Nienawidzę odwiedzać grobów moich bliskich. W ogóle jak to brzmi: „odwiedzać grób”. W sensie, że co? Wpadasz na herbatkę, pogadać do zimnej płyty? Wpadasz ją przytulić, zobaczyć, co u niej, poczuć jej zapach? Skomentować, że dobrze wygląda i że promienieje?
Jesteś tylko Ty i kawał kamienia. Ty i mała zmiotka, zwilżona ściereczka do przetarcia płyty, kilka zniczy w przeźroczystej siatce, zapalniczka albo pudełko zapałek, może jakaś zbłąkana ciotka – siostra wujka szwagra od strony ojca, która wpadła z wieńcem o średnicy trzech kilometrów. Idealnym do zabijania i masturbacji mózgu z uszkodzonym ośrodkiem samooceny.
Jest zdjęcie człowieka, który nawet na Ciebie nie patrzy. Chciałbyś go dotknąć, przytulić, śmiać się z nim, rozmawiać o pogodzie albo nie rozmawiać wcale, po prostu być. W zamian dostajesz kawał granitu, dożywotnią gwarancję, będzie pani zadowolona.
BOLEŚĆ PRZYPOMNIENIA NAS SAMYCH TRAWI, WOKÓŁ NIC NIE ZMIENIA*
Ze Świętem Zmarłych jest jak z Sylwestrem. Wypada wyjść na imprezę; wypada pomyśleć o tych, których już nie ma. Zamawiam kilogram smutku i garść tęsknoty. Nie potrafię tak.
O moim dziadku, myślę najintensywniej przed świętami Bożego Narodzenia, bo wtedy zmarł. Albo kiedy minę na ulicy starszego, przygarbionego pana w granatowej czapce. Myślę o nim, kiedy jem pomidorową albo naleśniki z serem. Gdy biegam po Kielcach. Albo kiedy ktoś na polityków powie „łobuzy”.
Nie chcę odwiedzać dziadka przy grobie. Chcę odwiedzać go na co dzień, w moich myślach. Tam pachnie wodą kolońską Brutal, drapie w policzek dwudniowym zarostem i całuje w czoło na pożegnanie. Tam jest żywy.
LECZ CHOĆ WSZYSTKIEGO DOSTATEK, DRĘCZY NAS NUDA I TRWOGA
A jednak co roku towarzyszę w rodzinnych eskapadach grobbingowych. Nie chcę sprawiać przykrości bliskim. Chcę być wtedy z nimi, wspierać ich w tęsknocie i bólu, które jak odruch bezwarunkowy, uruchamiają się na widok kawałka lastryko.
I kiedy stoję tak pośród ludzi krzątających się wokół grobów niczym mrówki wokół martwego świerszcza, jest mi źle. Smutno i cholernie samotnie. Czuję, że nigdy nie będę i nawet nie chcę być częścią tej tradycji, której chyba nie rozumiem, bo nawet jeśli kiedyś miała jakiś duchowy wymiar, dziś już go nie ma, dziś stała się częścią lajfstajlu ludzi o małomiasteczkowo-wielkomiejskiej mentalności. Jaki lajf, taki grobbing.
Przyjść, pokazać się, pokazać jak, co i za ile. Zaznaczyć jak pies swoją obecność, zapalić wsad, klepnąć zdrowaśkę, klepnąć nagrobek, spierdolić do domu na gorący rosół. Ewentualnie dostojnie przystanąć, zadumać się, zapłakać i uciec, uciec czem prędzej, bo przecież zbyt długie przebywanie wśród zmarłych grozi depresją oraz i jak również załamaniem. Nerwowym takim. A xanax czeka na szklanej półce za szklaną szybką w szklanym domu.
KTO MŁODY ODWIEDZA GROBY, JUŻ NIGDY NA ŚWIAT NIE WRÓCI
Lubię za to szwędać się po cmentarzu sama, wieczorem, najlepiej w Zaduszki, kiedy ludzi jest już trochę mniej, a nad grobami anonimowych Kowalskich, Nowaków i Wiśniewskich unosi się łuna światła bijąca od kolorowych zniczy. Stare cmentarze nocą wyglądają pięknie.
Lubię wdychać zapach stopionego wosku, więdnących kwiatów, jesiennego dymu palonych liści i tworzyć w głowie historie ludzi, których już nie ma. Czy Matylda Zawistowska, ur. 30 listopada 1918 r., zm. 16 czerwca 1939 r. zdążyła się zakochać? Czy wiedziała, że grozi nam wojna? Czy skończyła szkołę? Czy cierpiała, odchodząc? Widzę Matyldę w białej sukni do ziemi i w kapeluszu, jak przechadza się wśród kieleckich kamieniczek, trzymając pod ramię młodzieńca, wiek nieokreślony, jego twarzy też nie potrafię sobie zwizualizować, ale ją widzę, bardzo dokładnie, widzę jej rozwiane, długie loki, delikatny uśmiech i ciemne, brązowe oczy, przygaszone, smutne, ona już wie, że umiera.
I tak sobie spaceruję, kolekcjonując dusze i historie, odpalając na grobach moich bohaterów knoty, które zdążyły zgasnąć.
BO KTO NIE BYŁ NI RAZU CZŁOWIEKIEM, TEMU CZŁOWIEK NIC NIE POMOŻE
No i Halloween. Nie rozumiem ludzi, którzy uznają to święto za potwarz dla naszej tradycji i kultury. Owszem, zachodni styl świętowania kompletnie różni się od naszego, odrobinę śmierdzi kiczem i jakimś takim brakiem refleksji, ale jest w tym radość, jest rodzinne święto, podczas którego rodzice ze swoimi pociechami łażą od domu do domu i proszą o cukierki. Jest w tym wszystkim pewien luz, którego brakuje nam tu, w Polsce.
Zamiast stać przy tych grobach i przez pięć godzin pucować plamki na lastryko; zamiast wydawać 500 zł na największe wieńce i najbardziej oczojebne znicze; zamiast wreszcie latać od grobu do grobu jak suka z cieczką, spotkajmy się całą rodziną przy wspólnym stole, wyciągnijmy stare zdjęcia, znieśmy ze strychu rodzinne nagrania i wspominajmy tych, których nie ma, wspólnie – razem ciesząc się, dumając, tęskniąc i bawiąc.
Trudne, prawda? Łatwiej spotkać się na pięć minut przy grobie, robiąc zbolałą minę i snując podejrzenia który znicz od której ciotki. I dlaczego znowu taki mały.
*Treść poszczególnych nagłówków stanowią cytaty z „Dziadów” Adama Mickiewicza. Po kolei: 1. „Dziady. Cz. I”, 2 i 3. „Dziady. Cz. II”.