Tato

Czuję, jak gula rośnie mi w gardle. Nie teraz, nie teraz – powtarzam sobie i zaciskam pięści. Paznokcie wbijają się w skórę. Nie teraz. Oddycham głęboko, patrzę w gwiazdy. Tyle ich tu jest. Drzwi się otwierają, wybiega Amok, szczeka, skacze po mnie, brudzi jasne spodnie. Jak dobrze, jak dobrze, że to ty, piesku, jeszcze chwila, a pękłabym jak bańka… 

 

Lubię wieczorną jazdę samochodem, gdy ulice nie są jeszcze zupełnie puste, ale już zmierzcha i zapalają się kolejne latarnie. Najwięcej uroku takie przejażdżki mają wczesną jesienią lub latem. Jesienią przez lekko uchylone okno wpada ciepły jeszcze wiatr, niosąc ze sobą zapach palonych liści i tej dziwnej tęsknoty, melancholii… trudno mi to określić. Ten zapach kojarzy mi się z dzieciństwem. Z naszym małym domkiem. Chciałabym móc powiedzieć: małym drewnianym domkiem z czerwonym płotkiem. Ale on był betonowy, brzydki, z pleśnią w środku. Bywały też robaki i szczury, ale to nadal MÓJ mały domek, domek z dzieciństwa, więc domek irracjonalnie ukochany.  W tym domku po raz pierwszy zawieszałam bombki na choinkę, a mama czytała mi „Pchłę Szachrajkę” przed zaśnięciem. Czasem też, gdy gdzieś wychodziliśmy, ojciec nagle przypominał sobie, że „musi wrócić do domu po saszetkę”. Przychodził po dwóch minutach jakiś taki przesadnie radosny i mrugał porozumiewawczo do mamy. Gdy wracaliśmy do domu, okazywało się, że „zabawki harcowały”. Misiowi zdarzało się grać na trąbce, kukiełkom tańczyć, a lalkom przybierać dziwaczne pozy na środku dywanu. Ponoć miałam wtedy oczy jak spodki, kręciłam z niedowierzaniem głową i powtarzałam: „O lany, lale chodziły…”.

Jazda latem jest inna. Później się zmierzcha, a niebo ma ładniejsze kolory. Róż, pomarańcz, purpura zachodzącego słońca. Uwielbiam wtedy przejeżdżać przez mosty i cicho słuchać radia. Albo głośno. To zależy. Gdybym miała w aucie szyberdach, pewnie bym go otwierała, żeby czuć ciepły wiatr z każdej strony. Zapach letniego wiatru jest inny niż jesiennego. Niesie ze sobą nadzieję, pachnie świeżością, dodaje energii. Jeżdżąc latem, zawsze czuję, że coś się wydarzy, choć zwykle nie zdarza się nic. Z jednej strony to przykre, z drugiej podniecające. Bo nie przestaję czekać…

Teraz jest zima. Jadę i nic nie czuję. Ogrzewanie włączone, okna zamknięte, zapach wstrętnego zielonego listka dyndającego przy lusterku. Kto go tu w ogóle przypiął? Muszę to w końcu zerwać.

***

Gdy dojeżdżam na miejsce, jest już ciemno. Psy sąsiada szczekają na mnie, sąsiad też szczeka, tyle że na żonę. Zawsze to samo. Wrzeszczą na pół wsi. Jak rodzice to wytrzymują? Znów się zapominam… Jak ojciec to wytrzymuje?

Czuję, jak gula rośnie mi w gardle. Nie teraz, nie teraz – powtarzam sobie i zaciskam pięści. Paznokcie wbijają się w skórę. Nie teraz. Oddycham głęboko, patrzę w gwiazdy. Tyle ich tu jest. Drzwi się otwierają, wybiega Amok, szczeka, skacze po mnie, brudzi jasne spodnie. Jak dobrze, jak dobrze, że to ty, piesku, jeszcze chwila a pękłabym jak bańka… Ktoś zapala światło na ganku. Ojciec. Czyżby jeszcze nie dotarła? Rozglądam się i dopiero teraz dostrzegam jej samochód zaparkowany pod dębem.

– No, co tam tak stoisz, chodź tu dziecko, chodź – ojciec macha na mnie ręką. – A ty paskudniku do nogi, raz! – woła na Amoka, który wcale go nie słucha. Tylko mamy słuchał, myślę, ale zaraz odpędzam od siebie tę myśl, muszę się trzymać, dziś muszę się trzymać.

– Chodź, chodź – ojciec obejmuje mnie ramieniem i popycha do środka – bo zimno naleci.

Już naleciało – myślę, zauważając ją, siedzącą przy stole w pokoju. Usłyszała nas, odwraca się powoli, rzuca „cześć” przez ramię i coś tam bazgrze na kartce albo serwetce. Nie spodziewałam się wylewnych powitań.

– Herbaty wypijesz? – pyta ojciec i nalewa wody do emaliowanego, czerwonego czajnika. Lubię ten czajnik.

– Tato, nie ma herbaty, nie pamiętasz? – woła ona z pokoju – zapomnieliśmy kupić.

„Zapomnieliśmy”. To takie w jej stylu. Umawiałyśmy się, że zrobi zakupy, jadąc tutaj.

– Napijesz się herbaty? – powtarza ojciec.

Czuję kłucie w środku.

– Tak tato, z chęcią.

Nasypuje kawy do kubka i mruczy coś o cukrze pod nosem.

– Nie słodzę, tato – mówię.

– Akurat na dwie łyżeczki starczy, tak jak lubisz – ojciec wysypuje resztki cukru z papierowej torebki do kubka.

Spoglądam w stronę pokoju. M. obserwuje moją reakcję bez większego zainteresowania.

– Nie dziw się, uprzedzałam cię – mówi.

Ja mam się dziwić? Przecież to ja zauważyłam… ja ściągnęłam ją tutaj. Cała ona. Umywanie rąk to jej specjalność. Lepiej by było, gdybym załatwiła to sama. Mniej nerwów. Ale nie. Do cholery, nie. Z jakiej racji ja zawsze mam się o wszystko martwić?

Siadam do stołu.

– Podgrzeję ci bigos – woła ojciec z kuchni.

– Nie trzeba tato, jadłam w mieście – mówię bardziej do siebie, niż do niego. I tak wiem, że podgrzeje ten bigos.

Patrzymy na siebie z M. Czekam, aż coś powie, ale ona milczy. Maże długopisem po serwetce. Gdy już zbieram się w sobie, żeby zacząć rozmowę, wchodzi ojciec z talerzem.

– Nie jedz tego – rzuca M. pod nosem.

Patrzę na nią zdziwiona i biorę widelec do ręki. Zawsze bigos w domu był pierwsza klasa. Próbuję. Ma rację. Zapomniałam, że to nie on ZAWSZE robił bigos… 

– Jak ci smakuje? – pyta ojciec i nachyla się śmiesznie w moją stronę.

– Pycha – odpowiadam i zmuszam się do jedzenia.

Jej talerz stoi prawie nietknięty.

– Jak się czujesz, tato? – pytam niepotrzebnie. Wystarczy spojrzeć, żeby wiedzieć. Szary sweter wisi na nim, jak na wieszaku. Schudł od mojej ostatniej wizyty tutaj. Wory pod oczami i ten smutek…

– Dobrze – uśmiecha się ojciec – czasem mnie coś tam strzyknie, ale ogólnie jest dobrze – kiwa głową, jakby sam siebie próbował przekonać.

Zegar tyka miarowo. Amok chrapie cicho pod stołem. Jest tak spokojnie, sennie…

– A ty jak tam w tej swojej pracy? – pyta ojciec chyba tylko po to, żeby zabić ciszę. Widzę, że jest zmęczony.

– Skończyliśmy kampanię, teraz mamy przestój.

– „Skończyliśmy”? – pyta M. ze zdziwieniem, po raz pierwszy tego wieczora okazując mi cień zainteresowania.

– Tak, to był grupowy projekt, robiliśmy go z całym zespołem – dodaję.

– Rozumiem – ucina ona. Najwyraźniej zainteresowanie zgasło równie szybko, jak się pojawiło.

– A teraz mam urlop – dodaję, zwracając się do ojca.

– To dobrze, odpoczniesz sobie… Mirka też ma dużo pracy, obie takie zapracowane jesteście… I jeszcze do starego pryka jeździcie – ojciec kręci głową.

– Tato… – zaczynam, ale on wchodzi mi w słowo.

– Tak jest, tak jest – powtarza. – Ale jutro pójdziecie ze mną na grzyby? – wtrąca zupełnie niespodziewanie, aż podskakuję na krześle.

– Tato, jest zima – mówi M.

Patrzę na nią ostro. Po co ona to mówi? Przecież widać, że on nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki mamy dzień.

– Poszedłbym spać dziewczynki –  ojciec wstaje z krzesła niezdarnie. – Nie obraźcie się, jutro spędzę z wami cały dzień, ale teraz to już naprawdę bardzo zmęczony jestem…

– Pomogę ci tato – podnoszę się z miejsca, ale ojciec macha ręką, żebym usiadła.

– Zostań, poradzę sobie. Porozmawiajcie trochę, tak rzadko się widujecie… Ja jutro…

– Dobrze tatusiu, do jutra – M. przerywa ojcu i zniecierpliwiona całuje go w policzek.

Słychać ciężkie, powolne kroki, gdy ojciec wchodzi na górę po schodach.

– I po co on tam włazi, przecież jest jedno łóżko na dole – mówi M., zapalając papierosa. Teraz już może to zrobić bez obaw, że będzie musiała słuchać zrzędzenia ojca.

– Na górze zawsze spali z matką. Przyzwyczaił się – mówię.

– No właśnie, przyzwyczaił się, a ty go chcesz stąd teraz zabrać – odpowiada M.

– Nie wiem, co chcę. Właśnie dlatego zadzwoniłam po ciebie, żebyśmy to wszystko obgadały.

– A co tu obgadywać? – M. strzepuje popiół na spodeczek spod kubka z kawą. – Albo zostaje tutaj sam i jakoś sobie radzi, jak do tej pory, albo wynajmujemy mu opiekunkę na pełen etat, albo dom starców gdzieś bliżej ciebie czy mnie – wylicza M. bez entuzjazmu.

– Oszalałaś? – pytam z niedowierzaniem. – Chcesz zamknąć ojca w domu starców?!

– Jeśli będzie taka potrzeba… Posłuchaj, ja naprawdę nie chcę dla niego źle. Kocham go tak samo, jak ty…

Czyżby?                                      

M. patrzy na mnie bez wyrazu. Zapala kolejnego papierosa, choć tamten żarzy się jeszcze na spodeczku.

– Nie, ja jestem ta zła, co zawsze musi wszystko spieprzyć. Ta zła, co odcięła pępowinę – mówi M. sarkastycznie.

– Nie przesadzaj – odpowiadam bez przekonania.

– To nie rób z siebie teraz świętej krowy, dobrze? Wreszcie żyję tak, jak chcę i nie mam zamiaru tego zmieniać.

M. gasi papierosa w kawie i podnosi się z krzesła. Chodzi po pokoju ze swetrem zarzuconym na ramiona, ręce opiera na biodrach. Chyba ma nowe okulary – przechodzi mi przez myśl. Ostatnio ich u niej nie widziałam. Ostatnio? Jakieś trzy lata temu… Na pogrzebie się nie spotkałyśmy. Ponoć były korki.

– Posłuchaj, nie przyjechałam tu, żeby się kłócić – zaczynam – chcę coś ustalić.

– Ja też. I właśnie ci proponuję najlepszą opcję – ucina M.

Stoi teraz oparta plecami o kominek, z rękoma założonymi na piersi, z góry dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru zmienić zdania.

– Nie oddam ojca w ręce jakiejś obcej baby, a tym bardziej do domu starców – mówię podenerwowana, powoli zaczynam mieć dość tej sytuacji.

– To co w takim razie proponujesz? – pyta M. zniecierpliwiona.

– Wezmę ojca do siebie…

– Świetnie, w takim razie nie jestem ci do niczego potrzebna – M. wchodzi mi w słowo

– …na pewien czas – kończę, starając się nad sobą panować. – Potem ty byś go wzięła do siebie na trochę i jakoś byśmy dały radę – dodaję.

M. zapala kolejnego papierosa. Tym razem nawet nie podchodzi do stołu, żeby strzepnąć popiół na spodek. Zaczynam kasłać. Nie znoszę dymu papierosowego.

– Ty chyba żartujesz. Mąż, dwójka dzieci, pies i firma, a w wolnym czasie chory tatuś dla rozrywki, tak? – pyta sarkastycznie.

Patrzymy na siebie w milczeniu. Widzę, jak jej twarz staje się coraz bardziej napięta.

– Już zapomniałaś? – pyta gorzko.

– To nasz ojciec – odpowiadam.

– Gówno, a nie ojciec! Stał się ojcem, kiedy mu się klepki poprzewracały…

– Przestań! – przerywam ostro. – Kiedyś nie był taki, ty go nie pamiętasz – mówię i znów czuję tę narastającą grudę w gardle.

– W dupie mam, jaki był przedtem – mówi M. z jakąś taką pewnością w głosie, której zaczynam się bać – wiem, jaki był potem, przy mnie. I wiesz co? To nie był dobry tatuś – dodaje M., znów bez cienia emocji.

Właśnie to mnie w niej najbardziej przeraża. Ta obojętność. A raczej świadomość tego, że jej obojętność może nie być udawana…

– Sam sobie powinien podziękować. Sobie i swojej przyjaciółce z czterdziestoprocentowym garbem na plecach – mówi, jakby bawiły ją jej własne słowa.

– Próbował, szedł na odwyk….

– Całe dwa razy i aż po trzech dniach wrócił – przerywa mi. Kpi. – Słuchaj, ta rozmowa dalej nie ma sensu. Skoro twierdzisz, że masz chęć się nim zajmować, droga wolna.

M. podchodzi do krzesła, zdejmuje z oparcia żakiet, zawiesza go na przedramieniu. Bierze ze stołu zapalniczkę i zapala ostatniego papierosa z paczki.

– Ty masz więcej czasu. Z resztą… i tak jesteś sama – wydmuchuje dym, zerka na mnie i odwraca się, zmierzając w kierunku drzwi.

Nogi mam jak z waty, chociaż siedzę na krześle. Niedobrze mi, czuję mdłości.

– Jak tak można? – pytam bardziej siebie, niż ją, ale widocznie usłyszała, bo odwraca się gwałtownie i mówi, cedząc każde słowo tak, żebym na pewno usłyszała:

– Gdyby nie on, matka by żyła. Zapamiętaj to sobie.

***

W nocy trochę napadało, ale zdążyli już odśnieżyć, więc jedzie się całkiem nieźle. Słońce świeci od samego rana, momentami nawet aż za bardzo. Dobrze, że mam okulary przeciwsłoneczne w schowku. Zaraz będę je musiała założyć, chociaż nienawidzę jeździć w okularach. Odnoszę wtedy wrażenie, jakby coś przykleiło mi się do twarzy. Szukam jakiejś spokojnej muzyki w radiu, ale to akurat pora wiadomości, więc wyłączam je całkiem.  Staram się ułożyć w głowie plan na ostatni tydzień urlopu. Muszę w końcu odświeżyć salon (bo po tym malowaniu sprzed dwóch lat wygląda tragicznie), kupić zasłony do małego pokoju, uregulować wreszcie wszystkie niejasności w spółdzielni. Ah, mało bym zapomniała – przecież obiecałam A., że upiekę tort na szóste urodziny jej małej.

– Tato, lubisz tort śliwkowy? – pytam, zerkając w lusterku na tylne siedzenie.

Ojciec siedzi z Amokiem na kolanach i kurczowo ściska w dłoni uchwyt od walizki. Chyba dawno już nie jechał samochodem, bo wygląda na przerażonego. Uśmiecham się pod nosem.

– Tato, słyszałeś?

– Taaa, słyszałem, słyszałem. Ale śliwkowy? Wymyślanie… Jak matka twoja zrobiła tort czekoladowy, taki, że i orzechy, i migdały tam były… i rodzyny takie wielkie… to był tort dopiero. To był tort. Był tort… – powtarza miarowo ojciec, kiwając pochyloną głową. 

 

To opowiadanie napisałam w 2008 roku. Nigdy nigdzie się nie ukazało i właśnie dlatego postanowiłam opublikować je na blogu. To taki mój mały eksperyment. Jeśli Wam się nie podoba, obiecuję, że już nigdy więcej nie opublikuję na blogu tekstu literackiego. Deal?

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • Tekstualna

    podoba, bardzo…

  • zaraz_wracam

    Przez moment myślałam, że to wspomnienie. Zrób może jakąś zakładkę t.l.Tekst ok.

  • aniaja

    Poruszyło. Bardzo dobrze się czytało. Proszę wiecej.

  • Marta

    Jak dla mnie możesz publikować tylko takie teksty.

  • Maria

    Piękne… Pisz więcej :)

  • Agata N

    rany, to jest cudowne… obiecaj że napiszesz więcej! ba – książkę od razu poproszę!

  • 3p

    Dla mnie świetne. Jak czytałam to aż się cała napięłam. Byłam ciekawa o czym to okaże się być, jak się potoczy i jak skończy. Pisz więcej. Będę czytać. I widzę więcej chętnych :)

  • Katarzyna

    Od razu mnie wciągnęło. Więcej poproszę!

  • Jak nie piszesz o wygibasach, to fantastycznie piszesz :)

  • inka

    czekam na więcej!!

  • Paula

    Tyle emocji! Wrzucaj więcej!!!

  • Ja się chciałam tylko przypomnieć, kiedyś pisałam, że przyjdzie czas na „ten” tekst. No to ten czas jest od kilkunastu postów ostatnio, a ten to już rządzi :)

  • mani

    Fajne, lekko się czyta. Dobra robota

  • Jadalna

    No deal, publikuj! Kochana cudownie, chcę więcej!

  • Małgorzata Zdziebko Zięba

    Publikuj, publikuj :)

  • Piękne… Smutne, ale piękne…

  • Wow.
    (ale skomciałam, nie? ale coś nie mogę więcej)

  • Kobieto! Uśmiech, łzy w oczach, napięcie mięśni – i to wszystko przez jeden post? A idź Ty! Dodawaj jakąś zakładkę do bloga i mów do mnie jeszcze! :)

  • Skoro tak pisałaś w 2008, to ciekawe jak piszesz teraz. Nie przerywaj.

  • Publikuj!

  • Przyczepię się: wszędzie inicjały i inicjały, a raz pada pełne imię. Niedopatrzenie?

  • Co się stało w ciągu ostatnich pięciu lat?

    • Nie chcieli mnie wydać. I chyba się poddałam…

      • Mam na myśli losy bohaterów :)

        • Nie wiem :) To fikcyjna historia. Choć są wtręty auto-bio. Ale to jakieś 5% całego opowiadania :)

  • Ania

    :))

  • Podoba się.
    Publikuj teksty literackie.

    :)

  • sink.zodiac

    tak, od razu książkę, zgadzam się. więcej!

  • Anna

    Cały czas byłam pewna, że to prawdziwa historia. Świetnie napisane!

  • Ania

    Lubię takie opowiadania, w których żaden z bohaterów nie jest jednoznaczny.

  • Sebastian S. Płaszewski

    pisz dalej