Święta to taki szczególny czas, który większość z nas stara się przede wszystkim przeżyć. Przetrwać w sensie. Zmasowany atak kalorycznych bomb. Dziesiątki niewygodnych pytań wyrzucanych z ust babć, ciotek i wujków niczym serie pocisków z karabinu maszynowego. Odgrzebywanie starych, głęboko zakopanych wspomnień, pretensji i łez. Tak, święta Bożego Narodzenia to magiczny czas, który wszyscy staramy się jakoś przetrwać. Dlatego właśnie w tym roku, aby uniknąć większości z wyżej wymienionych zjawisk paranormalnych, postanowiłam swoją rodzinę najpierw upić, a następnie zająć grami i zabawami. Kupiłam, Jengę, Tabu i chyba najbardziej konfliktogenną planszówkę ever – Ego. Nie lękajcie się, to nie będzie relacja z naszej wigilijnej kolacji ani zestawienie najlepszych gier na przetrwanie świąt, to będzie kolejny tekst o związkach. Bo przecież je lubicie najbardziej, czyż nie?
EGO
Gra w Ego z grubsza polega na tym, że uczestnicy odsłaniają karty. Dosłownie i w przenośni. Na każdej z kart jest pytanie oraz trzy możliwe odpowiedzi. Na przykład: Czy jesteś za karą śmierci? Tak/Nie/Ciężko powiedzieć. Nie pokazując nikomu, wybierasz odpowiedź, która najlepiej określa ciebie lub twój stosunek do danej kwestii, a reszta towarzystwa obstawia za pomocą specjalnych żetonów o określonej mocy, którą odpowiedź wybrałeś. Kto zgadł, zgarnia dodatkowe żetony, kto nie zgadł, oddaje żetony, które obstawił, do ogólnej puli. Pytania w tej grze bywają banalne, zabawne i zupełnie niegroźne, ale są też takie, które mogą wygenerować ostre kłótnie, a nawet rozbić rodziny, związki i zastawę po prababci. Żeby grać w Ego bez uszczerbku na zdrowiu, trzeba mieć poczucie humoru i duży dystans do siebie.
CO BY BYŁO, GDYBY
Tak się złożyło, że w którymś momencie gry mój partner wylosował dość ciężkie pytanie. Nie pamiętam dokładnie, jak ono szło, ale było to coś w stylu „Czy gdyby niezwykle atrakcyjna nieznajoma zaprosiła cię na kawę, zgodziłbyś się? Tak/Nie/Coś tam”. Pytanie wywołało ożywioną dyskusję przy stole, zwłaszcza wśród osób będących aktualnie w związkach. „No proszę, Józiu, powiedz, dałbyś się zaprosić na kawę obcej babie?!”. Każdy osobnik niezależnie od płci musiał pod naciskiem partnera wypowiedzieć się w tej istotnej dla życia i śmierci milionów ludzi na Ziemi kwestii.
Prawdziwe piekło rozpętało się, kiedy jeden z panów przy stole stwierdził, żebyśmy nie popadali w skrajności, bo przecież kawa z nieznajomą to jeszcze nie zdrada, a ja pozwoliłam sobie zaprotestować. Tak trochę.
PIERWSZY KROK
Bo widzicie, kawa z niezwykle atrakcyjnym, obcym człowiekiem, który nas pociąga czy też w inny sposób działa na naszą wyobraźnię, zdradą oczywiście nie jest, ale z pewnością jest igraniem z ogniem. Rzekłabym nawet – jest pierwszym krokiem do potencjalnej zdrady. Bo co to o nas mówi? Że idąc na takie spotkanie lekko otwieramy furtkę, wpuszczamy powiew świeżego powietrza do naszej rutyny dnia codziennego. Dajemy sobie przyzwolenie na (jak nam się wydaje) niezobowiązujący flirt, ale też (co najbardziej niebezpieczne) poznanie lepiej tego atrakcyjnego, obcego człowieka, który jednym butem jest już w naszym życiu.
Ja wiem, że zwykliśmy przeceniać siebie, swoją niezłomność i wrodzoną dobroć, ale prawda jest taka, że w każdym z nas, gdzieś głębiej, tkwią pragnienia, fantazje, żądze, które czasami potrzebują tylko triggera, żeby wyjść na światło dzienne. Skądś w końcu biorą się te wszystkie zdrady w delegacjach, te morderstwa w afekcie i kopanie dołków pod ludźmi, którym wyjątkowo czegoś zazdrościmy. Do czego zmierzam? Nie jesteśmy tak zajebiści jak nam się wydaje. I nie powinniśmy sobie przesadnie ufać.
ZAUFANIE
Bo widzicie, tu już nawet nie chodzi o to, żeby nie ufać partnerowi i trzymać go na łańcuchu, tylko o to, żeby pozostawać czujnym – tak w stosunku do niego, jak i do siebie. Jedna niepozorna kawa z niezwykle atrakcyjnym obcym facetem może z czasem zamienić się w regularne spotkania, w zażyłość, intymność, rodzaj relacji, jakiej nie masz ze swoim mężczyzną. Jeśli na dodatek twój nieznajomy/znajomy podoba ci się fizycznie i/lub intelektualnie, stąpasz po bardzo cienkiej linii. I o ile nie jesteś akrobatą, prędzej czy później się z tej liny najzwyczajniej w świecie spierdolisz. Będzie bolało, będzie kuku. A najgorsze jest to, że zranisz nie tylko siebie.
JASNE SYTUACJE
Od jakiegoś czasu przestałam szukać dramatów w swoim życiu. Drama Queen’s dead. Nie wchodzę w ryzykowne relacje. Nie generuję konfliktów na własne życzenie. Nie igram z ogniem. Preferuję jasne sytuacje.
Jeśli jestem z człowiekiem, którego kocham, robię wszystko, żeby ogień w naszym związku płonął i żeby między nami wszystko było dobrze. Ciepło, z miłością i wzajemną troską. Zaproszenie na kawę czy drinka od nieznajomego przystojnego faceta za każdym razem jest miłym połechtaniem mojego próżnego ego, ale też za każdym razem ze spokojem ducha i poczuciem, że robię coś zupełnie naturalnego, odmawiam. Zamiast uchylać furtkę, wolę wyjść na spacer. Ze swoim facetem.
Co, jeśli w obecnym związku jest źle? Jeśli coś zaczyna się psuć, czujesz, że „was” tracisz, zapytacie. Cóż. Myślę, że zawsze lepiej jest naprawić to, co przez długi czas budowało się własnym nakładem sił, zamiast zostawiać fundamenty i iść szukać ładnego, gotowego domu z folderu. Dopiero, kiedy widzisz, że zrobiłeś/aś wszystko, co w twojej mocy, żeby wasza relacja funkcjonowała jak należy, a i tak nadal leży i kwiczy, możesz pozwolić sobie na szukanie nowego „domu”. Tylko najpierw pożegnaj się z fundamentami. Zamknij jedną sprawę i dopiero zaczynaj nową. To się nazywa odpowiedzialność i jakaś taka zwykła ludzka przyzwoitość. Po prostu.
JEDNO PYTANIE
Ego bardzo mi się podoba z jednego prostego powodu – sprawia, że każdy gracz musi sobie zadać jedno ważne, ale to zajebiście ważne pytanie. Nie, nie to z karty, którą odsłonił. To drugie, ważniejsze, które zadaje sobie po cichu, w środku:
Dlaczego zachowałbym się tak a nie inaczej?
Szczęśliwego Nowego.
Fot. Edu Lauton, Unsplash.com