Miłość z Freudem w tle. Część 1

Nie wierzę w przeznaczenie. Nie wierzę, że gdzieś tam w Pietropawłowsku Kamczackim czeka na mnie moja DRUGA POŁÓWKA dopasowana do mnie jak kwadracik z Tetris. Gdyby tak było, wszyscy latalibyśmy jak wściekłe psy i bure suki po świecie, desperacko szukając JEDYNEJ PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI. 

 

To, jakie osoby wybieramy na naszych partnerów, zależy przede wszystkim od etapu życia, na jakim aktualnie się znajdujemy, priorytetów, jakimi w danym momencie się kierujemy i wartości, które wyznajemy. A że człowiek nie kamień, zmienia się (ponoć co siedem lat), zmieniają się też jego oczekiwania co do tej drugiej osoby, z którą chce w danym momencie dzielić życie.

Nastolatki kontestują, szukają wrażeń, romantycznych porywów i uniesień (przynajmniej tak było, kiedy ja miałam naście lat). Mogą sobie na to pozwolić – zwykle na tym etapie życia rodzice wciąż wspierają ich finansowo, czasem też mentalnie. Zawsze można wrócić do domu, żeby wylizać rany i dać się otoczyć opieką.

Jako szesnastolatka szukałam romantycznego „chłopaka z gitarą”, który będzie zrywał dla mnie stokrotki, pisał wiersze i komponował piosenki. Znalazłam go, zakochałam się bez pamięci i byłam święcie przekonana, że „to właśnie ten” – mi przeznaczony, który będzie ze mną aż po wieki kres, któremu będę cerować skarpety i parzyć kawę o 4. nad ranem. Po dwóch latach się rozstaliśmy – zmieniły się priorytety, zmieniły się oczekiwania. Puzzle przestały do siebie pasować.

Kiedy wkraczamy w dorosłość, usamodzielniamy się i separujemy od rodziców, zaczynamy brać całkowitą odpowiedzialność za własne czyny. Wtedy romantyczny chłopak z gitarą nie jest już idealnym targetem, będzie nim raczej facet ogarnięty życiowo, zaradny, taki który nie biegnie do mamy i taty po pomoc, gdy grunt pali się pod nogami. Zaczynamy szukać osoby, która da nam oparcie i poczucie bezpieczeństwa, czyli to, co do tej pory zapewniał (albo powinien zapewniać) dom rodzinny.

Miałam 21 lat, gdy poznałam X. Wkraczałam w etap, kiedy przestałam interesować się chłopcami, a zaczęłam szukać mężczyzny. X był niezależny, intrygujący i zabawny. Imponował mi tym, co robił zawodowo. Wyglądał na ogarniętego faceta, a przy tym był spontaniczny. Z czasem okazało się, że kawał z niego %&*#%@! – świetnie grał. W rzeczywistości był nieodpowiedzialnym chłopaczkiem, wiecznie zapożyczonym u rodziców, który kobietę mylił na przemian z dziwką i z służącą. Wyidealizowałam go i to był mój błąd.

Z czasem zdajemy sobie sprawę, że związek to nie dwie połówki jabłka, ale dwie indywidualne jednostki – każda z nich z własnym bagażem doświadczeń, własnymi wadami i słabościami, które teraz również my musimy konfrontować. Z potrzebami, na które mamy być odpowiedzią. Uświadamiamy sobie, że bycie z człowiekiem to nie bajka i nieskończone spijanie sobie z dzióbków, ale ciężka praca, wyrzeczenia, sztuka kompromisu i wzajemnego docierania się. Że to odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale też za drugą osobę. To czasami przytłacza, zabija spontaniczność, więc przymykamy oko, udajemy, ze nie ma między nami różnic i przepaści. Albo wręcz przeciwnie – żyjemy z własnym wyobrażeniem o „idealnej drugiej połówce” i „wielkiej miłości”, by po kilku(nastu) miesiącach/latach spędzonych razem zaliczyć ścianę i uświadomić sobie, że próbowaliśmy, kompletnie bez sensu, dopasować tę drugą osobę do naszego wyobrażenia o niej.

Byliśmy małżeństwem przez 10 lat, z czego tylko pierwszy rok był udany – wciąż się poznawaliśmy, odkrywaliśmy przed sobą swoje słabe i mocne strony. Kolejne dziewięć lat polegało na wzajemnej próbie zmiany drugiej strony. Ona próbowała zrobić ze mnie Mr Proppera i Kulczyka w jednym (nigdy nie byłem ani pedantem ani karierowiczem), a ja z niej Martynę Wojciechowską (nigdy nie dzieliła mojej pasji do podróży). To było dziewięć zmarnowanych lat. A mogliśmy po prostu wziąć rozwód po pierwszym roku.

Sporo ludzi mówi sakramentalne „tak”, zanim zdoła sobie uświadomić, czego tak naprawdę chce od życia. Bo wpadka. Bo rodzina naciska, że to już czas. Bo im się wydaje, że to wielka nieskończona miłość, która przetrwa największe zawieruchy. A potem byle wiaterek rozpieprza wszystko jednym podmuchem.

Zdradzę Wam sekret: Wielka Nieskończona Miłość nie istnieje. Nie ma czegoś takiego, jak Twoja druga połówka. Nigdy nie znajdziesz ideału, więc przestań go szukać, bo pewnego dnia obudzisz się z własną ręką w spodniach. Każdy związek na początku sprawia wrażenie idealnego. Z czasem uświadamiasz sobie, że Twoje wyobrażenie drugiej osoby rozmija się z rzeczywistością i albo powiecie sobie c`est la vie, albo zakasacie rękawy i będziecie robić wszystko, żeby było Wam razem dobrze. O ile oczywiście czujesz, że może być z tego coś dobrego. Coś, w co warto inwestować swój czas, zdrowie i komfort psychiczny. Nie będziesz tego wiedzieć, dopóki nie zdefiniujesz, czego oczekujesz od siebie, od życia, od partnera.

A i to z czasem może się zmienić. I albo przejdziecie przez te zmiany razem i wspólnie zmienicie swoje priorytety i podejście do życia, albo trzeba się będzie pożegnać. Bo tak jest, po prostu, zdrowiej.

0 Like

Share This Story

Relacje
  • Małgorzata Zdziebko Zięba

    Jako nastolatkę denerwowali mnie romantycy z gitarami, gustowałam raczej w gruboskórnych dzikusach na Harleyu. Potem zaczęli mnie bardziej interesować słowni i „bardziej kulturalni” mężczyźni ;) Teraz (po 10 latach małżeństwa) czasem trochę tęsknię spoglądam na takich dzikusów … ;)

    • Znam jedną miejscówkę w Wawie, gdzie zbierają się harlejowcy. Jak kiedyś wpadniesz do stolicy, daj znać. Pokażę Ci gruboskórych dzikusów ;)

      • Małgorzata Zdziebko Zięba

        ;)

  • Szanuję Twoje zdanie, ale mam inne. Według mnie, można znaleźć swoją drugą połówkę, tyle tylko, że niewielu się to udaje. Oczywiście, że nie ma par idealnych, ale istnieją pary znakomicie dobrane, w których on pasuje do niej, a ona do niego.

    • Pisząc o drugiej połówce miałam na myśli właśnie takiego wyidealizowanego partnera. Ja też wierzę w świetnie dobrane pary, ale dla mnie enigmatyczne określenie „druga połówka” jest synonimem jakiegoś perfekcyjnego bytu z naszych marzeń :)

  • Ja tam uważam, że można znaleźć swoją drugą połówkę. Pewnie dlatego, że sama swoją znalazłam. Nie było to proste i kilka razy się sparzyłam. Nawet też zaczęłam tracić wiarę w to, że taka istnieje, ale w końcu się znalazła. Przez zupełny przypadek.

  • Valdie

    malvi ? nie namawiaj do cudzołóstwa… :D