Siedzi przede mną, w szpilkach, pali papierosa, ma lekko rozmazane lewe oko i wygląda smutno. Gdyby nie była moją przyjaciółką, powiedziałabym, że właśnie pozuje dla „Vouge’a”. Tylko że to nie „Vouge”, a po drugiej stronie obiektywu nie stoi Pierre czy inny Vincenzo pohukujący „Tak, sexy, wydmij bardziej usta, bądź lekko bardziej smutna!”. Przestrzeń między nami dzieli jedynie napoczęta butelka Sauvignon Blanc, a zamiast lustra obiektywu mamy swoje własne oczy, zwierciadła duszy, choć tutaj, dziś, w tych spojrzeniach odbija się tylko jedno…
Niedoruchanie.
RAZ NA MIESIĄC, GÓRA DWA
Jest ich pięć. Sześć, jeśli liczyć mnie i moje doświadczenia z jednego z poprzednich związków. Ale skupmy się na tym, co tu i teraz, skupmy się na tych pięciu. Mają od 26 do 32 lat. Są ładne i zadbane. Oczytane, elokwentne, pracują i mają ambicje sięgające nieco dalej niż zabawa w Małgorzatę Rozenek. To nie randomowe Mariolki, które poranki spędzają przy „Dzień Dobry TVN”, a wieczory na Wspólnej. Nie mają żadnych ukrytych defektów psychicznych, drugiego nosa, trzeciego oka, czwartego cycka ani nawet szóstego palca u stopy. Wiadomo, nie są perfekcyjne, nikt nie jest, ale generalnie gdyby zestawić je z większością kobiet w tym kraju, odstawałyby pod względem urody, poczucia humoru, polotu i inteligencji.
Wszystkie są w związkach. Wszystkie są w związkach pozornie udanych. Ich mężczyźni, zwykle w wieku od 30 w górę, podobnie jak one, wyglądają, wysławiają się, zarabiają pieniądze i coś tam jeszcze ze sobą w życiu robią. Poza jednym.
Nie pieprzą swoich kobiet.
ZWIĄZKI NIE(IDEALNE)
To nie są związki ustawione, zaaranżowane, związki z przypadku ani nawet związki toksyczne. To nie są związki, w których ludzie się zdradzają. To nie są również związki ludzi wierzących [bo jeszcze kwestia religijności mogłaby tu cos tłumaczyć]. Nie są to też raczej związki z kryptogejami, a przynajmniej nic na to nie wskazuje. Gdybyś tak popatrzył z boku, powiedziałbyś: normalne, zdrowe relacje oparte na miłości, zaufaniu, zaangażowaniu.
A jednak, z jakichś powodów mężczyźni w tych związkach nie pożądają swoich kobiet. Nie sypiają z nimi. Na każdą próbę rozmowy o łóżku reagują w dwojaki sposób: obrażają się albo udają, że tematu nie było. Na słowo „terapia” wzruszają ramionami, ewentualnie pytają, czy kogoś pojebało.
Cztery na pięć wspomnianych wyżej kobiet mówi: „Kocham go, ale nie wiem, ile to jeszcze wytrzymam”. Piąta prawdopodobnie w tym momencie wręcza swojemu mężowi papiery rozwodowe.
SYNDROM WARSZAWSKI
Rozmawiałam ostatnio z prawnikiem z jednej z wiodących warszawskich kancelarii specjalizujących się w prawie rodzinnym. Jak myślicie, kto częściej wnosi o rozwód? Kobiety czy mężczyźni? A wiecie, jaka jest najczęstsza przyczyna rozwodów w stolicy? Nie, nie zdrada. Bankructwo, ukrywana choroba psychiczna i różnica charakterów też nie. Chodzi o poziom aktywności i poczucie sterowalności.
Kobiety w Warszawie bardzo często łączą pracę zawodową z opieką nad domem, ale NA TYM NIE POPRZESTAJĄ. Doszkalają się, uczą, starają inwestować w rozwój, do tego też raczej dbają o siebie – chodzą na zumby i inne fitnessy większość regularnie odwiedza fryzjera, bywa u kosmetyczki… Ciężko się dziwić, że od partnera oczekują czegoś więcej niż pójście do pracy na osiem godzin. Tymczasem po powrocie do domu bardzo często zastają szanownego małżonka z browarem w jednej dłoni i pilotem w drugiej.
„Problem polega przede wszystkim na tym, że faceci przestali za wami nadążać” – powiedział prawnik i w sumie ciężko się z nim nie zgodzić, ale… jest jeszcze coś.
No bo tak patrzę na facetów wspomnianej wyżej piątki i nie widzę, żeby tam był problem przyrostu dupy do fotela. Panowie są raczej aktywni, poza pracą mają jakieś swoje zajawki (jeden trenuje boks, drugi startuje w triathlonach, trzeci prowadzi dodatkowo szkolenia, czwarty fotografuje, a piąty cośtam), angażują się w domowe tematy, pomagają swoim kobietom, a moim koleżankom w codziennych sprawach typu zakupy, naprawy, gotowanie, opieka nad dziećmi, etc. – rzekłbyś: partnerzy idealni.
Ale kochankowie do dupy.
SYNDROM WARSZAWSKI, VOL. 2
I tak się zaczęłam zastanawiać…
A może ich to „partnerowanie”, to życie jak równy z równą przerasta? Może męczy ich nieustanne bycie na wysokich obrotach i może najchętniej właśnie siedliby z tym browarem i ręką na jajach i pogapili się bezmyślnie w telewizor? Może oni wcale nie chcą być uber aktywni i pro, ale robią to, żeby „nadążyć” i wykazać na tych polach, które dziś przede wszystkim są utożsamiane z męskością? Bo nie wiem, czy zauważyliście, ale dziś w dużych miastach kolesi typu „maczo” nie traktuje się poważnie. Tacy już nikomu nie imponują. Męscy faceci to ci, którzy osiągają sukcesy zawodowe i sportowe, są dobrymi partnerami, mężami, ojcami…
Seks przestał być domeną mężczyzn. Z kolei spełnianie kobiecych oczekiwań w łóżku nigdy nią nie był. Tym sposobem Wielkomiejski Randomowy Roman całą swoją energię wkłada w pielęgnowanie własnego wizerunku idealnego faceta, a gdy przychodzi noc, to jemu się zwyczajnie nie chce. I albo idzie spać, albo mu nie staje, albo kończy w dwie minuty.
No chyba, że mamy do czynienia z jakimś masowym spadkiem libido u facetów po trzydziestce. Ale w to nie uwierzę tak długo, jak mnie samej nie wyrośnie penis.
ROZWIĄZANIE
Tak więc patrzę na tę moją smutną modelkę „Vogue’a”, która zrobiła już wszystko: od rozmowy, przez prośby, ciche dni, naked sushi, kurewską bieliznę i loda w aucie w drodze na kolację do jego rodziców i jedyne, co mi przychodzi do głowy, to RZUĆ GO.
Ale ona tego nie zrobi.
Bo gdzie znajdzie drugiego takiego dobrego?