Mieszkanie z widokiem na beton

Nadszedł ten przełomowy moment, kiedy postanowiliśmy z T. zamieszkać sami. Taki mały spontan po prawie dwóch latach bycia ze sobą. Rozpoczęliśmy więc w Warszawie poszukiwanie swojego własnego M – małej przystani, do której człowiek wraca z przyjemnością, by po ciężkim dniu…  kisić się w dwupokojowym mieszkaniu o powierzchni 35 mkw., a z okna podziwiać ścianę bloku na przeciwko. A to wszystko za jedyne 1999 złotych miesięcznie. Plus media.

 

Bogaczami może nie jesteśmy, ale biedy też nie klepiemy. Stać nas na małe przyjemności oraz na to, żeby co miesiąc płacić za 2 jednoosobowe pokoje w trzypokojowym mieszkaniu ponad 1,5 k. Założyliśmy więc, że dopłacając 200-300 złotych miesięcznie będziemy w stanie znaleźć naprawdę fajne dwupokojowe M w dogodnej lokalizacji w Warszawie. Chyba się przeliczyliśmy.

Stolicę zalała plaga lokali dla smerfów – mieszkanek rodem z PRL, mających za zadanie pomieścić jak najwięcej ludzików na jak najmniejszej powierzchni. Wszystko to oczywiście pięknie zapakowane, bo mieszkania są zwykle nowe, w wypasionych blokach dopiero co oddanych do użytkowania. Sporo ludzi kupuje od deweloperów te klitki w ramach inwestycji, by potem wynajmować je za niebotyczne pieniądze frajerom, którzy godzą się płacić 2 tys. złotych za coś, co równie dobrze mogłoby być piwnicą z oknem. A dlaczego piwnicą?

Nowe bloki na nowych osiedlach zwykle zamknięte są w kwadrat, więc jeśli nie masz okien od ulicy, możesz co najwyżej liczyć na mieszkanie z widokiem na beton. Z 35 metrami niewiele jesteś w stanie zrobić. Jeden pokój ma najczęściej około 8 mkw. i ponieważ mieści się w nim jedynie łóżko, pełni rolę sypialni. Drugi pokój, zazwyczaj połączony z aneksem kuchennym, ma około 20 mkw. i biorąc pod uwagę, że na tej powierzchni znajdują się: kuchenka, lodówka, szafki kuchenne, jakaś kanapa, komoda, krzesła i stół, na człowieka pozostaje już niewiele miejsca. Przedpokój i łazienka dają razem jakieś 7 mkw., w związku z czym w wannie możesz co najwyżej wymoczyć sobie stopy, a w korytarzu powiesić się na ściennym wieszaku, bo na taki stojący miejsca nie wystarcza.

Jeszcze pół roku temu w Warszawie za cenę, którą dziś trzeba zapłacić za marne 40 mkw., można było w dobrej lokalizacji wynająć 1.5 razy większe mieszkanie. Wiem, bo wtedy też mieliśmy mały epizod z poszukiwaniem własnego M, który ostatecznie spalił na panewce z przyczyn niezależnych od nas. Wtedy za 1800 złotych oglądaliśmy lokale 60-metrowe z garderobą, widokiem na panoramę Warszawy i dwoma balkonami. Dziś za taką samą cenę mamy albo śliczniutkie, nowiutkie mieszkanko dla smerfa, albo stare zmurszałe mieszkanicho utrzymane w stylu wczesnego Gierka z epizodami późnego Jaruzela w przedwojennej kamienicy pachnącej gotowaną kapustą i kocimi szczynami. No deal jak nic!  

Czy można kogoś winić za taki stan rzeczy? Deweloperów raczej nie, bo oni po prostu dostosowują się do wymagań rynku. Te wymagania wyglądają tak, że we Wrocławiu buduje się kawalerki o powierzchni 12 mkw. (sic!), a ludzie zamiast dużych jedno- lub dwupokojowych powierzchni wybierają smerfne klity, na które jeszcze do końca zeszłego roku mogli dostać dofinansowanie od państwa w ramach programu Rodzina na Swoim. To wiele tłumaczy – zakupione mieszkanka z rynku pierwotnego właśnie trafiły na rynek wtórny, a „mini-inwestorzy” pogrążeni w wielkich kredytach wynajmują te swoje piwnice ludziom takim, jak ja czy T., których nie stać na kupno własnego M i którzy mają na tyle oleju w głowie, żeby nie pakować się w 40-letnie kredyty.

Z drugiej strony mamy hieny oferujące swoje stare mieszkania w kamienicach albo blokach z wielkiej płyty za jakieś paradoksalnie duże pieniądze, nie oferując nic w zamian: odświeżenia mieszkania, wymiany mebli czy pokrycia rachunków. Z jakiej racji mam płacić 2 000 złotych za 50-metrowe mieszkanie, które jest brzydkie i zapuszczone, tylko dlatego, że jest duże? W dupie mam takie interesy.

Nie szukamy apartamentu na Saskiej Kępie, w Miasteczku Wilanów, czy nawet na Mokotowie. Nie zależy nam na mieszkaniu po preferowanej przez większość ludzi lewej stronie Wisły, od zawsze żyjemy na prawym brzegu i fajnie nam tu. Nie potrzebujemy klimatyzacji, egzotycznego parkietu, płaskiego ekranu i garnków Zeptera. Chcemy po prostu wynająć zadbane, ładnie urządzone mieszkanie, w którym dwie osoby nie będą się o siebie potykać.  I nie mówcie mi teraz, że w dupach nam się poprzewracało.

p.s. Agencjom nieruchomości serdecznie dziękujemy i życzymy niemiłego dnia. Nie lubimy Was :P

0 Like

Share This Story

Style