Patrzę na nią z mieszanką fascynacji, zazdrości i podziwu. Ma gęste, długie włosy, jakich ja nigdy nie będę mieć i niesamowicie zgrabne pęciny, których nie dorobię się nawet biegając po 400 kilometrów miesięcznie. Jest jak rasowa klacz – piękna i dumna. Zawsze lepsza.
Patrzę na nią i zastanawiam się, co ja tu robię.
Czuję, że mimowolnie zaciskam szczęki. To z nerwów. Usiłuję sobie przypomnieć, jak ona ma na imię, przedstawiła mi się przed chwilą, ale w ogóle nie zwróciłam uwagi na to, co powiedziała. Chyba coś na „M”. Marina? Marika? Maria? Jakoś tak. W sumie pasowałoby do jej południowej urody.
– Hubert, mój mąż, prosił, żeby cię przeprosić – mówi, upijając łyk kawy. Głos ma ciepły, z lekką chrypą. Kolejne +10 do seksapilu. – Spóźni się około dziesięć minut. Ale myślę, że będzie zadowolony – Marina/Marika odsłania równe, białe zęby. Uśmiech, rzecz jasna, też ma piękny.
Wciąż zastanawiam się, po co tu przyszłam. Przecież nie zrobię tego. Nie potrafiłabym. A jednak siedzę na miejscu. Nie jestem w stanie ruszyć małym palcem, a co dopiero wstać i wyjść. Paraliż mózgowo-ruchowy.
– To nie problem – słyszę swój własny głos. – Mamy czas.
Oczywiście, że nie mamy czasu. Ja nie mam czasu. Nie powinnam była w ogóle tu przyjeżdżać. Ba! Nie powinnam była odpowiadać na ich ogłoszenie, wysyłać zdjęć, rozmawiać. Chyba mnie do reszty popierdoliło.
– Zechciałaby pani coś zamówić? – słyszę nad swoim prawym uchem. Kelnerka, wysoka szczupła blondynka, która wygląda jak wyjęta z folderu linii lotniczych, nachyla się nade mną delikatnie. Czy ja jestem w jakimś klubie pięknych, młodych i bogatych? 90210? Czuję się jak we śnie, jak w pokrętnej fantazji pryszczatego nastolatka, choć nie wiem, czy oni mają aż tak bogatą wyobraźnię…
– Tak, poproszę czarną kawę – mówię zerkając na kelnerkę, która uśmiecha się promiennie. Jest naprawdę śliczna, niewinna jak dziewczyny w filmach Pawlikowskiego. Patrzę za nią przez chwilę, gdy odchodzi.
– Kobiety też lubisz, prawda? – Marina/Maria wyrywa mnie z zamyślenia, sprowadza na ziemię do spraw, które dziś między nami muszą zostać wyjaśnione i do postanowień, które powinny zostać podjęte.
– Tak – mówię. – Choć nigdy z żadną nie spałam.
– Cieszę się, że będę p… – urywa, patrzy w przestrzeń gdzieś za mną.
Przyszedł – myślę.
– Przepraszam za spóźnienie.
Podchodzi do niej i bez słowa całuje prosto w usta, trochę dłużej niż by wypadało, a potem staje przede mną, wyciąga dłoń i patrzy mi prosto w oczy, trochę dłużej niż by wypadało. Odwzajemniam uścisk i dopiero wtedy Hubert oddala się delikatnie, bezpardonowo lustrując mnie wzrokiem. Wygląda tak jak na zdjęciach: wysoki, dobrze zbudowany, szpakowaty, ale jest starszy niż sądziłam, zdradzają go zmarszczki.
Siada obok żony i wzrokiem ściąga kelnerkę. Uśmiecha się szeroko, zamawia cappuccino. Patrzę na nich. Oni patrzą na mnie. Chciałabym coś powiedzieć, ale głos więźnie mi w gardle. Napięcie rośnie, powietrze można by kroić nożem. Wyobrażam ich sobie nago. Na pewno mają doskonałe ciała, onieśmiela mnie to, ja nie jestem perfekcyjna, mam przecież bliznę i cellulit, a przed okresem puchnę. Kurwa, przecież to jest jakaś paranoja, powinnam wyjść.
– Od razu, kiedy cię zobaczyliśmy, wiedzieliśmy, że to musisz być ty – mówi Marina/Maria, a Hubert przytakuje.
– Jesteś cholernie seksowna – dodaje on. – Ale chcieliśmy cię poznać trochę lepiej, porozumienie intelektualne też jest ważne…
Trzeba było iść na drinka – myślę.
– Może dopijemy kawę i skoczymy na drinka? – pyta ona w tym samym momencie, aż drętwieję.
– Mara, kochanie, ty masz zawsze świetne pomysły – mówi on, kładąc jej dłoń na kolanie.
A jednak Mara.
Hubert gładzi udo swojej żony i patrzy na mnie tak, jakby z moim chciał zrobić to samo. Mara obserwuje nas i delikatnie przygryza dolną wargę. Jest niesamowicie ponętna.
Robi mi się gorąco. Upijam łyk kawy i powoli podnoszę się z miejsca.
*
Delikatnie kładzie dłoń na moim ramieniu. Zjeżdża niżej, do łokcia. Wraca, zahacza o obojczyk, dotyka piersi. Całuje mnie, to bardzo przyjemne, ma takie miękkie usta i na dodatek smakuje miętą. Patrzy mi w oczy, odgarnia kosmyk włosów z czoła, znów całuje, ale tym razem w sutka. Podnieca mnie to, on też jest podniecony.
– Uwielbiam cię, wiesz? – pyta.
Uśmiecham się, całuję go w nos.
– Jak się skończyła historia z Hubertem i z Marą?
– Przecież wiesz – mówię. – Znasz mnie.
Tym razem on się uśmiecha.
– Znam cię. I muszę przyznać, że doskonale to wszystko wymyśliłaś.
– Poważnie?
– Poważnie. To będzie naprawdę świetna książka.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w magazynie „Logo” [nr 3, marzec 2017] oraz na logo24.pl
Fot. María Victoria Heredia Reyes, unsplash.com