Śniło mi się dzisiaj, że:
– znów byłam blondynką,
– zadzwonił do mnie Robert Biedroń,
– latałam,
– sprzedawałam dopalacze w przejściu podziemnym przy Dworcu Centralnym,
– wyłysiałam, zapuściłam brodę i zaczęli porównywać mnie do Żulczyka,
– byłam na własnym spotkaniu autorskim bez jednego buta i siedziałam na swojej bosej stopie, żeby nie było widać, żem bosa, przez co dostałam okropnego skurczu, więc zawieźli mnie karetką na Ostry Dyżur i George Clooney stwierdził u mnie Zespół Aspergera.
„Lukier” od dziś w księgarniach, jutro spotkanie autorskie w Warszawie, więc nic dziwnego, że ciśnienie mi skacze i tworzę w swojej głowie scenariusze rodem z upośledzonej wersji „Klanu”. Jeszcze do wczoraj było spoko, ale dzisiaj powoli już zaczynam świrować. Zwłaszcza, że w sieci i w papierze pojawiają się kolejne recenzje mojej książki. Kto by się w podobnej sytuacji nie stresował, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Zapraszam.
JUSTYNA SOBOLEWSKA, POLITYKA
P.S. Małe sprostowanie: Anka nie jest copywriterką, a account menadżerką. Szczegół.
MONIKA OCHĘDOWSKA, TYGODNIK POWSZECHNY
Malwina Pająk pisze z Żulczykowym nerwem. Poza tym, że bohaterowie „Lukru” lubią podśpiewywać Myslovitz, kiwać się do Pezeta i rozpamiętywać nastoletnie miłości, w debiutancką powieść Pająk wjeżdżamy jak w drugi sezon ŚOŚ, towarzysząc chwackiej, wyszczekanej Julce (już po pierwszych dialogach wiemy, że w dzieciństwie nie miała lekko) w rozwożeniu koksu po mieście. Niestety (dla akcji) to tylko przygodne zajęcie barmanki jednego z warszawskich klubów. Wprowadzone po to, by umożliwić autorce sportretowanie kilku niezwiązanych ze sobą osób (transi, korpobiurwy, aktorzy) i charakterystycznych miejsc – od pokoi na Szmulkach przez modne warszawskie kluby po wille celebrytów.
(…)
Bohaterki są dwie. Ich wybór przypomina sesje zdjęciowe „Pani domu” – Polka 25+ (Julka) i Polka 35+ (Anka) – umożliwiający jednoczesne sportretowanie w ich naturalnych środowiskach a potem zderzenie wielkomiejskiej hipsterki i ludzi z tzw. Mordoru. Drobiazgowe opisy garderoby, których nie szczędzi nam Pająk (od białych skarpet na dresach uczestników modnych imprez po stażystki domów mediowych w louboutinach za dwa kafle) dają jasno do zrozumienia, że jesteśmy tu i teraz. Ankę i Julkę wbrew pozorom wiele łączy, choć ich spotkanie w finale pokaże, że głęboko wdrukowane stereotypy uniemożliwiają ostatecznie międzypokoleniowe (międzyklasowe) porozumienie.
„Lukier” to sprawnie napisana obyczajówka, tyle że cała jej intryga jest niestety dość pretekstowa. Lekturę napędza poczucie zakumplowania z bohaterkami, choć ich codzienność (utrata pracy, utrata faceta, problemy rodzinne, żywieniowe oraz nieudane wyjazdy do spa) to za mało, by przy takiej obyczajówce z wypiekami na twarzy trwać. Z drugiej strony mam wrażenie, że z tuzina książek o domowej przemocy, pracy w korporacjach, wciąganiu kresek z knajpianego kibla etc. – Pająk daje nam obraz najbardziej szczery i bezpretensjonalny, najsprawniej przy tym, bardzo wiarygodnie, budując swoje postaci. „Lukier” nie udaje, że jest pozycją wysokoartystyczną, literackim eksperymentem, panoramą Polski, nie kokietuje i stosunkowo rzadko, na szczęście, moralizuje. Warsztatowo to kawałek dobrej realistycznej prozy.
Zaletą „Lukru” jest to, że wszystkim pokazuje faka. I tym, którzy kpią z Mordoru, pokazując różnorodność pracujących tam ludzi, i tym, którzy pokpiwają z dzieciaków ze Zbawiksa. Pająk pisze po to, by demaskować nasze wzajemne uprzedzenia (super!) ale momentami sama wpada w pułapki stereotypów, np. wtedy, gdy każe swojej bohaterce zainteresować się technikami mindfulness (chyba od „Kotów” Masłowskiej to jeden z wdzięczniejszych powodów do zgrywy).
(…)
Całą recenzję przeczytacie TUTAJ, ja tymczasem chcę podjąć jedną dość [ekhm] istotną kwestię. Bo widzicie, ten Żulczyk to nie śnił mi się tak przypadkiem. Choć spodziewałam się porównań „Lukru” do „Ślepnąc od świateł” (w końcu rzecz też dzieje się w Warszawie i mamy w „Lukrze” wątek, a raczej wąteczek, kokainowy) to jednak zachęcam do przeczytania mojej powieści W CAŁOŚCI. Po pierwszych kilku rozdziałach zrozumiecie, że „Lukier” obok powieści Kuby pod względem fabuły nawet nie stał. Bo jest po prostu zupełnie o czym innym. A jak nie wierzycie, zapytajcie Kota.
GRAŻYNA STRUMIŁOWSKA, KSIĄŻKA ZAMIAST KWIATKA
Muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak oryginalnej i wspaniale napisanej powieści. „Lukier” to opowieść głównie o kobietach. Dwie bohaterki – dwudziestoparoletnia Julka, barmanka w klubie i jednocześnie dealerka kokainy oraz pozornie szczęśliwa mężatka, starsza o dziesięć lat, pracująca w korporacji – Anna. Właściwie nic nie powinno łączyć tych kobiet, a jednak… Obie są samotne, zagubione w trybach wielkiego miasta. Czy ich spotkanie zmieni coś w życiu tych dwóch bohaterek? Raczej nie, bo autorka nie patrzy na świat przez różowe okulary. Pokazuje codzienność, zwyczajność, szarość i trochę bezsens egzystencji. Czy jest światełko w tunelu? Może, ale bardzo trudno je dostrzec.
Pomyślicie, że to smutna, dołująca lektura. Nic bardziej mylnego. Książka wciąga od pierwszej strony, zasysa czytelnika, jednocześnie zmuszając do wielu przemyśleń. Jest w „Lukrze” jeszcze jeden bardzo ważny bohater. To Warszawa, miasto konglomerat, łączące ekskluzywne miejsca z biedą, brudem i beznadziejnością. Miasto tętniące życiem, bezwzględne, surowe dla swoich mieszkańców, czasem niszczące. Tu tak naprawdę każdy jest osobny i o tym głównie jest ta powieść.
Malwina Pająk zadebiutowała z wielkimi fajerwerkami. Powieść jest genialna, dopracowana w każdym słowie, inteligentna, głęboka, wielowarstwowa, spięta niesamowitą klamrą. Pisana prostym, czasem ostrym stylem, po to, żeby zaskoczyć prawie poetyckim opisem. Fantastyczna lektura, moim zdaniem obowiązkowa. Najwyższa ocena i proszę, sięgnijcie po „Lukier”, choćby po to, żeby zobaczyć, że nie jest on tak słodki jak może się na początku wydawać, zdrapujcie tę słodycz, żeby zobaczyć co naprawdę jest w środku.
Recenzję przeczytacie również TUTAJ.
CZYTAJ KSIĄŻKI
Dragi, drag queen, brak pieniędzy lub ich nadmiar, stres, kac, sex, Warszawa, praca, problemy… A w tym wszystkim dwie kobiety. Julka – młoda dziewczyna, która uciekając przed patologią wylądowała w Warszawie, sprzedaje kokainę, sypia ze swoją transseksualną przyjaciółką, pracuje do nocy i powoli zaczyna gubić się we własnym życiu. Anka – kobieta na wysokim stanowisku, z bogatym mieszkaniem i zadbanym, o kilka lat młodszym mężem. Mężem, który odchodzi, zostawiając ją z problemami, powracającymi koszmarami i dużą ilością alkoholu. Obydwie kobiety zrozumiały, że w pewnym momencie się pogubiły, zatraciły i zostały w tym wszystkim zupełnie same.
Świetnie napisana, nie przekoloryzowana, odważna i prawdziwa. Zakochałam się w tej książce na zabój. I nie mogę przestać myśleć o dalszym ciągu tej historii. A może żadnego dalszego ciągu nie ma…?
Na profil Czytaj_Ksiazki odsyłam TUTAJ.
DIZAJNUCH.PL, CZYLI LUKIER OKIEM FACETA
Do książek napisanych przez blogerów podchodzę z pewną taką nieśmiałością, by nie rzec – niechęcią.
Czasy mamy takie, że każdy chce być blogerem, bo to kasa, fejm i uwielbienie tłumów, więc blogerów się narobiło jak mrówków. Chwilę potem takiż bloger dochodzi do wniosku, że wybije się z tego tłumu wydając książkę, bo tak sobie do internetów to każdy pisać może i umi, a na papier jak coś ktoś napisze (albo do ebuka), to już jest wyższa półka, a więc i kasa większa i fejm, i uwielbienie tłumów.
Niestety, przeważnie takie książki to kupa nieszczęścia z przewagą kupy i zostawiają mnie z poczuciem „a mogłem pójść do kina na kolejny film Papryka Vege”. Jeśli jeszce są to poradniki, to jakoś to idzie – skupiam się na meritum, wyciągam to, czego aktualnie potrzebuję i nie zwracam uwagi na całą resztę. Kiedy jest to zbiór felietonów, czyli z definicji zbiór luźno powiązanych ze sobą krótkich form literackich, to bywa nawet całkiem dobrze.
Ale kiedy bloger wydaje powieść, to jest to właściwie dramat i grecka tragedia w jednym.
Przeważnie się tego nie daje czytać. Tak po prostu.
Nawet jeśli ktoś pisze bloga, który jest dobry, to wcale nie znaczy, że tak samo dobra będzie powieść, i że ktoś, kto przykuwa nasza uwagę wpisem na blogu, przykuje ją również na kilka-kilkanaście godzin czytania.
A tu mamy blogerkę?
Mamy. To Malwina Pająk, czyli malvina.pe.
Mamy książkę?
Mamy. „Lukier” to debiutancka, pełnowymiarowa powieść licząca ponad 350 stron.
Czy „Lukier przykuł moją uwagę?
Oo, zdecydowanie – pochłonąłem ją przez jeden wieczór i sporą część nocy.
Czy debiut Malwiny mi się podobał?
No tak właśnie nie do końca.
Czy to książka dobra i warta polecenia?
Zdecydowanie TAK!
Yyyyy… WTF?
Trochę się Wam gryzą między sobą odpowiedzi na dwa ostatnie pytania, prawda? No to wyjaśnijmy sobie te rozbieżności po kolei.
Dlaczego „Lukier”, debiutancka powieść Malviny Pe. mi się nie podoba?
Nie chcę tutaj wyjść na seksistę, czy antyfeministę, ale mam wrażenie, że książka mi nie siadła przede wszystkim z jednego prostego powodu – jestem facetem.
(…)
Dlaczego fakt, że jestem facetem powoduje, że książka mi się nie spodobała?
Po pierwsze nie do końca jestem w stanie pojąć, a przede wszystkim poczuć te wszystkie emocje, jakie bohaterkami powieści targają. Nie przemawia do mnie to ciągłe rozkminianie życia, zastanawianie się, czego od tego życia chcę, rozpamiętywanie przeszłości, martwienie się przyszłością i zatracanie się w teraźniejszości tylko po to, żeby potem mieć kaca. Takiego zwykłego, po piciu czy ćpaniu, ale i moralnego.
Po drugie – to rozedrganie kobiet, to ich niezdecydowanie, kiedy to tak źle i tak niedobrze, zwyczajnie, po męsku mnie denerwuje. Tak, wiem, jadę stereotypem, jestem męską szowinistyczną świnią, ale tak niestety jest, że faceta to ciągłe babskie dzielenie włosa na czworo i psychologiczne grzebanie palcem w dupie najnormalniej w świecie wkurwia.
To dlaczego w takim razie uważam, że to bardzo dobra książka?
Bo jest genialnie napisana!
Bloga Malwiny czytam od dawna (jak nie wierzysz, to kliknij ⇒TUTAJ, wpis sprzed prawie trzech lat) i niezmienna jest w nim jedna rzecz – Pajonk umie pisać. Już na wstępie maluje przed nami obraz Warszawy, która…
I tu się zatrzymajmy. Maluje to bardzo dobre słowo. Zarówno świat korpo, w którym żyje Anna, jak i wieczny straceńczy melanż w stylu jutra nie ma, w którym pogrążona jest Julka, nakreślone są po mistrzowsku, plastycznie i bardzo obrazowo. Pewnie są tacy, którym tak rozbudowane opisy przeszkadzają, bo spowalniają trochę akcję, ale ja mam bardzo plastyczną wyobraźnię, więc czytając książkę miałem w głowie całą paletę barw.
Aż do momentów, w których barwy się zacierały i pozostawała szarość i codzienność wielkiego miasta. Coś jak byśmy odwinęli kolorowy papierek cukierka, a w środku zamiast słodkiej, alkoholowej wiśni w czekoladzie mamy najzwyklejsze gówno.
Ale nawet ta szarość nie trąciła w warstwie słownej bylejakością – miejscami czułem na równi z bohaterkami beznadzieję życia i nijakość otaczającego świata. I tu wracamy do tego, że jestem facetem – widziałem wyraźnie, czułem jakby mniej.
Pomimo tego, że klimat miejscami jest ciężki, to jednak książkę czytało mi się doskonale. Nie przeszkadzały czasami duszne wręcz opisy czy mnogość zdań wielokrotnie złożonych. Może to kwestia tego, że całość jest pisana z poziomu pierwszej osoby? Ja taką narrację uwielbiam, bo bardzo ubogaca ona to, co w książce się dzieje – jakoś dużo łatwiej wierzę w emocje, które targają głównym bohaterem i rozumiem jego myśli, kiedy to on (ona) sam mi je opowiada. Tutaj obie główne bohaterki mówią w pierwszej osobie, więc przez pewien czas podejrzewałem, że to jedna i ta sama osoba, tyle, że przed i po czymś, co zmieniło jej życie.
Druga rzecz – wstawki wyróżnione kursywą. Mimowolne myśli i skojarzenia, nie wiadomo, czy to bohaterek, czy autorki powieści. Fenomenalnie ubogacają całą narrację, czasami zawierając w sobie więcej mięcha, niż akapit, w którym je umieszczono. Zabieg wydawałoby się bardzo prosty, ale jednak fantastycznie współgra nie tylko z tym, co się akurat dzieje, ale też z klimatem całej historii. Historii dziejącej się w XXIw., w dużym mieście pełnym hipsterów, millenialsów, dragów, melanży do białego rana, korporacji i wyścigu szczurów widzianego często przez ekranik smarfona. Jednym słowem nowoczesnej.
(…)
Czy warto?
Zdecydowanie.
Całą recenzję przeczytacie TU, choć uprzedzam, autor recki, Jacek, spoileruje! (niedobry Ty!).
*
No, póki co, to na tyle. Innych recenzji nie znalazłam, poza oczywiście tymi, które przytoczyłam TUTAJ. „Lukier” od dziś w księgarniach, więc jeśli nadal nie macie pomysłu na prezent walentynkowy, proponuję kupić moją książkę, podarować ukochanej/ukochanemu, a następnie iść do sypialni oblewać się lukrem, zlizywać lukier i robić inne nieprzyzwoite rzeczy, po czym zasiąść przed kominkiem i wspólnie rozczytać się w powieści, która na zawsze odmieni wasze życie, amen. No dobra, to tak żartem. A serio, to serdecznie zapraszam wszystkich mieszkających i/lub przebywających w Warszawie i okolicach na spotkanie autorskie, które odbędzie się już jutro, 14 lutego o godzinie 19 w księgarni Moda na Czytanie (więcej info TU i TU).
Życzę udanej lektury, udanych walentynek, udanego życia. Fajnie, że jesteście :)