– Tęsknię za jesienią – odzywa się ni stąd ni zowąd Jagoda. Leżymy na białym piasku w promieniach karaibskiego słońca nad brzegiem Oceanu Spokojnego, a ona mi mówi, że tęskni za jesienią. Albo nadal jest pijana albo udaru dostała, innej opcji nie widzę.
– Bredzisz, kobieto. To był ostatni raz, kiedy piłyśmy wino do śniadania! – oznajmiam i przewracam się na prawy bok, bo lewy coś mnie piec zaczyna…
– Kiedy ja zupełnie serio! – oburza się Jagoda. – Bo to jest tak. Jesienią wpadam w stan hibernacji, który trwa do końca zimy. Mam wtedy w dupie świat, ludzi, randki, seksy, miłości. Zamykam się w domu, zawijam w koc, odpalam jakiś dobry film i uprawiam tumiwisizm, popijając herbatę. Czy tam grzane wino. No dobra, samo wino wystarcza. Wiesz, takie me, myself and I w zaciszu domowego ogniska. A potem przychodzi wiosna i pierdoleni zakochani wyłażą z nor, żeby dręczyć bogu ducha winnych ludzi swoimi maślanymi oczami i głupkowatymi uśmiechami. To nieludzkie jest. Tak się funkcjonować nie da. Człowiek od razu głupieje i sam by się chciał zakochać. I zamiast myśleć o fakturach, bagietkach z Charlotte i cudach nad Wisłą, to siedzi i się zastanawia, dlaczego wszyscy wokół mogą, a on nie.
– Ale co mogą?
– No zakochać się! Znaleźć tego swojego Doktora Jekylla czy innego Mister Hyde’a, żreć z nim makaron o zachodzie słońca, dmuchać w latawce, słuchać muzyki, podziwiać chmury i przeżywać liczne orgazmy… A człowiek tak tylko chodzi na te randki, z których nic nie wynika i ma wrażenie, jakby cały czas dotykał zimnej ryby.
– Ałć.
– A co, nie jest tak? – Jagoda prycha, strzepuje piasek z ud i idzie w kierunku oceanu. Patrzę, jak się oddala i dociera do mnie, że cholera, może mieć rację.
*
Mamy po trzydzieści parę lat, a więc jesteśmy w najgorszym możliwym wieku, żeby trafić na sensownego człowieka. Raz, że na jedną kobietę w tym kraju przypada jakiś jeden Miller, czyli 0,33 mężczyzny. Dwa, że większość facetów w naszym lub dookoła naszego wieku, jest zaobrączkowanych, więc albo interesuje ich tylko żona (co się chwali) albo tylko seks z nieżoną (co się chwali jakby mniej). Trzy, jako trzydziestokilkulatki zwykle wiemy już, czego oczekujemy od siebie, życia, związku z drugim człowiekiem i nie chcemy chodzić na kompromisy, żeby być z kimś dla samego bycia. Z drugiej strony, potrzebujemy czułości, bliskości i takiego zwykłego „zaopiekowania”, bo koniec końców jesteśmy tylko ludźmi i nawet najlepiej przyspawana do twarzy maska korpobiczy nie sprawi, że nagle staniemy się mniej ludzkie. Mniej stęsknione, spragnione i – nie bójmy się tego słowa – osamotnione.
*
– No dobrze, to gdzie leży problem? – pytam Jagody, kiedy już zmęczona i mokra pada na ręcznik. – W nich czy w nas? W mężczyznach czy w kobietach? No bo przecież gdzieś musi leżeć, skoro ci wszyscy wspaniali wolni faceci nie spotykają tych wszystkich wspaniałych wolnych kobiet?
Milczymy przez jakieś 10 sekund, po czym Jagoda pęka: – Bo oni by chcieli dziwki w sypialni, kucharki w kuchni i damy w salonie! A takich kobiet już nie ma! Albo kuchnia, zupka i wygodne papucie, albo dama i dziwka, ale w Louboutinach kupionych za własne ciężko zarobione pieniądze. Nie można mieć samicy alfa i kury domowej w jednym! Im się marzą cycki w lateksie, ale żaden z takimi cyckami do ołtarza nie pójdzie.
– Niby tak. Ale pomyśl, czy my jesteśmy lepsze? Też najchętniej przygarnęłybyśmy skurwiela w sypialni, szarmanta w życiu, misia w domu i rekina w robocie. Tak zwanego Czułego Barbarzyńcę, który z jednej strony zaciągnie za włosy do jaskini, a z drugiej obetrze łezkę, jak zajdzie potrzeba.
– Chcesz powiedzieć, że wszyscy mamy za wysokie wymagania?
– Chcę powiedzieć, że świat pędzi w zawrotnym tempie, a my tylko pozornie nadążamy: kobiety odnosząc sukcesy i uprawiając jednorazowy seks, faceci – robiąc sobie pizdowate tatuaże na przedramionach i przesiadując pół dnia w barberszopach. Tymczasem ludzkie potrzeby pozostają pierwotne – nie idą z duchem czasu, wręcz przeciwnie, są niemalże atawistyczne, przeszkadzają w tym naszym ja-pierdolę-halina-nie-zdążę pędzie. Usiłujemy odciąć się od wpajanych nam przez stulecia schematów funkcjonowania, a jednocześnie podświadomie tęsknimy za nimi, bo reprezentują stary, zastany przez nas od małego porządek.
– No tak… Tak. Masz rację. Kiedyś to albo się ludzie w sobie po prostu zakochiwali, albo nie. Nie to, co teraz. Prawda?
No właśnie. Prawda?
Tekst po raz pierwszy ukazał się w magazynie „Logo” [nr 7, lipiec 2016] oraz na logo24.pl