– Czasami chciałabym być mazią.
– Madzią?
– Mazią. Ciapką taką. Śluzowatą. Choć niekoniecznie.
– Jezu. Ktoś cię skrzywdził? Normalny człowiek chciałby być gwiazdą rocka. Właścicielem sieci hoteli. Prezydentem USA. Dalajlamą. Ewentualnie kamieniem, Miss World albo rybką żyjącą sobie gdzieś w rafie koralowej przy Sharm El Sheikh. Ale mazią?
– Ludzie brzydzą się mazi. Zawsze omijają ją szerokim łukiem. Jak ktoś nieopacznie wsadzi łapę w taką maź, od razu ze wstrętem podryguje i wyciera dłoń w chusteczkę, połę płaszcza, cokolwiek, co jak najszybciej uwolni go od tej obleśnej, mokrej, lepiącej substancji.
– Chcesz, żeby ludzie się ciebie brzydzili?
– Bardziej chcę burzyć ich spokój ducha. Jak wsadzasz dłoń w taką maź, to Twój porządek świata ulega chwilowemu załamaniu. Dopóki nie pozbędziesz się mazi, nie jesteś w stanie zrobić nic innego, na moment przestajesz funkcjonować jako człowiek, stajesz się drgającą kupą mięśni i kości kierowaną odruchem bezwarunkowym.
– Nie lubisz ludzi, prawda?
– Najczęściej po prostu chcę, żeby się ode mnie odpierdolili.
*
– Myślisz, że gdyby dziewczynki miały penisy, a chłopcy cipki, to świat wyglądałby inaczej?
– Byłby dokładnie taki sam, tylko że na odwrót.
– Nie byłoby szklanego sufitu, „Codziennika Feministycznego” i dyskusji o prawie do aborcji?
– Byłoby wszystko. Tylko że ta dyskusja dotyczyłaby mężczyzn. Mężczyzn z cipkami.
– A więc chcesz powiedzieć, że żyjemy w świecie, w którym panuje kult penisa?
– To się nazywa patriarchat.
– Żyjemy w patriarchalnym świecie.
– Od zarania dziejów. Są społeczeństwa matriarchalne, ale to mniejszość. Światem rządzi kawał chuja.
– Ale przecież to się zmienia, kobiety mają coraz więcej praw…
– Praw, które nadali im mężczyźni. Słyszysz w ogóle, jak to brzmi?
– Jak: „Grażynka, aport!”. Jesteśmy skazane na męski świat?
– Jeśli trend się utrzyma i nadal na jednego faceta będą przypadać cztery kobiety, to za kilka, kilkanaście tysięcy lat mężczyźni wyginą. Jeśli kobiety będą na tyle mądre, żeby nie przedłużyć ich gatunku, to czeka nas taka mała „Seksmisja”. Tylko bez facetów.
– Smutna wizja.
– No smutna. Ale wyobrażasz sobie równouprawnienie w świecie mężczyzn?
– Hm…
– Hm.
*
– Jesienią jakoś najbardziej lubię się najebać.
– Dlaczego?
– Liście spadają, wieje, jest ciemno, zimno. Nic, tylko usiąść w domu na parapecie, obserwować proces przemijania i sączyć wino.
– Ja lubię zakopać się pod kocem z książką i herbatą z cytryną i z miodem.
– Ja mam wtedy poczucie, że tracę czas.
– A jak siedzisz na parapecie z winem, to go nie tracisz?
– Wtedy rozmyślam. O sobie, bliskich mi ludziach, o tym, co bym chciała zmienić i jak mogę to zrobić.
– Konstruktywne.
– Mhm. Tak mniej więcej do drugiej lampki wina. A potem wypijam jeszcze dwie i zapominam wszystko to, co sobie wcześniej wymyśliłam.
– I co wtedy robisz?
– Tańczę. Albo płaczę. Czasami jem. Raz wysłałam smsa do eks.
– I co?
– I tak mi mija jesień.
*
– Myślisz, że jesteśmy lemingami? Jakaś dziewczyna mi ostatnio napisała, że jestem taka „typowa warszafka”.
– Ale przecież ty jesteś z Kielc.
– No wiem. Ale że niby mentalność mam lemingową.
– Prędzej lewacką.
– Podobno to to samo.
– Pierdol ludzi. Prawda jest taka, że 80 proc. społeczeństwa ma IQ na poziomie torby.
– Ciebie to nie smuci? Że ludzie są kompletnie pozbawieni autorefleksji, że jadą na autopilocie przez całe życie i nawet się nie zastanawiają nad tą symboliką, którą sobie codziennie wycierają mordę?
– Smuci. Ale zauważ, że ten autopilot to nie tylko domena toreb. Nie potrzeba przaśnej symboliki, żeby powielać schematy, powtarzać wciąż te same błędy, żyć bezrefleksyjnie… Popatrz sobie z jednej strony na prawilne konserwy, z drugiej na lewackie lemingi. Nie ma w tym ducha, nie ma w tym idei, nie ma w tym rozumu. Jest masa. Inteligencja wymiera.
– Kiedy przedstawiasz to w ten sposób, sama mam ochotę zamienić się w maź.
– Widzisz. Dlatego właśnie jesienią siedzę na parapecie, piję wino i nie wychodzę z domu. Żeby nie wkurwiać ludzi.
– To straszne.
– Nie. To jesień. Jesień w Polsce.