To już dwa miesiące. Ponad 60 dni. Zaliczyłam w tym czasie Chodakowską. Zaliczyłam Shauna T. Zaliczyłam nawet całe grono lekarzy. Postanowiłam, że czas skończyć z tą rozpustą. Wracam na trasę.
Kto czyta, ten wie (stąd i stąd), że coś mi było, ale nie wiadomo, co. Po zrobieniu szeregu badań, okazało się, że potworne bóle kręgosłupa i całej prawej strony ciała, które zaczęły doskwierać mi tuż przed półmaratonem w Grodzisku Wlkp., biorą się… z dupy. No tak. Ani pan neurolog, ani rentgenolog, ani dwóch ortopedów, ani nawet miły facio, który wsadził mnie na 20 minut do takiej wielkiej maszyny wydającej przeraźliwe dźwięki – nikt nie wie, czemu boli, bo – cytując ortopedę nr 1: Jest pani młoda, jędrna i tylko odrobinę krzywa w odcinku lędźwiowo-krzyżowym. Aha.
Czyli wychodzi na to, żem zdrowa i nic nie ma prawa mnie boleć. Skoro tak, postanowiłam powoli, acz stanowczo, wrócić do biegania. Wiecie, takie tam, 5:30/km i udawanie przed samą sobą, że wcale nie mam ochoty zapierdalać jak mały samochodzik.
Powiem Wam, że tęsknota za bieganiem była niewspółmierna do lęku przed założeniem butów i wyjściem na trasę.
Bo co, jeśli znów zacznie boleć i będę musiała wrócić do domu? Uwierzcie mi, słabe uczucie.
Czy będę w stanie biec wolno, o wiele wolniej, niż zwykłam biegać? To też jest cholernie frustrujące, bo człowiek chciałby dać z siebie wszystko, a musi się hamować i truchtać zamiast nakurwiać jak szczęśliwy jednorożec.
Czy dam radę biec wśród tych wszystkich zapaleńców, którzy właśnie realizują swoje plany treningowe pod Maraton Warszawski? Nie ma nic gorszego niż wiedza, że właśnie omija cię coś zajebistego, coś na co czekałeś ponad rok, a co jest na wyciągnięcie ręki – w końcu start w MW mam już opłacony….
Z takimi myślami biłam się przez ostatnie dwa tygodnie, kiedy już wiedziałam, że – teoretycznie – nie ma przeciwskazań, bym wróciła na trasę. W końcu zebrałam się w sobie i poprosiłam o pomoc goldenlajnową brać biegową, smażąc do nich taki oto rozpaczliwy list:
Dzień dobry Państwu. Jako że nie stwierdzono u mnie nic ciekawego poza krzywym kręgosłupem i ubytkiem w tkance kostnej, który ponoć w żaden sposób nie wpływa na moje dolegliwości, postanowiłam powoli, acz z pierdolnięciem wrócić do biegania ;)
Problem jest taki, że mam jakieś dziwne opory psychiczne […]. Wiecie, takie warunkowanie jak z psem Pawłowa – pomiędzy bieganiem a bólem zrobił się znak równości i trzeba tego dziada wyeliminować.
W związku z tym, pytam, czy pomożecie? Potrzebuję mentalnego wsparcia w najbliższą niedzielę. Tzn., jak to mawia Adam – długie wyjebanie, tyle że w moim wydaniu krótkie :P Jakieś 60 minut razem z rozgrzewką, najlepiej gdzieś, żebyśmy po około godzinie mogli skończyć w okolicach Skaryszaka. Ja wiem, że realizujecie teraz plany pod maraton i pewnie nie chce Wam się na jakieś tam popierdółki umawiać, ale robię oczy kota ze Shreka i namawiam bardzo serdecznie do pobiegania w moim towarzystwie w najbliższą niedzielę. I – Adam – nie, że w tempie 4:00, czy nawet 5:00 min./km :) To musi być naprawdę powolna gra wstępna :D
Pozdrawiam i polecam,
Malvina Pająk
Tym sposobem dziś o 19:30 spotkałam się z moimi ulubionymi biegaczami, którzy subtelnie przeciągnęli mnie przez Pragę Południe aż do Starego Miasta. Rozmowa, śmiechy, wspominki – zajęli mnie tak skutecznie, że nawet nie czułam, jak cholernie się wleczemy. Dopiero w tramwaju dotarło do mnie, że po marnych ośmiu kilometrach jestem mocno wypompowana. Kiedy wysiadłam na swoim przystanku, nie byłam szczęśliwa. Nie byłam też wściekła. Nie byłam nawet zmęczona w ten przyjemny powysiłkowy sposób.
Czułam się jak człowiek po kiepskim seksie. Nieusatysfakcjonowana. Albo jak dziecko, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę i oddał po dwóch miesiącach – kompletnie zniszczoną i nie nadającą się do użytku. Rozczarowana.
Tęsknię za prawdziwym bieganiem. Za potem zalewającym oczy. Za planem i morderczymi treningami. Za podbiegami. Kurwa, nawet za interwałami tęsknię. To znak, że sprawa jest poważna. Tęsknię za znajomymi z trasy, których przez dwa ostatnie miesiące zaniedbywałam. Tęsknię za uczuciem wolności, jakie daje bieganie…
Odwyk trwa. Ale tym razem cisnę dalej. Bo jakem Pająk, takem się nie poddaję ;)