Wychowałam się w domu tradycyjnym, a więc typowo patriarchalnym. Od dziecka słyszałam, że dzieci i ryby głosu nie mają, a szacunek starszym (rodzicom, dziadkom, nauczycielom i wszystkim innym tzw. „autorytetom”) należy się z defaultu, z automatu, tylko dlatego, że są… dorośli. Ze szczególnym (rzekłabym wręcz: uniżonym) rodzajem szacunku należało zwracać się do: lekarzy (bo pan doktor), księży (bo bliżej boga), wojskowych (bo na wojnie byli, a nawet jak nie byli, to być mogli), prawników (bo pan mecenas taki mądry) i policjantów (bo choćby i tępy był, to mandat może wlepić, do aresztu wsadzić, a na co komu kłopoty, ja się pytam).
I tak sobie rosłam, bardziej zastraszona niż przekonana, że wyżej wymienionym ten szacunek rzeczywiście się należy. Bo i zdarzało mi się policjanta, kolegę ojca, widzieć, jak pijany wsiada za kółko i odjeżdża. I zdarzało mi się doświadczyć upokorzenia ze strony nauczycielki (pozdrawiam, Marzenko), której nie śmiałam odpysknąć. I zdarzało się też tłumić wściekłość na najbliższych, którzy często sobie bogiem gębę wycierali, krzywdząc innych.
A jednak wciąż żyłam w przekonaniu, że ten szacunek im – starszym, większym, lepiej wykształconym – się należy, chyba już tylko za sam fakt, że oddychają. Cóż…
Gówno prawda
Szacunek to nie obowiązek
Na szczęście krótko po swoich osiemnastych urodzinach wyjechałam z domu i szybko nauczyłam się, że żeby przetrwać, trzeba mieć twardą dupę, a żeby sięgnąć po swoje, trzeba być mocnym w gębie. Kosztowało mnie to dużo nerwów, nieprzespanych nocy, wyrzutów sumienia i poczucia winy, ale w końcu, po kilkunastu latach samodzielnego, dorosłego życia, zrozumiałam i zaakceptowałam fakt, że szacunek nie należy się nikomu, kto sobie na niego nie zasłużył.
Wcale nie musisz szanować dziewięćdziesięcioletniego dziadka tylko dlatego, że jest trzy razy starszy od ciebie.
Nie musisz odnosić się z nabożnym szacunkiem do lekarza tylko dlatego, że on skończył medycynę, a ty nie.
Nie musisz szanować własnej matki czy ojca, jeśli z twojego życia uczynili piekło albo po prostu, najzwyczajniej w świecie nigdy tego szacunku nie okazali tobie.
Nie musisz szanować nauczycieli tylko dlatego, że mają mgr albo dr przed nazwiskiem.
Nie musisz szanować wszystkich matek świata.
I tak dalej, i tak dalej.
To nie łatki typu „mama”, „tata”, „wujek”, „pan mecenas” czy „pani profesor” są podstawą do okazania szacunku. Tą podstawą jest (i zawsze powinno być) zachowanie człowieka. Co z tego, że skończyłeś medycynę na Harvardzie i mówisz pięcioma językami, skoro prostemu chłopu nie potrafisz jego językiem wytłumaczyć, że ma hemoroidy w dupie i jak nie zmieni nawyków żywieniowo-alkoholowych, to zacznie srać lewym uchem?
Nie myl szacunku z reakcją, pomocą
Nie musisz szanować dziewięćdziesięcioletniego dziadka, który w autobusie stoi i złorzeczy na ciebie i twojego kumpla, bo mu się wasz kolor włosów nie podoba, ale możesz ustąpić mu miejsca. Bo jest stary, schorowany i pewnie bardziej potrzebuje sobie spocząć niż ty.
Nie musisz szanować księdza, który za hajs parafian baluje, ale gdy zobaczysz, że facet odleciał w swoim lambo, to mu przecież machniesz szybką resuscytację, nie? Albo chociaż po pogotowie zadzwonisz?
Nie musisz lubić zwierząt (ja tego osobiście nie kumam, no ale: nie musisz), żeby szanować ich prawo do bycia i życia na tej planecie.
Nic nie musisz, ale pewne rzeczy robisz. Niekoniecznie z szacunku, częściej ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
Szacunek to umowa dwustronna
Nie można być chujem i oczekiwać, że inni będą cię traktować z szacunkiem. To prawda stara jak świat, a do niektórych wciąż nie dociera… że na szacunek, tak samo jak na chleb, emeryturę i konto w banku, trzeba sobie, kłerwa, zapracować.