My, kobiety, lubimy myśleć o swoich obecnych, potencjalnych lub przyszłych partnerach jako o silnych [psychicznie i fizycznie], męskich gościach, którzy ogarniają życie i są [lub będą, kiedy ich już spotkamy] dla nas wsparciem. Lubimy mieć tę świadomość, że możemy schować się w ich ramionach, kiedy jest nam źle i że ci nasi mężczyźni, niczym rycerze na białych, czarnych czy jakichtam koniach, ochronią nas od zła tego świata. Chcemy mieć poczucie, że cokolwiek by się nie działo, możemy na nich liczyć. Że ogarną. Sprostają. Zrobią. Rozwiążą. Ewentualnie zwiążą, jeśli przyjdzie nam na to ochota.
Takich trochę superbohaterów byśmy chciały. Zawsze silnych. Zawsze twardych. I nieustraszonych. A wrażliwych tylko wtedy, kiedy trzeba, czyli kiedy my tego oczekujemy/potrzebujemy. Nie dopuszczamy do siebie za bardzo myśli, że ten nasz facet może być czasami miękką pałą. Nie dlatego, że jest nieogarniętym nierobem Januszem alkoholikiem albo Piotrusiem Panem wciąż szukającym swojego Dzwoneczka, a najzwyklejszym w świecie człowiekiem. A człowiek, jak to człowiek, ma uczucia. Ma potrzeby. Ma gorsze i lepsze dni.
Takim „bohaterskim” podejściem do mężczyzn i męskości w ogóle szkodzimy nie tylko naszym partnerom, ale również sobie. Dlaczego? Bo utrwalamy stereotypy. Bo swoimi oczekiwaniami [nierzadko z dupy] sygnalizujemy, że „prawdziwy mężczyzna” powinien mieć określony zestaw cech i zachowań. A teraz pomyślcie sobie, co czujecie, gdy słyszycie, że rolą kobiety jest rodzenie dzieci i opieka nad nimi? Albo że „prawdziwa kobieta” zawsze nosi szpilki? Albo że, idąc za naszym ulubionym politykiem, kobiety powinny zarabiać mniej, bo są słabsze? Co czujecie? Wkurwienie? Agresję? Bezradność? Frustrację?
No widzicie. Każdy człowiek czuje się sfrustrowany gdy wie, że inni oczekują od niego, by sprostał wygórowanym czy też absurdalnym wymaganiom. A czego więcej można oczekiwać od człowieka poza tym, żeby po prostu był ludzki?
PROLOG
Do napisania tego tekstu skłoniły mnie:
1. Moje własne przemyślenia na temat tego, jak postrzegałam związki i mężczyzn jeszcze dwa, trzy lata temu i jak to moje postrzeganie się zmieniło ostatnimi czasy, głównie przez naukę na własnych, spektakularnych błędach.
2. Rozmowa z moją przyjaciółką, która żaliła mi się, że ma ostatnio gorsze dni ze swoim mężem.
Zacznę od niej.
PROBLEMY, WIECZNE PROBLEMY
Problemy Iks zaczęły się, kiedy przeniosła swoje smutki i zmartwienia związane z pracą do domu. Dosłownie przeniosła. To znaczy, że nie opowiedziała o nich, nie wykurwowała się, nie wypłakała, nie dała przytulić, pomóc znaleźć rozwiązanie, a następnie nie zamknęła tematu. Iks, prawdopodobnie podświadomie, oczekiwała, że jej mąż będzie z nią żył jej problemami, będzie ją niuniał, tulił, pocieszał i pomagał pielęgnować w niej poczucie smutku oraz bezradności. Słowem, weszła w rolę ofiary, a jej mąż miał robić za suflera, podrzucając nie tyle gotowe kwestie [czytaj: rozwiązania], co chusteczki higieniczne i słowa otuchy. Miał jej żałować. I robił to, przez dzień czy dwa, a potem przestał zwracać na „dramat” Iks uwagę. No i to był ten trigger, generator konfliktu. Bo Iks poczuła się zignorowana i niewystarczająco wsparta. I trochę się wkurwiła, a trochę jej się zrobiło smutno. Nieswojo i źle.
Ale, jak mówiłam – każdy z nas jest tylko człowiekiem. Mąż Iks również. I w tym czasie, kiedy ona przeżywała swoje małe traumy, on radził sobie z własnymi problemami sam. Bo wiedział, że Iks jest zbyt pochłonięta sobą, by być tam i wtedy dla niego.
Czy to jest ok? No nie jest. Bo przecież związek to wzajemna pomoc i wsparcie. To świadomość, że kiedy coś nam się sypie, możemy z tym przyjść do partnera i mu o tym powiedzieć, wygadać sie, przytulić i ewentualnie razem pomyśleć nad jakimś rozwiązaniem. Ale na tym koniec. Nasze problemy pozostają wciąż naszymi problemami. I nie mamy prawa przerzucać ich na drugą osobę, oczekując 100-procentowego zrozumienia dla naszych chujowych zachowań, kiedy sobie np. z tymi problemamy nie radzimy. Płeć nie ma tutaj znaczenia.
Niestety, statystyki pokazują, że to kobiety częściej przenoszą swoje problemy na partnera, a mężczyźni kiszą je w sobie. I jedna i druga taktyka rodzi frustrację. Bo facet, zmęczony narzekaniem i jojczeniem, w końcu odsuwa się od partnerki, a ta wtedy wariuje, bo nie dość, że jest „poszkodowana”, to jeszcze nie znajduje w partnerze wsparcia. Z kolei mężczyzna, który wszystko trzyma w środku, bo nie chce „obarczać” partnerki albo wie, że nie może sobie pozwolić na zbytnią otwartość, czuje się raz, że przeciążony, a dwa – osamotniony w swoich bólach. I w końcu wybucha. Tylko że jego kobieta zazwyczaj nie zna powodu tego wybuchu.
How fucked up is that?
A wystarczyłaby rozmowa. KO-MU-NI-KA-CJA. Początek i koniec, przynajmniej, jeśli chodzi o gatunek ludzki.
Ale to nie wszystko.
CIEPŁO, BLISKOŚĆ, WIĘCEJ CIEPŁA
Kiedyś mi się wydawało, że mężczyźni wolą zołzy. Że rajcują ich takie zimne suki. Że im bardziej pokazujesz facetowi, gdzie jego miejsce, tym on bardziej lata za Tobą. Jak pies. I może rzeczywiście tak jest – na początku, kiedy pozwalasz mężczyźnie na to, żeby trochę Cię obwąchał, pozdobywał, poczuł zew krwi…
Nie, ja tak nie na serio. Ironizuję. Noż kurwa, z takim podejściem, to daleko nie zajdziesz, jedna księżniczko z drugą. I Wy, Panowie, też nie. No chyba, że szukacie takich księżniczek. Specjalistek od lansu, bansu i focha.
Bo tak naprawdę, kiedy już się spotykacie, kiedy już zaczynacie być ze sobą, poznawać się, budować tę Waszą relację, to liczy się przede wszystkim szacunek do drugiego człowieka. Otwarcie się na niego. Wsłuchanie w to, co i jak mówi. Wyjście poza „ja, mnie, ja”. Pomyślenie trzy razy, zanim się pewne rzeczy powie czy zrobi. Poyślenie o tym, jak nasze decyzje wpłyną na tę drugą osobę. Kiedy już znamy jej przeszłość, background – nienarażanie jej na pewne sytuacje, które np. mogą sprawić jej przykrość. Wzajemne dbanie, bycie dla siebie… I przede wszystkim szczerość. Ale nie zajebywanie jej swoimi problemami i traumami z przeszłości, a otwarte mówienie o nich. Sygnalizowanie: to mi się podoba/to mi się nie podoba. Mogę zrobić tak, ale tak już nie zrobię, bo to kompletnie wbrew mnie. Niebawienie się w żadne teatrzyki i dramy, „bo prawdziwa kobieta”, „bo prawdziwy mężczyzna”, niebawienie się w wojenki podjazdowe, „bo on mnie tak, to ja jemu tak”, niezachowywanie się jak kurwa stali prenumeratorzy CKM-u i Cosmopolitana…
…tylko świadome bycie ze sobą.
Takie, wiecie, oparte na myśleniu.
EPILOG
Być ciepłą. Być wrażliwą.
Być czułą. I troskliwą.
Oraz twardą, ale tylko wtedy, kiedy bronisz samej siebie.
Swojej autonomii i niezależności.
Właśnie takich kobiet potrzebują mężczyźni.
Właśnie takich mężczyzn potrzebują kobiety.
Właśnie takich ludzi dziś potrzebujemy.
W czasach, kiedy hi and bye oraz me, myself and I.
Dobranoc.
Fot. Freestocks.org