Zawsze uważałam się za humanistkę, sądziłam, że najwyższą wartością jest człowiek, ale im więcej dziesiątek mam na karku, im więcej czytam, oglądam, a zwłaszcza słucham i obserwuję, tym bardziej tracę szacunek dla naszego gatunku. Odnoszę wrażenie, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat, czyli mniej więcej od momentu, kiedy pojawiły się media społecznościowe, kultura obrazkowa zdominowała przestrzeń dialogu publicznego, a na świecie większą popularnością cieszą się populiści niż inteligencja, głupiejemy. Cofamy się w rozwoju. Retardziejemy i dziadziejemy intelektualnie. Choć to i tak zbyt delikatnie powiedziane.
#1. Sexmasterka zamiast Jelinek, pacierz zamiast edukacji seksualnej
Za moich czasów dzieciaki czerpały wiedzę o seksie z „Bravo” albo kamasutry znalezionej gdzieś na głębokiej półce w biblioteczce rodziców. Sama pamiętam, jak w wieku dziewięciu lat pytałam koleżankę, co to jest orgazm, bo rodzice nie raczyli mi tego wytłumaczyć. Teraz dzieciaki mają internet, a tam blogerów, youtuberów, fora internetowe i strony porno.
Jak widać, przez dwadzieścia pięć lat niewiele się w temacie zmieniło. Zamiast edukować rodziców i pedagogów jak rozmawiać z dziećmi i nastolatkami o seksie i dojrzewaniu, wysyła się księży i katechetów do odwalania „czarnej roboty”. Skutek? Gros rodziców nadal pąsowieje przy dzieciach na dźwięk słowa „wagina” i „penis”, a dzieciaki dostają rzetelną porcję niewiedzy i zabobonów od klechów, którzy, pardon my french, chuja wiedzą o seksie i życiu w ogóle. Wcale się nie dziwię, że co bardziej rozgarnięte małolaty szukają odpowiedzi na dręczące ich pytania w sieci. Tyle, że zamiast na rzetelne artykuły i dedykowane im merytoryczne treści, najczęściej trafiają na pornografię właśnie albo (w najlepszym wypadku) na kwiatki typu Sexmasterka. Ta ostatnia opowiada na przykład, jak uprawiała seks w gimnazjum, śpiewa o pokazywaniu sowy i wypina tyłek do kamery. To właśnie twórcy pokroju Sexmasti są dziś autorytetem i wzorem do naśladowania dla tysięcy młodych dziewczyn, które za kilka lat zaczną wrzucać na Instagram fotki swoich piersi i pośladków, lajkami mierząc poczucie własnej wartości (więcej o tym za chwilę).
Niby wiele się nie zmieniło, ale jednak jeszcze dwadzieścia lat temu, co bardziej dociekliwe dzieciaki zmuszone były sięgać po lektury, nawet te zakazane, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o ptaszkach, pszczółkach, związkach i relacjach. Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy w wieku trzynastu-piętnastu lat czytałam w ukryciu przed mamą „Monologi waginy”, „Pianistkę” i „Kto się boi Virginii Woolf”. Śmiem twierdzić, że dla nastolatków to jednak o niebo lepsze źródła wiedzy w temacie seksualności człowieka niż oglądanie gangbangów i gwałconych kobiet na PornHubie albo słuchanie mądrości dziewczyny, która zarabia na życie pląsając w bieliźnie przed kamerą.
#2. Ciało ważniejsze niż mózg
Dziewczynki, nastolatki, kobiety od lat z zafascynowaniem patrzą na księżniczki, później na modelki, a następnie na koleżanki z pracy noszące rozmiar 34. Było tak, kiedy dorastałam, jest tak (niestety) i teraz, choć trzeba przyznać, że dzięki coraz liczniejszym, wartościowym publikacjom skierowanym do żeńskiej części małoletniej populacji (patrz: „Kosmos”, „Superbohaterki”, „Nadzwyczajne wspaniałe kobiety, które zmieniły świat”, „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy” i parę innych) ten durny trend ma szansę za dwa, trzy pokolenia, przepaść w odmętach piekła i nigdy nie wrócić.
Tak, jak kiedyś większość z nas mogła tylko pomarzyć o karierze modelki (trzeba było spełniać określone wymagania, chociażby wzrostowe) czy aktorki (trzeba było jednak mieć jakiś talent), tak teraz do zrobienia kariery w szołbiznesie wystarczy w miarę szczupła sylwetka i wary glonojada. Nie musisz nawet umieć poprawnie złożyć jednego zdania po polsku, wystarczy mieć parcie na szkło i kieszonkowe na kwas hialuronowy. Takich ludzi, spompowanych na zewnątrz, ale sflaczałych w środku, zaprasza się do telewizji i radia, kręci się z nimi programy rozrywkowe i robi reklamy, wysyłając młodym jednoznaczny komunikat: MOŻESZ BYĆ GŁUPI JAK BUT I PUSTY JAK WOREK PRÓŻNIOWY, A I TAK ZARABIAĆ MILIONY MONET, ROBIĆ KARIERĘ I BYĆ „KIMŚ”.
Przeraża mnie trochę, że dziś idolami nastolatków (i co gorsze, dorosłych) są osoby nie mające do przekazania nic więcej niż nielogiczne, pozbawione głębszego sensu, wyświechtane slogany typu „Inteligencja wzrasta z każdym nowym stworzonym ‚ja’” (Mateusz Grzesiak), „Twoją największą konkurencją jest osoba, której codziennie przyglądasz się w lustrze” (Ewa Chodakowska), „Nie odkładaj szczęścia na później” (Anna Lewandowska) i perełka [pisownia oryginalna]: „Nie sztuką jest mieć dużą, fajną w spodniach tłustą dupę z milionem dziurek od cellulitu – taką osiągniecie w Mc’D czy KFC. Sztuką jest mieć kawał dobrego mięśnia” (Marita Surma aka Deynn). A ja myślałam, że sztuką to jest „Shirley Valentine” Russella albo chociaż ten nieszczęsny szekspirowski „Hamlet”. Ewentualnie zdobycie Nobla albo Pulitzera, kurde.
#3. Nauka na błędach, a raczej jej brak
Hitler, Stalin, Mussolini – Święta Trójca masowej zagłady pokazała kilkadziesiąt lat temu, do czego prowadzi rasizm, ksenofobia, homofobia, generalnie wszystkie formy ewaluacji człowieka na podstawie „wytycznych” pozostających absolutnie poza jego wpływem. Bo umówmy się, Seba ze Szmulowizny nie ma za bardzo wpływu na to, że urodził się białym, heteroseksualnym Polakiem z płodowym zespołem alkoholowym i inteligencją poniżej 85 w skali Wechslera. Nie możemy więc oceniać go pod kątem koloru skóry, orientacji seksualnej czy narodowości. Jedyne, co możemy brać pod uwagę, wydając swoją opinię o Sebie, to jego czyny i zachowania, które przynoszą określone skutki. Jeśli Seba idzie na mecz i po meczu rozbija szklaną butelkę na głowie kibica przeciwnej drużyny, to znaczy, że Seba jest agresywnym, przemocowym gościem, który nadaje się do leczenia psychiatrycznego albo do zakładu karnego. I nie ma na to żadnego wpływu jego kolor skóry ani fakt, kogo wieczorami bzyka w swoim pokoju u mamy na Kawęczyńskiej.
Gdy politycy, księża, przywódcy powołujący się na swój głęboko zakorzeniony katolicyzm dyskryminują, poniżają albo zabijają ludzi ze względu na ich pochodzenie, płeć, poglądy, orientację seksualną, wiarę albo narodowość, zaprzeczają tym samym pierwszemu i najważniejszemu przykazaniu bożemu, które, o ile dobrze pamiętam, brzmi: „miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. To już nawet nie jest hipokryzja. To głupota najwyższych lotów.
Mamy więc głupi rząd, głupi kler, głupich mentorów, głupich celebrytów i głupie społeczeństwo. Czy jest na to jakiś sposób?
Owszem.
#4. Zagłada ludzkości
Jeśli nie zabije nas smog (kolejny dowód na ludzką głupotę i ignorancję), globalne ocieplenie (jak wyżej), powódź albo susza (bez zmian), najprawdopodobniej sami siebie powybijamy. Czego i Wam, i sobie, serdecznie życzę.
Peace and love,
Pajonk