Życie zamknięte w pudełku

To była moja 27. przeprowadzka w życiu. Nie licząc wyjazdów za granicę do pracy czy na studia. Za każdym razem, kiedy klnąc pod nosem pakuję tony ubrań, butów, książek i bibelotów, uświadamiam sobie, jaka ze mnie żałosna sentymentalistka. Wiecie, że do tej pory trzymam obszarpane karteluszki z zapisami „rozmów” prowadzonych w trakcie lekcji w podstawówce? Bilet z pierwszego Open’era, obraz namalowany przez ex ex ex chłopaka, szpilki, w których broniłam magisterkę… Założę się, że umrę w samotności, bo żaden facet nie wytrzyma z taką rupieciarą. Ja i mój kot. Przywaleni pudłami wysypującymi się z szafy.

 

To nie jest tak, że płaczę na „Titanicu” i słucham ballad Celine Dion. W życiu generalnie mam twardy tyłek, idę do przodu i nie bawię się w sentymenty. Nawet rodzina i przyjaciele mówią na mnie Terminator. Dlaczego więc tak trudno jest mi się rozstać z pewnymi rzeczami?

Gromadzę wokół siebie przedmioty, z którymi wiążą się uczucia, wspomnienia, konkretne historie. Tu nie sama rzecz jest ważna, ale emocje towarzyszące obcowaniu z nią. Pierwsza walentynka –radość, podniecenie i duma, że komuś wpadłam w oko. „Filipinka” z końca ubiegłego wieku i moje pierwsze wydrukowane i puszczone w świat opowiadanie. Świeczka od M. – niewinne pocałunki, motyle w brzuchu, poczucie kompletnego zatracenia w drugiej osobie. Trochę tego było…  

Ale na szczęście nie jest ze mną jeszcze źle. Weźmy takiego Raczkowskiego. książce, którą napisał, żeby mieć na dziwki i narkotyki, opowiada, że swego czasu odczuwał fizyczny ból, widząc, że z drzwi szafy wystaje kawałek materiału. „Ściśnięty, cierpiący rękawek od koszuli”. Ponoć ukradkiem zwykle sprawdzał wszystkie szafy w domu, żeby zobaczyć, czy tam żadne ubranie nie cierpi. Kocham tego gościa, ale cieszę się, że już mu przeszło. I polecam książkę.

A wracając do tematu – wiem, że pewnych rzeczy nigdy nie będę w stanie wyrzucić. Część z nich dlatego, że w pewien sposób definiują mnie, to jakim człowiekiem byłam i jestem. Innych, bo po prostu nie chcę się z nimi rozstać. Na przykład bilet z koncertu Mozila. Moja mama pocałowała wtedy Cześka w policzek i wzięła od niego autograf. Takich chwil się nie zapomina, a stają się bardziej namacalne i wyraziste, kiedy masz jakąś pamiątkę z nimi związaną. Takie przedmioty zwykle mają określoną karencję. Pozbywasz się ich, kiedy odsłużą swoje.

Podziwiam minimalistów. Wiecie, tych hipsterów, którzy mają jedną parę butów, trzy koszule i mobilny papierowy kubek ze Starbucksa. To ludzie, którzy cały swój dobytek potrafią zmieścić w jednej walizce. Kiedyś trochę im zazdrościłam. Dziś zastanawiam się, co by powiedzieli na to:

0 Like

Share This Story

Style