Siedzę przyklejona do kanapy i czuję, jak kolejna kropla potu spływa mi pomiędzy łopatkami. Odgarniam grzywkę z czoła i z wymownym „ufff” spoglądam na towarzystwo. Pijemy wodę z cytryną i miętą, słuchamy Charlesa Bradley’a na winylu i zagryzamy to wszystko kurewsko zimnym, zmrożonym arbuzem. Maja, Bolek, Wero i ja. Cztery rozpływające się w ukropie wolne atomy, które jak zwykle nie mają o czym gadać, tylko o dupach. Swoich, cudzych… bez znaczenia.
Przypadek Wero
– W ostatni piątek poszłam z dziewczynami z pracy na piwo – opowiada Wero z wypiekami na twarzy, choć to zapewne z gorąca. – Wkurwione byłyśmy, bo nasz szef to debil i musiałyśmy odreagować. Siedzimy, gadamy, rzucamy mięsem na prawo i lewo i akurat w momencie, kiedy mówię „ten zjebany C H U J” podchodzi do mnie wysoki blondyn a la Paul (Wero ma hopla na punkcie Paula Kalkbrennera, jakby co), wyciąga rękę i mówi: „Paweł”. Przypadek? – pyta Wero retorycznie. – Nie sądzę… – odpowiada sama sobie. – No więc podchodzi Paul i mówi, że tak mnie obserwuje od kilku minut i że nie mógł się powstrzymać, bo ten uśmiech… – Wero się czerwieni.
Patrzymy na nią, w końcu Majka nie wytrzymuje: – I CO?!
– Pogadaliśmy chwilę i Paul wziął mój numer – mówi Wero, wyglądając jak Święta Maryja Matka Dziewica przed pierwszym stosunkiem. Promienieje. Czy też siedzi z debilnym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
– I? – pytam profilaktycznie.
– I co? – odpowiada pytaniem Wero.
– Dał ci swój numer? – dopytuje Majka.
– Nieee… A po co? – dziwi się Wu, na co Bolek nie wytrzymuje: – Ostatni piątek był sześć dni temu. – On już nie zadzwoni, Wero.
ALE JAK TO?! – spojrzenie Weroniki mogłoby teraz konkurować ze spojrzeniem Kota ze Shreka. No tak, sęk w tym, żeby okłamywać siebie do samego końca…
Przypadek Majki
– A zgadnijcie, kto się do mnie odezwał – rzuca ni stąd ni zowąd Majka, a my już doskonale wiemy, o kim mówi.
– Kuba… – stęka Bolek i chowa twarz w dłoniach teatralnie.
– Ano… – odpowiada Majka. – Napisał: „Jeśli byłaś dziś w Hali Mirowskiej, widziałem cię przy stoisku z pomarańczami”.
Wybucham śmiechem.
– Myślisz, że on chce odnowić kontakt? Bo mnie się wydaje, że jego dręczy, co u mnie… A może tęskni? Poszedł po rozum do głowy i chce wrócić? To znaczy wiadomo, że już nie będziemy razem, ale wiecie… Może on ma jakieś wyrzuty?
– Majka! – wrzeszczymy z Bolkiem w tym samym momencie.
– No co?! – odwrzaskuje pszczółka.
– Jakby chciał wiedzieć, co u ciebie… – zaczyna Bolek.
– To by zapytał, co u ciebie – kończę.
Majka milknie na jakieś trzy minuty, po czym zadaje pytanie retoryczne: – To po chuj pisał?
No właśnie, w sumie: PO CHUJ? – Wero, Maja i ja patrzymy na siebie zdezorientowane.
– Bo każdy facet to pies ogrodnika – rzuca Bolek, rozpalając lolka. – Sam nie zeżre i drugiemu nie da.
Przypadek Bolka
– Poznałem ją na parapecie u Marcina. Wiecie, tego, co sobie ostatnio kupił mieszkanie 100-metrowe na kredyt, pojeb – rzuca Bolek, a my chichramy się jak głupie, bo ożywcza moc kannabinoidów zaczęła działać. – Krótkie włosy, tatuaż na ramieniu, czerwone, kurewskie usta – Bolek ma nietypowy gust jak na facetów. – Zapytałem, czy chciałaby ze mną wypić wino o wschodzie słońca nad Wisłą, a potem, w bliższym lub dalszym czasie, skoczyć ze spadochronem, czytać Burgessa, a zimą pojechać na kulig. I wtedy ona wstała i poszła. Odeszła. W pizdu.
Wero, Maja i ja patrzymy po sobie, po czym wybuchamy histerycznym śmiechem.
– Co? Co?! – obrusza się Bolek.
– Nie ma już tak oddanych mężczyzn, jak ty, Bolek.
– Brakuje mi tak naiwnych kobiet, jak Wy – odpowiada Brat Lolka, po czym skręca blanta i patrzy na nas smutno.
Najsmutniej.