Ludzie często piszą, że uprawiają sport dla zdrowia, żeby schudnąć, zwiększyć masę mięśniową albo po prostu lepiej wyglądać. Ja mam tylko dwie motywacje do uprawiania sportu i dziś po raz pierwszy się nimi z Wami podzielę. W sensie, że breaking news.
#1. Ćwiczę dla wpierdolu
Lubię się na treningu wyżyć, zmaltretować, spocić jak świnia, doprowadzić do granic wytrzymałości. No tak już mam, co zrobisz, nic nie zrobisz, Bożenko. Pewnie jest we mnie coś z masochistki, ale hukers. Ćwiczenia z panią Ewą Ch. są dla mnie mniej więcej jak spożywanie Humany podczas zatrucia – nie do przyjęcia. Wolę raz a porządnie wypruć sobie flaki, zamiast przez 45 minut słuchać, że dam radę. Tyle to ja wiem.
Oczywiście ten wpierdol, większy lub mniejszy (nie samymi tabatami, treningami funkcjonalnymi i interwałami człowiek żyje), jest dla mnie powodem do radości oraz samozadowolenia. Tak więc punkt jeden wiąże się bezpośrednio z punktem #1.5 tu nie zawartym (bo i po co?) – dobrym samopoczuciem, z którym mocno skorelowany jest również punkt #2.
#2. Ćwiczę, żeby wpierdalać
Pardon my French, ale taka jest prawda. Kocham jeść. Uważam, że jedzenie, zaraz po seksie i pływaniu w morzu w słoneczny, ciepły dzień, jest najlepszą rzeczą jaka może spotkać człowieka. Jeśli chodzi o żarcie, idę prosto, nie biorę jeńców żadnych, jak to kiedyś śpiewał Kazik Staszewski. To znaczy, że nie wierzę w wyższość lodów z kalafiora (wtf) nad wyższość lodów ze śmietanki, mleka i kilograma cukru, tak samo jak nie uznaję bogactwa smaku kaszy jaglanej nad orgazmiczne walory włoskiej pizzy. Noż kurwa, szanujmy się.
Oczywiście, żeby nie było, że wieje hipokryzją, ja też przerabiałam etap „bycia fit”, w sensie na śniadanie omlet z samych białek, na drugie śniadanie marchewka z jarmużem, a na obiad indyczek z brokułkiem, ale ileż można. Po trzech miesiącach takiej diety miałam ochotę skoczyć z dziesiątego.
Oczywiście, do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do jajek be żółtka, ale po chuj, ja się pytam? Wydaje Wam się, że dzięki temu będziecie dłużej żyć? Lepiej wyglądać? Phew. Spójrzcie na Tyszkiewicz albo Micka Jaggera. Co ma wisieć, nie utonie. Znam nałogowych palaczy, wielbicieli whisky i bekonu, którzy przeżyli zwolenników sałaty i medytowania codziennie o szóstej rano, co więcej, wyglądają milion razy lepiej. Każdy musi znaleźć swoją własną drogę. Ja nie mówię, że moja jest najlepsza. Ale sądzę, że jest bardzo racjonalna. A przy tym zajebiście miła. Bo czyż nie jest przyjemnie wrócić do domu po treningu i wciągnąć miskę pysznego włoskiego makaronu z pesto, kurczakiem, pomidorkami koktajlowymi i kilogramem parmezanu? Mmmmm…. Czego chcieć więcej od życia? Może tylko lampki białego wina i tego słońca i tego morza :)
Fot. Davide Ragusa, Unsplash.com