Napisał do mnie w kwietniu. Że czyta, że też jest DDA, że za trzy miesiące rzuca wszystko w pizdu i jedzie do Azji. I że zanim wyjedzie, chciałby mnie zabrać na dach. Dwudzieste piętro wieżowca na Woli. Klucz dorobił nielegalnie. Jak? Nie wnikałam.
Wspinam się na budynki od lat, to moja zajawka i pomyślałem, że fajnie byłoby pokazać osobie takiej jak Ty widok na całą Warszawę. Osobie jak ja, czyli jakiej? Nie wnikałam.
Zgodziłam się, a więc zrobiłam to, co robię zawsze, kiedy może wydarzyć się coś niezwykłego, niestandardowego. Ciekawego.
Dwa dni przed umówionym spotkaniem przyszła refleksja [o którą, swoją drogą, w życiu bym siebie nie podejrzewała]: a co, jeśli on jest jakimś świrem? Na przykład mężczyzną, który nienawidzi kobiet? Mizoginem, który przy nadarzającej się okazji zepchnie mnie w przepaść? „Musimy się spotkać na żywo, zanim pójdę z Tobą na dach” – napisałam i sama do końca nie wierzyłam w to, co robię. Jeszcze rok, dwa lata temu, po prostu wjechałabym na 20 piętro zakładając, że mam do czynienia z ciekawym człowiekiem, który nie dość, że mnie czyta, to jeszcze daje coś w zamian. Dziś żarówka zapaliła się nie wiadomo skąd i wywołała refleksję: czy to kiedyś latałam jak ćma do ognia czy teraz stałam się nieufna i zachowawcza?
*
Spotkaliśmy się w Faworach. Ja zamówiłam wino, on sok, zaczęliśmy rozmawiać. Z minuty na minutę coraz szerzej otwierałam oczy. Miałam do czynienia z drugim wcieleniem B. Człowiekiem niesamowicie poukładanym, a jednocześnie mocno pierdolniętym. Oryginalnym w sensie. Pozytywnym. Innym. Fascynującym. Takim, który przyciąga dziwnych ludzi, wywołuje dziwne sytuacje, sam w sobie jest chodzącym wspomnieniem.
Czad.
*
Zaufałam mu. Poszliśmy na dach. Ja, on i jego kolega, który podobno bardzo chciał mnie poznać. To mój najlepszy przyjaciel. Potrafimy godzinami rozmawiać o twoich tekstach, analizować je, znajdować punkty styku… Czasami oceniamy, jak piszesz. Jeśli słabiej, jesteś gdzieś na początku książki. Wiesz, na trzeciej, może czwartej stronie. Zawsze lepsza od tych lasek, które wrzucają na swojego facebooka demotywatory o prawdziwych księżniczkach, ale czasem jednak gorsza od tej dobrej wersji siebie. Od tego, co pokazujesz na co dzień. Od tej dziesiątej, jedenastej strony…
Właz na dach zamknięty był na kłódkę, którą otwierali swoim kluczem jeszcze tydzień wcześniej. Tym razem klucz nie pasował.
Kurwa, nie wierzę.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to jednak nie jest znak. Znak pt. „spierdalaj do domu, idiotko”.
*
Jest jeszcze jedno miejsce, które chciałbym ci pokazać – powiedział, kiedy zjeżdżaliśmy windą z osiemnastego piętra niespenetrowanego w pełni wieżowca.
Godzinę później stanęłam przed dwumetrową, jednolitą ścianą, przez którą miałam przejść na drugą stronę.
Podobno jest jakiś ochroniarz i podobno jest jakiś pies, więc musimy uważać, ale ja byłem tu już co najmniej ze dwadzieścia razy i nigdy żadnego ochroniarza ani żadnego psa nie widziałem.
Było ciemno jak w dupie, czerwiec, godzina 22:45, a ja stałam przed obiektem z tabliczką WSTĘP WZBRONIONY i właśnie miałam zamiar wstąpić. „To chyba nienajlepszy pomysł” – pomyślałam na głos, po czym usłyszałam gdzieś po swojej lewej Malwina, bez jaj.
*
Na dzień dobry wpierdoliłam się w pokrzywy. Potem po po prostu starałam się być cicho. Powoli docierało do mnie, że jestem po drugiej stronie muru. Że jesteśmy my i są oni. Jak Alicja w Krainie Czarów błądziłam w ciemnościach, zachowując czujność i czekając na tę magię, która za chwilę się zadzieje.
Doszliśmy na miejsce. Przez moment miałam ochotę złapać ich obu za ręce. W geście podzięki i jakiegoś takiego wzajemnego zrozumienia. Wiedziałam, że to jedna z tych nocy, które będę pamiętać do końca życia.
Dawno już nic nie zaparło mi tchu w piersiach.
*
Wniosek z tej historii jest jeden.
Każdy z Was znajdzie swój.