Jak być szczęśliwym singlem?

W bieganiu jestem długodystansowcem (no, takim prawie). W związkach też. Ale w byciu singielką pobiłam chyba wszystkie możliwe rekordy. 

 

Okresu od urodzenia do „pierwszego prawdziwego chłopaka” nie liczę. Zanim poznałam T., dość długo byłam sama. Dwa lata. Swój najdłuższy singielski epizod miałam jednak od klasy maturalnej do czwartego roku studiów. Pięć lat. Dla niektórych okres niewyobrażalnie długi.

Czy byłam wtedy nieszczęśliwa? Nie. Owszem, czasami brakowało tego, żeby ktoś przytulił i zasnął obok bez uciekania o piątej nad ranem z koszulą w zębach i bez skarpetek, które zostawił pod łóżkiem. Owszem, brakowało ciepła, wspólnych rozmów, bliskości… Ale w życiu zawsze nam czegoś brakuje. Grunt, to umieć się odnaleźć w danej sytuacji.

Jak napisał Antoine de Saint-Exupéry: Człowiek stworzony jest do życia w grupie. Z samotności rodzi się tylko rozpacz. Gdyby nie moje trzy najlepsze koleżanki i przyjaciel gej, pewnie już dawno skończyłabym w kartonie pod mostem.

Taki żarcik.

Owszem, przyjaciele są ważni. Bez nich życie (nie tylko singla) byłoby bardzo puste i bardzo samotne. Podobnie, jak bez rodziny. A jednak, mama, babcia, przyjaciółka, brat nie zawsze są do Twojej dyspozycji. Bywają sytuacje, kiedy nikt, ale to NIKT nie ma dla Ciebie czasu. Takie sytuacje są tym częstsze im jesteśmy starsi. Bo praca. Bo rodzina. Bo dom. Bo dziecko…

Dlatego taż ważne jest nauczyć się być z samym sobą. Cieszyć się swoim towarzystwem. Umieć wrócić do cichego domu… To jest sztuka. Ja akurat miałam ułatwione zadanie – jestem jedynaczką. Od małego uczyłam się spędzać czas w swoim towarzystwie. Zwłaszcza, że byłam chorowitym dzieciakiem i często błąkałam się po szpitalach, a swoje dzieciństwo pamiętam w kadrach: lekarz, leki, książki, łóżko. Anyways – to nie jest łatwe. Ale da się zrobić.

Wiecie, jak spędziłam swoje dwudzieste urodziny? Poszłam do kina. Sama. Czułam, że to jakiś przełom. Epoka nastolatki dobiegła końca. Właśnie wkraczałam w dorosłe życie i po raz pierwszy od wielu lat byłam kompletnie sama. W obcym mieście, jeszcze bez przyjaciół, z dala od rodziny, tuż po rozstaniu z (jak mi się wtedy wydawało) miłością swojego życia. Tuż po hardcorowym rozwodzie rodziców. Nie, to nie było łatwe. Nie pamiętam nawet, na jakim byłam filmie. Ale od tamtej pory już nigdy nie miałam oporów, żeby pójść gdzieś kompletnie sama: do kina, do teatru, na wystawę. Ma to swoje plusy: możesz bardziej skupić się na przekazie. Możesz pobyć sam na sam ze swoimi myślami. Ale możesz też poznać nowych ludzi, choć to zwykle lepiej wychodzi na imprezach.

No właśnie: poznawanie nowych ludzi. Wielu singli, zwłaszcza długodystansowych, ma z tym cholerny problem. Tworzą sobie ze znajomymi kółka wzajemnej adoracji, ale kiedy ci znajomi nagle znajdują partnera, zaczynają rodzić dzieci albo wyjeżdżają za granicę, robi się mniej przyjemnie. Zawsze warto mieć to gdzieś z tyłu głowy: przyjaciel nie jest niańką. Będzie o Tobie pamiętał, będzie wspierał w trudnych sytuacjach, ale nie jest zobligowany kochać Cię miłością bezwarunkową i poświęcać swoje prywatne życie dla Ciebie. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej.

Kolejna sprawa: seks. Podobno single mają bogate życie seksualne. No tak, w sumie mogą spać jak chcą i z kim chcą. A jednak wszyscy ci, którzy choć przez parę miesięcy byli sami, wiedzą, że w praktyce nie zawsze jest tak różowo. Czasami masz ochotę, ale nie masz z kim. Co tu dużo gadać – w związku o seks jest łatwiej. Potencjalny partner do seksu wisi w zasięgu ręki. Dlatego każdy singiel powinien mieć chociaż jednego bliskiego przyjaciela/-ciółkę od bzykania. Może to mało romantyczne, ale praktyczne. Układ jest z góry określony, a im bardziej dorośli ludzie się na niego decydują, tym mniej niedopowiedzeń i rozczarowania.

Jakkolwiek życie w pojedynkę bywa urocze, pełne przygód, zabaw, imprez i przelotnych znajomości, tak po jakimś czasie każdy singiel zaczyna odczuwać pustkę. Przemożną potrzebę „posiadania” tej jednej, wyjątkowej osoby na wyłączność. I chyba tutaj tkwi największa pułapka. Bo im dłużej jesteś sam, tym bardziej Twoje wymagania co do potencjalnego partnera rosną. Doskonale widać to na przykładzie Karoliny Sulej i Urszuli Jabłońskiej – dwóch singielek-dziennikarek, które na łamach Wysokich Obcasów wystosowały tekst na temat faceta idealnego. Podobnie blogerka Sylwia Kubryńska w swojej odpowiedzi na list pewnej czytelniczki stwierdziła, że „prawdziwy mężczyzna” na randkę przychodzi w garniturze i boże broń z wygoloną glacą, bo to wstyd i hańba jest. Faceci zresztą nie są lepsi. Nierzadko na partnerki szukają wyphotoshopowanych modelek z „Playboya”, do tego „inteligjentnych, opiekuńczych, przebojowych, obowiązkowo w rozmiarze 90/60/90”.  

Ideały są nudne, ideały nie istnieją – niby każdy z nas to wie, ale jakoś większość nie potarfi przenieść na własne życie/relacje/uklady. Zwłaszcza, jeśli zbyt długo kisimy się w swoim własnym sosie: w swoich przyzwyczajeniach, nawykach i wygórowanych oczekiwaniach wobec innych.

Pokochać i zaakceptować siebie, to pierwszy krok do bycia szczęśliwym singlem. Nauczyć się kochać i akceptować najbliższych nam ludzi takimi, jacy są, to recepta na bycie szczęśliwym człowiekiem. A kiedy już dojdziesz do tego punktu, reszta (miłość?) po prostu przyjdzie sama. Bo będziesz mieć na tyle oleju w głowie, by nie odrzucać intrygującego człowieka tylko dlatego, że ma ciut za dużą dupę, a na randki przychodzi w bluzie z kapturem…   

1 Like

Share This Story

Relacje
  • Majka

    Jak zwykle świetny tekst :)
    Jakiś czas temu zagubił mi się gdzieś adres Twojego bloga, ile ja się go dzisiaj naszukałam.. Ale warto było!

    • Jak to szło? „Jedna zbłąkana owca jest dla pasterza cenniejsza niż całe stado”? ;) Tak czy siak, fajnie, że udało Ci się wrócić.

      Pozdrawiam :)
      M.

  • T.

    „Pokochać i zaakceptować siebie, to pierwszy krok do bycia szczęśliwym…” Niby tylko tyle, a najczesciej az tyle;) Prawda!?

  • Zadam pytanie do pytania w tytule – nie ma recepty na bycie szczęśliwym singlem, bo prędzej czy później i tak nie chcesz być singlem?

    • Myślę, że każdy prędzej czy później zaczyna odczuwać potrzebę miłości, akceptacji i przywiązania ze strony drugiego człowieka. Kwestia czasu – jednym zajmie to pół roku, innym pięć lat. Nie podaję „recepty” na bycie szczęśliwym singlem, ale uważam, że w ogóle pierwszym krokiem do szczęśliwego życia i budowania udanych relacji jest zaakceptowanie siebie, ale też świadoma próba zmian pewnych cech/zachowań, które nam się w nas samych nie podobają i co do których wiemy, że w jakiś sposób utrudniają nam funkcjonowanie w społeczeństwie. Dzięki temu łatwiej nam z czasem będzie zaakceptować innych z ich wadami i małymi niedoskonałościami. Bo wiadomo, że nikt nie jest idealny, a ludzie, którzy długo pozostają sami, często takich właśnie wyimaginowanych ideałów szukają (takie są moje obserwacje).

  • Agata N

    oj kurcze, jak zwykle trafiasz w czuły punkt. moje singielskie życie. dokładnie tak to działa, że im dłużej jestem sama, tym bardziej wyidealizowany jest mój obraz mężczyzny do kochania. potem z kolei przychodzi jakiś moment gorszy, załamania i zniecierpliwienia tym singielskim trybem życia, że nagle tracę te swoje ideały i desperacko zgodziłabym się chyba nawet na Miecia spod sklepu, byle tylko był facetem. nie wiem czy jestem tu jakimś wyjątkiem, ale zauważam taką prawidłowość za każdym razem. to dla mnie ciekawe…
    ale! dobrze, że są moje trzy koleżanki, przyjaciel gej i… bliski przyjaciel do bzykania ;)

    • Ola

      piszesz o mnie? :) wszystko się zgadza, mogłabym napisać dokładnie to samo. im dłużej jestem sama tam bardziej „wybrzydzam” później przychodzi kryzys i myslę niech się ktoś znajdzie nawet Miecio i tak samo, dobrze, że są przyjaciółki, przyjaciel gej i przyjaciel do bzykania, wszystko się zgadza co do słowa !

  • A ja mam pytanie.

    Napisałaś „Swój najdłuższy singielski epizod miałam jednak od klasy maturalnej do czwartego roku studiów”. I trochę mną zatelepało. Uczennica – singielką?

    Jeszcze trochę, a o przedszkolaku, którego nikt nigdy nie widział, jak idzie z trzymaną za rękę dziewczynką, będzie się mówiło „singiel”. O uczennicy podstawówki czy gimnazjalistce już nie wspominając.

    Czy nie jest więc tak, że o byciu singlem możemy mówić wyłącznie w przypadku ludzi dorosłych, utrzymujących się samodzielnie?

    • O byciu singlem możemy mówić już w przypadku ludzi osiągających jakiś tam poziom dorosłości. Jasne, ta granica teraz się przesuwa w górę, ale przeciętny dwudziestolatek/dwudziestolatka jest już – tak w świetle prawa, jak i w świetle przemian psychofizycznych – osobą dorosłą. Zwykle tacy ludzie są już w stanie decydować sami o sobie i swoim życiu, często nie mieszkają w domu rodzinnym, są w mniejszym lub większym stopniu niezależni finansowo albo do takiej niezależności dążą.

  • kel

    Wydaje mi się, z jeśli w ogóle potrafimy siebie zaakceptować, to będzie to solidną podstawą do bycia szczęśliwym i jako singiel i w związku. Samoakceptacja, w moim odczuciu, to taki filar.

    • Dokładnie tak, zauważyłem często tendencję, w której ktoś potrzebuję kogoś aby być dopiero szczęśliwym, w drugiej osobie szuka tej akceptacji. Nie ma poukładanego swojego życia, wnętrza, a chcę drugiej osoby, bo myśli, że to ona wypełni te wszystkie braki i dopiero wtedy znajdzie to szczęście. Tak to nie działa. Jak mogę dać Ci emocje, szczęście, miłość skoro sam tego nie mam?

      • Luki

        Ludzie czesto wchodza w zwiazku w poczuciu „niedoboru” czegos i oczekuja, ze osoba ta uzupelni im to swoja obecnoscia. Jest to podstawowy blad, jak ktos wyzej napisal samoakceptacja to filar i dopiero jak sie ma ten filar mozna w ogole myslec o zwiazkach. Czyli podsumowujac: buduj swoje zycie i badz fair wobec siebie a znajdzie sie osoba, ktora to doceni i bedzie tez na tym samym poziomie samoakceptacji. O to akurat dosc trudno, ale jest to mozliwe.

      • Paulina

        Ale pracować nad samoakceptacją można też będąc w związku. Oraz: są ludzie, którzy potrafią dać szczęście, choć sami ze sobą jeszcze(!) aż takimi szczęśliwcami się nie czują.

    • Tony Halik

      Tylko trzeba pamiętać jeszcze, żeby z tej samoakceptacji się nie zafiksować na przekonaniu o własnej zajebistości. I co za tym idzie – że skoro się jest takim zajebistym – to nie trzeba nad sobą w ogóle pracować.

  • Ważne słowa: trzeba nauczyć się samotności. Trzeba nauczyć się ją akceptować. I z niej się cieszyć.

    Temat mi podebrałaś, ale dobrze, będę miała się do czego odwołać :) Swoją drogą szkoda, że nie spotkałyśmy się jak jeszcze w Warszawie mieszkałam :D

    • Też żałuję. Ale może w przyszłym roku w końcu uda nam się dotrzeć do Przystani Jaskółka na wakacje? W tym roku Audioriver pochłonęło wszelkie oszczędności – zaszaleliśmy ;)

      Tak czy siak, gdybyś kiedyś była przypadkiem w stolicy, zapraszam na kawę i ciacho :D

  • shelmahh

    Nie martwiłbym się o to, że jest się singlem w wieku 20 lat. Tak jak napisał Wkurzony – to w sumie dość nieznaczny epizod, którego z perspektywy czasu nie będziesz wspominać, bo to taki wiek, że bycie w związku, czy bycie singlem, nie jest jeszcze poważną deklaracją. Ot taka sytuacja.

    Bycie singlem to czas, w którym dorosłe już osoby, ze sporym doświadczeniem życiowym, zawodowym, samodzielne we wszystkich aspektach życia, mniej lub bardziej świadomie decydują się na bycie samemu. O ile dwudziestolatka, która jest sama, nie budzi żadnych emocji, tak samotność trzydziestoparolatka, czterdziestolatka, to stan, który można określić mianem singla. Dlaczego ta dwudziestolatka nie budzi emocji? Bo jej rówieśnicy nie mają jeszcze rodzin, chłopaki nie są jeszcze mężczyznami, dziewczyny nie stały się jeszcze kobietami, które potrafią twardo stąpać po ziemi (tak jak to się zaczyna dziać po przekroczeniu trzydziestki) i ich stan bycia lub nie bycia z kimś jest zupełnie normalny. W tym wieku jesteśmy jeszcze podlotkami i deklaracja o byciu singlem raczej wywołuje uśmiech zdumienia, niż powód do zastanowienia się nad takim stanem.

    Mam okazję przebywać w środowisku singli ale 40 letnich. I to jest gruba akcja. Wyobraź sobie Malvina, że kobieta idzie na studia, spotyka się z tym lub tamtym, z żadnym nie jest na dłużej, bo to jeszcze nie to. Potem idzie do pracy, nabiera wiatru w żagle, zaczyna wspinać się po szczeblach kariery i podnosi poprzeczkę potencjalnym samcom. Wszak ona, wykształcona, wiedząca czego chce, nie będzie się zniżać do poziomu jej koleżanek, które wpadły z jakimiś kolesiami i teraz są żonami, chociaż niekoniecznie są z tego zadowolone. I tak mijają lata. Dookoła wianuszek podobnych jej koleżanek. Są knajpy, fajne zakupy, jest czas na fitness. Gdzieś w pracy słyszy się, że tamten się żeni (tamten brzydal? przecież jak patrzę na niego, to w głowie się to nie mieści, że on może mieć jakąś dziewczynę!!!), albo tamta wychodzi za mąż i przesyła mailem zaproszenie na ślub (pewnie wpadka, o rany skąd ona wzięła takiego gościa? przecież ona to taka szara mysza, a koleś niczego sobie…). Potem ktoś przesyła w nocy mmsa, że jego syn ma 3100g wagi i ma 53 cm i Kacperek wita świat. Mijają kolejne miesiące, zamieniają się w lata i stuka 40tka. nawet najbardziej zatwardziałe singielki z jej towarzystwa, w końcu z kimś tam wpadły i wygląda na to, że są szczęśliwe, w domu czeka kot, kieliszek dobrego wina i książka. Ha! książka. Mam na nią czas, w przeciwieństwie do tych zalatanych mężów i żon, których obserwuję w pracy.

    Faceci też nie są lepsi. Mam znajomych, którzy szukają jakiejś gwiazdy, którą można się pochwalić. Mijają lata, gwiazdy u ich boku się zmieniają a jednak nie ma nikogo zwyczajnego, kto może nie błyszczy na salonach, kogo nie zazdroszczą kumple a po prostu jest. Tylko problem w tym, że kogo w tym wieku szukać? 40 letniej singielki? a może jakiejś rozwódki z dziećmi? a może dwudziestoparolatki, z którą nie dzieli się wspólnych problemów i trosk? Zawsze można iść do klubu i dorwać jakiegoś blond lachona, z którym w ognistych objęciach wyląduje się w czyimś mieszkaniu, ale finalnie blond lachon ma nad ranem kaca a koleś też nie zamierza inwestować w kogoś, kto idzie z pierwszym lepszym kolesiem do wyrka.

    Błędne koło. Wnioski jakie się nasuwają, są jednak takie, że jeśli nie uda nam się związać z kimś około 30tki, to potem te szanse drastycznie maleją. I dochodzi do tego miejsce, w którym żyjemy. W Warszawie od kilku lat, jest 3x więcej kobiet niż mężczyzn. Szanse na wyrwanie faceta, z którym można spędzić życie są dość małe.

    Śrdowisko, w którym przebywam, to kobiety i mężczyźni sukcesu. Wszyscy dobrze wykształceni, z kasą, wyjeżdżający po całym świecie. Jak zima to Alpy, jak lato to Toskania… Większość singielek, to kobiety pewne siebie, zajmujące menadżerskie stanowiska. Takie, które w okresie gdy ich dwudziestoparoletnie koleżanki, biegały po dyskotekach, bawiły się na całego, one już pięły się w strukturach korpo, nie miały czasu na głupoty a jak poznawały, to raczej mecenasów i facetów ze spinkami w mankietach, którzy mieli tak samo mało czasu jak one. Rodzice wmawiali im, że są najlepsze na świecie, najmądrzejsze i generalnie powinny brać w życiu wszystko co najlepsze. Ale nie ma najlepszych facetów… Każdy jak nie biedny, to karierowicz, bawidamek itd. I tak gdzieś czas zleciał i przyszedł moment, że w ogóle nie ma w kim wybierać. I wtedy człowiek staje się singlem z krwi i kości. Mnie to przeraża.

    • Cenny komentarz, dziękuję Ci za niego. Mnie przeraziła cała ta akcja „szukania pana idealnego” zrobiona przez Jabłońską i Sulej na łamach „Wysokich Obcasów”. Wczoraj przeglądałam jeszcze raz wszystkie materiały na ten temat… W mediach wywiązała się burzliwa dyskusja dot. kryzysu męskości. I ok, i dobrze. Ale brakuje w tym wszystkim spojrzenia na drugą stronę medalu – (kryzys?) kobiecości (a może nowy model kobiecości?). Brakuje też trzeźwego spojrzenia na zjawisko, jakim staje się singlizm. Ludzie myślą, że to taki nowy zajebisty styl życia. A potem, po 40-stce budzą się z ręką w nocniku… Smutno jest obserwować, jak niektórzy odrzucają naprawdę dobrych i ciekawych ludzi (potencjalnych partnerów) z błahych przyczyn. Nauczyliśmy się, że zamiast dbać i pielęgnować, lepiej wyrzucić i kupić/zdobyć nowe. Droga donikąd.

    • Guest

      Pominąłeś jeszcze jedną grupę – tych, którzy są singlami „od zawsze” (nie wiem, czy można nazwać ich singlami – w angielskim znaczeniu tego słowa – tak, w polskim żargonie socjologicznym – niekoniecznie). Ludzi, którzy nigdy nie wzbudzali zainteresowania wśród płci przeciwnej, nawet jeśli byli postrzegani przez innych jako wartościowi znajomi. Zjawisko marginalne? Chyba niekoniecznie. Oprócz tego, że sam należę do tej grupy, jeśli rozejrzę się po swoich znajomych – wśród znajomych płci męskiej widzę aż 6 singli (wśród znajomych kobiet – zaledwie jedną). Aż dwóch spośród tych kolegów, podobnie jak ja, nigdy nie było w związkach – kobiety nigdy nawet nie brały ich pod uwagę jako potencjalnych partnerów. To ludzie z wyższym wykształceniem, o poważnym podejściu do życia, nie upijający się, nie imprezujący zbyt często, skromni, uprzejmi, podejmujący od dawna wysiłek, który niestety niekoniecznie doprowadził do sukcesu zawodowego. W klasyfikacjach, które tu często są przedstawiane, nawet nie ma miejsca na takich ludzi, oni żyją gdzieś na uboczu.

      Mam kontakt zarówno z ludźmi sukcesu, jak i tym, którym nadal się w życiu nie udało (ale jeszcze może się udać – przecież mamy dopiero 30 lat). W tej grupie nie widać między nami różnic w poziomie intelektualnym, w kulturze osobistej, nawet w wiedzy w pewnym zakresie. Wiele innych czynników niestety również wpływa na możliwość odniesienia sukcesu.

      Śmiem twierdzić, że jeśli porównać grupy osób słabo wykształconych i słabo zarabiających, dobrze wykształconych i słabo zarabiających, dobrze wykształconych i dobrze zarabiających, ta środkowa grupa najczęściej boryka się z samotnością (oczywiście takie obserwacje pojedynczego człowieka nie mogą być podstawą uogólnień, trzeba by było zacytować wyniki badań naukowych),

      • Tony Halik

        Też mam kilku takich kolegów. Np mój dobry kumpel z podstawówki (i później ze studiów) – 38 lat, mieszka z rodzicami i nigdy (!) nie miał dziewczyny – przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Podejrzewam zresztą, że jest prawiczkiem. I pewnie tak zostanie – bo w tym wieku i z takimi nawykami (i 40 kg nadwagi) – to chyba tylko jakaś straszna desperatka bez nogi, oka i rozumu się za niego weźmie. A tak w ogóle – zawsze się zastanawiam – gdy myślę o takich kumplach – czy oni czasem nie są homo?

        • Wiktoria Wnuk

          Tony życie różne pisze scenariusze.Jedni założą rodziny inni nie.

  • Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy nie umieją być sami. Miałam małe i większe problemy z samoakceptacją i nadal podobno mam, ale sam fakt, że jak jest się samym i ma się cały wpływ na własne życie i rozwój, to to coś cudownego i polecam. W byciu singielką też jestem zadowolonym długodystansowcem, a nieszczęśliwi single chyba nie potrafią sobie znaleźć zajęcia… I w ten sposób skazują się na wieczną samotność.
    Miło się Ciebie czyta, lubię zaglądać :)

  • mist

    Taka uwaga techniczna w kwestii powiedzonka. Ideał z definicji nie może być nudny.
    Co do reszty prezentuję raczej podejście z komentarza kela

  • Dopóki człowiek nie czuje się dobrze w swoim własnym towarzystwie, nie powinien angażować się w żadne związki – bo to zawsze źle się kończy. By poczuć się dobrze z kimś innym i sprawić, by ten ktoś też dobrze czuł się w relacji z nami, najpierw musimy uporać się ze sobą. Nauczyć się być partnerami dla nas samych. To podstawa podstaw.

    • kama

      zgadzam się w 100% i liczę, że kiedyś się ze sobą uporam ;)

    • Marta

      Dokładnie, zawsze zanim wejdzie się w kolejny związek i ma się za sobą kolejne doświadczenie, powinno się znaleźć czas dla siebie, przemyśleń i dopiero po okresie bycia troszkę lub bardziej ze sobą samym, zaangażować się w nowy związek ;)

  • joana

    Osobiście nigdy nie stworzyłam żadnego związku. Nigdy. Po prostu nie widzę siebie w tej roli. Może jeszcze nie teraz, może później. A 30-tka na horyzoncie!

  • No wszystko prawda i jest nawet „anyways”, którego nałogowo używam, ale przegapiłem fragment, z którego można dowiedzieć się czegoś nowego. Gdzie on? :)

  • Fajny tekst :) Taki… prawdziwy.
    Ja ewentualnie od siebie dodałabym kwestię zastanowienia się nad tym, czy jest się gotowym do bycia w stałym związku. Bo czym innym jest chęć posiadania kogoś do przytulenia i kogoś do seksu na wyciągnięcie ręki, a czymś innym poważna relacja.
    Osobiście na razie się nie widzę w takim stałym związku, wymagającym zaangażowania. Co nie znaczy, że nigdy nie będę. Po prostu w obecnym momencie mojego życia to zwyczajnie nie czas.

  • Marta

    Bycie samemu to wielka sztuka. Ja choć trójka z przodu ;) dopiero od paru miesięcy mieszkam sama. Zawsze był ktoś ze mną, czy w pokoju obok. Teraz codziennie po pracy wracam do pustego domu,w którym nikt na mnie nie czeka, nie mam dla kogo ugotować obiadu, samotnie spędzam popołudnia i wieczory. Wiadomo, mam rodzinę, znajomych, wspaniałą siostrę ale tak jak piszesz, im starsi jesteśmy, tym każdy bardziej pochłonięty jest swoim życiem i trudno wymagać częstej uwagi czy wspólnie spędzonego czasu. Dlatego chcąc nie chcąc zaczęłam uczyć się tej „samotności”. Czasem zdarzają się dni chandry, smutku a czasem euforii i radości, że pomimo tylu problemów radzę sobie i jest ok. Wiem jedno, ten czas pomógł mi bardzo. Zmieniłam swoje nastawienie do życia, wiem że potrafię sobie poradzić w każdej sytuacji, stałam się silniejsza, poświęciłam się swoim pasjom, na które wcześniej nie było czasu, bo żyło się głównie dla kogoś. Widocznie w życiu trzeba przejść parę etapów, każdy jest inny i każdy nas czegoś uczy ;)

  • Ania

    Ciekawy artykuł, nie powiem. Ja jestem w ogóle przypadkiem wyjatkowym (że tak to skromnie ujmę:D), bo w ciągu tych swoich dwudziestu-paru lat życia nigdy nie byłam w żadnym związku. Ot, zdarzały się zauroczenia mniejsze, bądź większe; nic z nich jednak nigdy nie wynikło. Co więcej, nie mam też bliskich przyjaciół. Ani jednego. Są znajomi, nawet sporo, ale jednak śmiało potrafię przeżyć tygodnie bez nikogo pytającego, co tam słychać, bo też w stałym, regularnym kontakcie to jestem co najwyżej z własną mamą.
    Nie musiałam się więc nigdy uczyć być sama ze sobą, czy być singlem – ot, default w moim przypadku, a co za tym idzie – nigdy nie było to dla mnie żadnym obciążeniem, raczej codziennością.
    Myślę, że nie wszyscy są stworzeni do głębokich relacji międzyludzkich i nie wszyscy też są chyba w stanie żyć samotnie.

    • Tony Halik

      Po prostu prawdopodobnie jesteś wyjątkowa (a kto nie jest? :P ) – i potrzeba tak samo wyjątkowego (taki eufemizm na określenie „dziwak”) człowieka, żeby mu się Twoja wyjątkowość spodobała. Ja np jestem niesssamowitym dziwakiem. I dopiero niedawno odkryłem, że lubię to w sobie tak bardzo, że jestem gotowy raczej być sam przez resztę życia, niż ugiąć się choć odrobinę – w ważnych kwestiach rzecz jasna – po to żeby …. No właśnie – po co właściwie?

  • „Pokochać i zaakceptować siebie, to pierwszy krok do bycia szczęśliwym singlem. Nauczyć się kochać i akceptować najbliższych nam ludzi takimi, jacy są, to recepta na bycie szczęśliwym człowiekiem. A kiedy już dojdziesz do tego punktu, reszta (miłość?) po prostu przyjdzie sama. Bo będziesz mieć na tyle oleju w głowie, by nie odrzucać intrygującego człowieka tylko dlatego, że ma ciut za dużą dupę, a na randki przychodzi w bluzie z kapturem… ”

    Dobrze napisane nawet BARDZO :)) A może ten ktoś w bluzie z kapturem to ktoś pokroju Mark’a Zuckerberga?

  • Im jestem starsza, tym lepiej znoszę samotność (fak, nadal nie mogę się przyzwyczaić, że półka z kremami 30+ zaczęła dotyczyć również mnie!). Na brak zainteresowania nigdy nie narzekałam, nawet jeśli miałam sporą nadwagę i w lustrze widziałam potwora.

    Rozwiodłam się w wieku 26 lat, po 5 latach małżeństwa. Ludziom z mojego otoczenia, nie mieściło się to w głowie. Próbowali pocieszać mnie tekstem: młoda jesteś, znajdziesz sobie fajnego faceta! A ja wcale nie zamierzałam szukać. I to nie dlatego, że nie byłam gotowa na nowy związek. A dlatego, że było mi dobrze samej i nadal jest.

    W domu czekają na mnie co prawda trzy koty, więc nie może być mowy o powrocie do pustego mieszkania, ale wiadomo o co chodzi – lubię tam wracać, po pracy, po podróży, po imprezie. Lubię spokój, który tu panuje, nawet jeśli kolor ścian od X czasu doprowadza mnie do szału. Lubię to miejsce bo ono jest moje i czuję się w nim bezpiecznie.

    Oswoiłam samotność. Ona mnie inspiruje. Choć oczywiście czasem bywa nieznośna, a wtedy wściekam się, że nie ma nikogo obok. Ale szybko mi przechodzi.

    Aktualnie męczy mnie dłuższa obecność drugiego człowieka w domu. Kiedy mój facet przyjechał do Polski na 1,5 miesiąca, zaczęłam się dusić i marzyłam tylko o tym, żeby sobie już pojechał. Kiedy już Go pożegnałam, było mi smutno i zaczęłam tęsknić, ale najpierw poczułam wielką ulgę.

    Niektórzy przekonują mnie, że teraz tak już będzie. Że im będę starsza, tym bardziej będzie mnie męczyło towarzystwo drugiego człowieka obok. Że nabieram takich „staropanieńskich” przyzwyczajeń. Wolę myśleć, że się mylą. Tak na wszelki wypadek.

    Inna sprawa, że jak obserwuję stałe związki swoich znajomych, to jakoś coraz mniejszą mam ochotę się w taki pakować (przy zachowaniu świadomości, że mój wcale nie musi wyglądać właśnie tak).

    • Tony Halik

      Ostatnie zdanie – to również moja obserwacja. Próbując odszukać w pamięci jedno szczęśliwe małżeństwo – nie mogę znaleźć. No może jedno. Chyba że moja prywatna definicja „szczęśliwego związku” jest spaczona. Moja cyniczna 24 letnia eks-dziewczyna, stwierdziła kiedyś, że ze znanych jej związków (prawie) wszyscy się zdradzają. Załamałem się – ale może ona ma rację? Tylko po co wtedy związek?

  • Qba

    Ideał nie może być nudny ! inaczej nie byłby ideałem i proszę to zapamiętać motyla noga ;)

  • malwa

    bardzo fajny tekst, ale z jednym sie nie zgodze : sex przyjaciel, taka relacja nigdy nie wypali. popierwsze jesli jestesmy sami to przyzwyczajamy sie do obecnisci drugiej osoby, tej konkretnej. Po drugie zawsze ktores cos poczuje, takie relacje oparte wyłacznie na seksie koncza sie złamanym sercem jednej albo drugiej strony. Jesli chodzi o mnie sex jest tylko dla tego jedynego, nie mowie o mezu ale o partnerze, a sypianie z kim popadnie ( tu nawiazuje do bogatego zycia erotyczego singielek) to poprostu brak szacunku dla siebie. Taka jest moja osobista opinia i wiem ze pewnie wiele osob sie z nia nie zgodzi :)ja jestem sama od 4 lat i jakos zyje

  • dzi

    Ale ostatni akapit to napisałaś tak teoretycznie prawda? ;) Wiem, też w to jeszcze wierzę ;)

  • Sandriczi

    :D

  • Tony Halik

    Dobrze czasem przeczytać, jak to widzą inni. Wtedy człowiek wie, że – w porównaniu z tym – to w sumie jest szczęśliwy ze sobą samym, a w każdym razie – nie ma TAKICH problemów :)