Malvina: Jesteś jednym z najbardziej pożądanych przez płeć piękną blogerów w Polsce. Rozumiesz kobiety, to rzadkość w męskim świecie.
Volant: Szczerze? Z całym szacunkiem dla wszystkich moich czytelniczek, ale mają niepełny obraz mojej osoby stworzony w oparciu o to, co przeczytają na blogu. Oczywiście, ciężko im się dziwić – informacje, jakie tam znajdują, są prawdziwe, ale wciąż to tylko fragmenty tego, jaki jestem i co myślę. Nie powinny więc tworzyć sobie wyidealizowanego obrazu mnie. Przesadne zachwyty Volantem są niewskazane (śmiech).
Nie dość, że przystojny i inteligentny, to jeszcze skromny. Ale dobra, dosyć żartów. Załóżmy, że pisze do Ciebie czytelniczka, która doskonale Cię rozumie, nadaje na tych samych falach, a maile od niej przyprawiają Cię o palpitację serca. Nie dałbyś jej szansy?
Nawet, gdybym dał, raczej nic by z tego nie wyszło. Nie jestem zwolennikiem randkowania online. Szukanie związku albo seksu w sieci to nie moje klimaty.
Chcesz powiedzieć, że nigdy nie miałeś konta na Tinderze?
Nie.
Na Sympatii?
Pudło.
Dlaczego?
Poznawanie się przez internet jest łatwiejsze, bo obniża poziom stresu. Łatwiej jest powiedzieć komplement osobie na portalu randkowym niż zrobić to twarzą w twarz. W sieci w ciągu pięciu minut możesz wysłać taką samą wiadomość dwudziestu różnym osobom. W realnym świecie to niemożliwe, relacje mają większą wartość. Online wiele nie ryzykujesz – łatwe wejście, łatwe wyjście. A ja nie lubię takich łatwych i chwilowych rozwiązań.
Przypadkowego seksu też nigdy nie miałeś?
Zdefiniuj przypadkowy seks.
No taki, że poznajesz dziewczynę, rozmawiasz z nią albo i nie, a chwilę później lądujecie w łóżku.
Tak, zdarzało się. Dla młodego faceta to dobra okazja, żeby założyć sobie koronę na głowę.
Mhm. Podbudowanie ego.
Trofeum. Później faceci dorastają, bo seks staje się czymś naturalnym, nie jest już jak wybuch wulkanu… W życiu zaczynają się liczyć inne rzeczy.
A Ty kiedy dorosłeś?
Niedawno. Jakieś trzy lata temu.
Coś szczególnego musiało się wydarzyć?
Złożyło się na to kilka rzeczy – dużo większa odpowiedzialność życiowa i związek, przez który musiałem sobie sporo rzeczy poukładać w głowie. Ciężko nagle przestawić się z bycia niebieskim ptakiem na gościa wchodzącego w długoterminową relację. Zawsze gdzieś tam jest pewien lęk… Mężczyźni generalnie boją się związków.
Ale czego Wy się chłopcy boicie?
Lubimy związki, ale nie lubimy ograniczeń. A kobiety są mistrzyniami w ograniczaniu mężczyzn. Osobiście uważam, że każdy facet, który mówi, że nie chce być w związku, bo to zamach na jego wolność, ma tak naprawdę na koncie relację, w której nie mógł się realizować. Taką, w której był stale kontrolowany, musiał stale zapewniać drugą osobę o swoich uczuciach, a niewiele dostawał w zamian. W pierwszych związkach to często się zdarza. Do tego kobiety bardzo szybko angażują się w relację. Są na nią wręcz nastawione, bo od dziecka słyszą „musisz znaleźć kawalera, jak nie znajdziesz, to znaczy, że coś z tobą jest nie w porządku”. To dosyć przytłaczające, bo zanim dowiedzą się, czego w ogóle chcą, już czują presję, żeby być z kimkolwiek. No i jest jeszcze jedna ważna kwestia – mężczyźni w związkach często się zaniedbują i to nie jest do końca ich wina.
To nie ich wina, że wyglądają, jakby byli w szóstym miesiącu ciąży?
Tutaj akurat nie o takie zaniedbanie mi chodzi. Faceci w związkach zatracają umiejętności interpersonalne. Powszechnie przyjęło się, że to mężczyzna jest stroną aktywną – robi pierwszy krok, pochodzi do kobiety i zagaduje. A facet, który ma partnerkę i stara się być w stosunku do niej ok, nie będzie przecież podchodził do obcych bab i im stawiał drinków, prawda? Kobieta pozostająca w związku nie ma takich ograniczeń – wciąż może sobie niezobowiązująco poflirtować, kiedy ktoś ją zaczepi. Facet nie ma takiej możliwości – skoro sam zagadał, to znaczy, że „szukał okazji”. Większość mężczyzn wybiera bycie ok, więc po rozstaniu muszą przechodzić mozolną drogę odnajdywania się w relacjach od nowa. Dlatego właśnie mężczyznom jest trudniej po rozstaniu wrócić do formy. Rozumiesz?
Tak, rozumiem. Związek jest dla was dobry pod warunkiem, że się nie kończy. Wtedy zostajecie kompletnie sami, zagubieni, kiwając się w przód i w tył, a ślina cieknie wam po brodzie…
No wiesz! (śmiech).
Zastanawia mnie to, co powiedziałeś wcześniej: kobiety czują presję, żeby być w związku. Skąd taki wniosek?
Z tysięcy wiadomości, które dostaję od czytelniczek. Bardzo często nawet jak tkwią w fatalnym związku, obawiają się z niego wyjść.
Z jednej strony panuje pogląd, że współczesne kobiety mają wygórowane, wręcz nierealne oczekiwania wobec mężczyzn. Z drugiej zderzamy się z opinią, że kobiety często wybierają poniżej swoich oczekiwań tylko po to, żeby kogoś mieć. Jak to w końcu jest?
Trudno generalizować, bo tutaj chyba wszystko rozbija się o poczucie własnej wartości. Są kobiety przekonane o swojej wyjątkowości i one faktycznie mierzą wysoko. Ale jest też cała masa dziewczyn, które czują się źle ze sobą, nie lubią swojego życia, mają kompleksy i zwykle to właśnie one tkwią w nieszczęśliwych związkach, bo nie wierzą, że zasługują na coś lepszego.
Znam mnóstwo kobiet, które nie mają problemów z poczuciem własnej wartości, są ładne, inteligentne, wysportowane, zadbane i… same, choć nie mają wybitnie wygórowanych oczekiwań. Powinny być w szczęśliwych związkach. Co z nimi?
Mam wrażenie, że takie kobiety powinny się bardziej nastawić na poznawanie nowych ludzi i zabawę, a nie na związek. Kobiety za szybko skreślają facetów, bo każdego z nich od razu oceniają w kategorii potencjalnego partnera. Tymczasem większość mężczyzn, myślę że spokojnie 95 procent, gdy poznaje kobietę, najpierw myśli o seksie. Jak już sobie o tym seksie pomyślą, zaczynają zauważać, że na przykład lubią spędzać czas z daną dziewczyną, łapią się na myśleniu o niej, niekoniecznie o jej tyłku czy cyckach. Facet potrzebuje czasu, żeby dojść do takich wniosków, a jak ma to zrobić, kiedy dziewczyna go na dzień dobry skreśla? Druga rzecz, którą bym doradził samotnym kobietom, to polubić swoje życie.
To znaczy?
Znam dużo singielek, które z jednej strony twierdzą, że jest im dobrze, a z drugiej mówiąc to, próbują czarować rzeczywistość, bo jednak nie do końca im pasuje to całe singlowanie. Warto polubić swoje życie trochę bardziej, zanim zacznie się z kimś być. W przeciwnym razie postrzegasz tę drugą osobę jako rycerza na białym koniu, który wybawi cię z opresji… A to tak nie działa. Ludzie wiążąc się ze sobą, nastawiają się na pewne korzyści. To nie jest wyrachowanie, bardziej kwestia podświadomości. Ty przychodzisz z kubkiem kawy, ja przychodzę z dzbanuszkiem mleka, uzupełniamy się. A jak człowiek nie lubi swojego życia, to tam w tym kubeczku nic nie ma – niewiele będzie w stanie od siebie dać drugiej osobie i tym samym niewiele wniesie do relacji.
Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach, kiedy do związków podchodzi się jak do zakupów – konsumpcyjnie, ludzie chcą bardzo dużo z relacji wyciągnąć, ale niewiele przy tym dają od siebie.
Fakt, spłycamy relacje, to jest skutek postępującej informatyzacji. Paradoksalnie media społecznościowe nie uczą nas, jak prawidłowo funkcjonować w społeczeństwie – częściej przydają się do tego, żeby społeczeństwa unikać.
I stąd „kryzys męskości” i „kryzys kobiecości”?
Nie ma czegoś takiego jak kryzys męskości i kobiecości. Jest kryzys relacji międzyludzkich. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety pełnią inne role, w których obie płci muszą się odnaleźć. Mówiąc o kryzysie męskości często się narzeka na to, że mężczyźni kiedyś byli bardziej zaradni, bo – na przykład – umieli naprawić samochód czy wymienić uszczelkę. Tylko, że wtedy musieli to umieć. Dziś jadą do mechanika albo dzwonią po hydraulika, który to za nich zrobi. Tak samo jest z poznawaniem kobiet w realu. Po co silić się na wyszukaną gadkę, skoro można znaleźć laskę na szybki seks w 30 sekund przez Tindera? To nie dotyczy wyłącznie mężczyzn – przecież kobiety też dziś nie funkcjonują jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Osiągacie więcej, macie inne ambicje i pomysły na życie, więc zmieniły się też wasze oczekiwania.
Fakt, kobiety wyszły spoza swoich stereotypowo określonych ról…
I bardzo dobrze. Ja się cieszę.
Ja też. Ale wciąż żyjemy w patriarchalnym świecie. Wciąż to mężczyźni: politycy i księża, decydują za nas w kwestiach aborcji, pigułek dzień po… Większość facetów w wieku mojego ojca twierdzi, że miejsce kobiety jest przy garach – nawet, jeśli boją się tego powiedzieć na głos. Całe szczęście młodsze pokolenie ma już trochę inne spojrzenie na tę kwestię.
Wszyscy jesteśmy w nowych rolach społecznych – tak kobiety, jak i mężczyźni. A jednak bardzo często oczekujemy od partnerów, że będą wykazywać cechy charakterystyczne dla tak zwanego starego modelu. Ustępstwa są potrzebne z obu stron. Choć nie ukrywam, że kobiety mają teraz dużo ciężej, jeśli chodzi o relacje.
Dlaczego?
Bo mężczyzn, którzy spełniają ich oczekiwania, jest mniej niż kiedyś. Łatwiej spotkać kobietę, która mimo pracy zawodowej będzie dobrą żoną czy matką niż ogarniętego faceta.
Mężczyźni stwierdzili, że jak kobieta ogarnia, to oni już nie muszą?
Nie, to nie tak. Kiedyś na cztery stanowiska kierownicze wszystkie cztery obejmowali mężczyźni. Dziś na czterech kierowników masz dwie kobiety i dwóch mężczyzn.
No i co z tego? Teraz wchodzisz w sferę zawodową.
Niekoniecznie. Spójrzmy na ludzi jak na gatunek, który ma dwa cele: przetrwanie i reprodukcję. Przetrwanie w obecnym świecie bezpośrednio wiąże się z pieniędzmi, z zarabianiem. Od faceta oczekuje się, żeby potrafił zadbać o tę sferę życia i miał odpowiedni status społeczny. Dawniej mężczyźni rywalizowali na płaszczyźnie zawodowej tylko z innymi mężczyznami. Teraz w tej sferze są również kobiety, co z jednej strony jest super, ale rodzi problemy, bo mężczyźni źle się czują, jeśli zarabiają mniej niż ich partnerka.
No dobrze. Kobiety oczekują od mężczyzn ogarnięcia życiowego – tu się zgadzam, to jest ewolucyjne. Ale ta zaradność nie musi się przekładać bezpośrednio na zarobki. Chodzi raczej o to, żeby facet nie był takim życiowym ciapkiem, umiał się odnaleźć tu i teraz. Chodzi o męską decyzyjność, działanie, sprawczość. Myślę że tego dziś brakuje kobietom w mężczyznach. Drażni nas nieodpowiedzialność, nieumiejętność podejmowania decyzji i jakieś takie rozmemłanie życiowe. Facet nie musi zarabiać kroci, żeby pokazać, że ma jaja.
Jest w tym trochę racji, że odkąd kobiety założyły spodnie, mężczyźni nieco chętniej je zdejmują… Z drugiej strony obecnie angażują się w inne obszary związku. Zwróć uwagę na to, jak 20-30 lat temu ojcowie podchodzili do wychowania dzieci. Ich rola sprowadzała się do zarabiania pieniędzy i karcenia, a od codziennego „ogarniania” była kobieta… Dziś to się na szczęście zmienia, coraz więcej młodych ojców chce uczestniczyć w wychowaniu dzieci. Być może obecne pięciolatki za kilkadziesiąt lat będą potrafiły wymienić tę uszczelkę… I nie będą to tylko dziewczynki (śmiech).
Wiemy już, za czym tęsknią kobiety. A wy? Za czym tęsknicie? Czego brakuje wam we współczesnych kobietach?
Kobiecości.
Mocne słowa.
Większość z nas naprawdę docenia to, że inwestujecie w swoją edukację, rozwój i karierę. Serio. To wy tłumaczycie sobie, że mężczyźni boją się silnych i niezależnych kobiet. Tak jakbyście cały czas musiały udowadniać innym, że potraficie. Może czas już przestać walczyć z całym światem?
Saramonowicz powiedział kiedyś w wywiadzie dla Wyborczej, że wojna płci toczy się wyłącznie w głowach kobiet…
Bo tak jest. Mężczyźni chcą po prostu spędzać z wami miło czas. Zjeść dobrą kolację, napić się wina, porozmawiać, pójść do łóżka… My nie chcemy wam nic udowadniać i nie oczekujemy udowadniania czegokolwiek od was. Myślę, że brakuje nam też trochę… bycia docenionym. Kiedy intensywnie randkowałem, zawsze starałem się być dżentelmenem. Jak wsiadaliśmy do taksówki, chciałem otworzyć kobiecie drzwi, obejść samochód i wsiąść z drugiej strony. Wiesz ile razy któraś z moich partnerek mi na to pozwoliła? Raz. Zawsze wcześniej wsiadały same albo przesuwały się w środku, żeby zrobić mi miejsce. Mężczyźni chcą przede wszystkim czuć się potrzebni i to nie znaczy, że oni nie wierzą w to, że nie poradzicie sobie same. Pozwólcie nam od czasu do czasu wykazać się zamiast mówić „ja to zrobię lepiej”. Bo kobieta zrobi tak raz, rugi, trzeci, a potem się dziwi, że facet siedzi na kanapie i nie rusza tyłka. A po co on ma ten tyłek ruszać, skoro wie, że i tak usłyszy, że zrobił to czy tamto źle? To tak samo jak z delegowaniem zadań w firmie – albo pozwolisz podwładnym popełnić kilka błędów, zanim nauczą się działać jak profesjonaliści, albo do końca życia zapierdalasz, bo odbębniasz za nich całą pracę. Popatrz, jak to dzisiaj działa: kobiety wnoszą do związku swoją zaradność i mężczyźni robią dokładnie to samo. Więc tak naprawdę do czego siebie potrzebują?
Brakuje kompatybilności? Każdy sobie?
Dokładnie. Wracamy do metafory kubeczków z kawą i z mlekiem.
To co obie strony powinny robić, żeby związek był wyjątkowy i żeby nie pozwolić mu zdechnąć śmiercią naturalną? No bo przecież jakoś ludzie to robią, że potrafią być ze sobą po kilkadziesiąt lat?
Wydaje mi się, że trzeba wnosić do relacji dużo dobrych, pozytywnych emocji. Na początku związku robi się to naturalnie, ale kiedy każdy już czuje się komfortowo, to zaczyna zarzucać drugą osobę swoimi problemami. A to nie tak powinno działać. Owszem, wzajemne wsparcie to podstawa w związku, ale nie można liczyć na nieustanne prowadzenie za rączkę. Trzeba przede wszystkim potrafić zadbać o siebie samego, bo bycie z kimś z tego nie zwalnia – to raz. Dwa – nie zapominać o tym, że związki jednak powinny być przyjemne. Ludzie odbierają proste emocje – jak powtarzasz komuś cały czas, że jest ciężko, źle, chujowo, to ten człowiek zaczyna tracić ochotę do życia, do pracy, do relacji, bo po co to wszystko skoro jest źle? Może lepiej byłoby związać się z kimś innym?
Czyli nie ciągnąć siebie wzajemnie w dół, a do góry.
To podstawa. Plus docenianie siebie nawzajem i wyznaczenie granic, których nie powinno się przekraczać. Dobrze mieć świadomość, że żaden związek nie jest „na zawsze”, ale że zawsze można go koncertowo spierdolić.
Amen.
Amen.