Tak, wiem, nie zaczyna się zdania od więc. No i zaczęłam od no, jak to śpiewa Bąkowski, ale do rzeczy, jak to mawia prawica.
Skończyłam książkę i czuję się, jakby ktoś uciął mi dłonie. Obie. Narzędzie pracy mojej, smutku i bólu mego. Dwugodzinne mycie rąk i pętla w mózgu. Skończyłam dokładnie dziesięć dni temu, a ja wciąż tęsknię za moimi bohaterkami i bohaterami, wciąż myślę o tym, czy wszystko napisałam tak jak chciałam, wciąż z tyłu głowy mam „Łaskoczące rzeczy” i „Gdyby miało nie być jutra” oraz popijam wino albo rum z colą dla złagodzenia nerwów i dla przyjemności i ponieważ oraz antydepresanty przestały działać, żarcik taki, ale to sami zobaczycie, o co chodzi, jak przeczytacie. Czasem też palę.
Już za kilka miesięcy, nie powiem dokładnie kiedy, bo nie mogę. Poza tym chcę, żebyście mieli/miały niespodziankę. To też nie jest takie hop siup. Póki co maszynopis znajduje się u mojej redaktorki, Agnieszki Ze Znaku, która sprawdza, czy coś tam się po drodze nie rozjechało, czy bohaterzy pozostali spójni, czy nie lecę w kierunku „Na Wspólnej”, wiecie, tego typu klimaty. Pewnie za kilka tygodni dostanę od niej poprawki, do których będę musiała się ustosunkować. A stosunki, jak wszyscy wiemy, bywają bolesne, zwłaszcza pierwsze. Bo to debiut jest.
Potem będzie korekta. Jedna druga czwarta.
Później projekt okładki. Jeden Czwarty Siódmy.
I druku.
WSZYSTKO.
Haiku.
Nigdy nie myślałam, że będzie tak ciężko. Czuję się jakbym właśnie wróciła z Wietnamu i miała Zespół Stresu Pourazowego. Tak wiem, przesadzam, ale nikt nie pyta pisarki, jak się czuje, kiedy skończy książkę. PISARKI. Chyba jeszcze nie mogę siebie tak nazwać, przepraszam. Nie będę też robić sobie sesji zdjęciowej z maszyną do pisania pod pachą, może tylko udzielę kilku wywiadów dla „Olivii”, „Pani Domu” i „Wróżki”, wiecie, takie Bed and Breakfast w dwugwiazdkowym hotelu all inclusive. Jeśli ktoś zamieści recenzję mojej powieści na Dwutygodniku, będę przeszczęśliwa. Jeśli w „Polityce”, dobrowolnie popełnię samobójstwo, bo przecież ja tylko dla tego żyję. Dla pisania. No.
Powiecie, że jestem sarkastyczna i wredna. Być może. Po prostu śmieszą mnie ludzie z przerostem ego. Ludzie przekonani o swojej zajebistości. Ludzie w ogóle są zabawni.
Po jakichś pięciu, może siedmiu dniach od momentu, gdy skończyłam powieść o wdzięcznym tytule, którego nie zdradzę, bo nie mogę, zaczęłam pisać coś zupełnie nowego, zupełnie innego, drugą powieść w sensie. Trochę jakbym zapijała wódkę piwem, ale wierzę, że ta druga historia może być nawet lepsza od pierwszej, bo przecież mam tak wiele do powiedzenia, przecież to widać.
To nic, że z każdej pracy po miesiącu chcą mnie wylać, przecież nagrałem drugą płytę, musi tylko ktoś ją wydać.
I nie jestem ślepa, widzę, że coraz więcej z Was odchodzi, że Malvina Pe., którą znacie, pani specjalistka od związków i trudnych przypadków, przestała spełniać Wasze oczekiwania, ale zapomnieliście o jednym. Jestem człowiekiem, nie produktem. I tak podchodzę do wszystkiego, co robię. Tough life.
No więc skończyłam pisać powieść.
Co Wy na to?
Fot. Pim Chu, Unsplash.com