawdę muszę rozwijać ten punkt?

Tak myślałam.

Peace. 

 

Fot. Brudne Dziecko Sida

0 Like

Share This Story

Książka
  • shelmahh

    Dojrzałaś. Amen

  • Sonia Wolanin

    inspirujące :-)

  • Beata Gałuszka

    Kochana! ;)

  • Słodki jeżu! Jakie to jest dobre! Fragment o pracy tak bardzo blisko mego serca. Trzymam kciuki za nową książkę! :)

  • Piękne <3 Uwielbiam!!!