Przychodzi taki moment w życiu człowieka, że se siada na dupie. I się zaczyna zastanawiać. Nad głodem w Afryce, zagrożeniem wojny, globalnym ociepleniem, Anją Rubik, wszechświatem. I sobą. I wtedy zwykle dochodzi do zaskakujących wniosków. O, na przykład takich, że całe mnóstwo życiowych wyborów jest warunkowanych o wiele wcześniej niż nam się wydaje. Nie mówię tu o genach czy wychowaniu, bardziej o sytuacjach, które są jak ledwo odczuwalny impuls. Takie ugryzienie kleszcza, o którym nie wiesz, dopóki nie zacznie boleć. Albo nie umrzesz na boleriozę.
Ale dobra już, bądźmy poważni.
Ziarno 1
Kiedy w 2009 roku zaczęłam pracę w „Runner’s World”, byłam jedyną osobą w redakcji (no, może poza księgowymi, ale one się nie liczą), która nie biegała. Kiedy na początku 2010 roku odchodziłam z Motor-Presse Polska, z bieganiem miałam wciąż tyle samo wspólnego, co Dżoana Krupa z językiem polskim. Pierwszy raz wskoczyłam w spodenki i rozczłapane adidasy pół roku później. Bo chciałam spróbować, bo skończył mi się karnet na siłownię, bo to wydawało się być fajne, tak sobie hasać gdzieś po parku czy lesie w ciepły letni dzień. Taka jest oficjalna wersja.
Nieoficjalnie ziarno zostało zasiane już wcześniej. Gdy znajomi redaktorzy przerzucali się wynikami z zawodów przy kawie w redakcyjnej kuchni. Gdy musiałam pytać Wujka Gugla, co to jest OBW1 i na czym, do Chuja Wacława, polega pronacja. Za każdym razem, kiedy naczelny patrzył na mnie pogardliwie, bo TO-TA-CO-NIE-BIEGA [swoją drogą, zabawne, że przez niemal rok pisałam o bieganiu, nie mając o tym zielonego pojęcia ;)].
Pierwsza myśl, zalążek, potrzeba spróbowania musiała się pojawić już wtedy. Tak czuję.
Ziarno 2
A było to tak. Pojechałam po buty do sklepu dla biegaczy. Pomierzyłam, pomarudziłam, że nie wiem, które wybrać, wybrałam, kupiłam, na do widzenia dostałam ulotkę. W sensie, że ribok casting do reklamy robi. I że można duże hajsy zgarnąć, jak/jeśli cię już wybiorą. Trzeba było tylko mieć sportową sylwetkę i umieć stawiać szybko nogę jedną za drugą. W sensie biegać.
No to przemyślałam i pojechałam.
Padało, pizgało, parasol i twarz mi wykręciło na drugą stronę, trafić nie mogłam, bo schowali ten casting gdzieś w głębokiej dupie na Mokotowie. No dramat.
Weszłam do jakiegoś bunkra, wypełniłam ankietę, tu się przebierz – powiedzieli, no to się przebrałam, popatrzyłam na inne laski, stwierdziłam, jak Pezet, że moje ciało ma rysy dosyć sportowe, ale zdecydowanie mniej niż ichnie… Generalnie #smuteczek.
Nudziło mi się, więc zajrzałam sobie do pokoju nagrań. A tam w tym pokoju, Psze Państwa, dwóch zwinnych, smagłych i wyrzeźbionych chłopców/mężczyzn, box jumpy robiło. W sensie na pudła wskakiwali. Potem pocisnęli z pompkami. Jak zobaczyłam, że się zaczynają podciągać na drążku, wyszłam. No bo biegać to ja potrafię, pompkę też zrobię, ale na skrzynkę wskoczyć? Nie wybijając sobie przy tym zębów? No way.
11 miesięcy później po raz pierwszy poszłam na CrossFit. Box jumpy to jedno z moich ulubionych ćwiczeń.
Ziarno zostało zasiane dzięki reklamie, w której nigdy nie wystąpiłam i 10 tysiącom złotych, których nigdy nie zarobiłam.
Ziarno 3
Poznałam go kiedyś tam. Fajnie fajnie, buzi buzi, cześć cześć, piątka. Wspólni znajomi, wspólne tematy, oboje w związku, miło się gadało i to by było na tyle.
Do tej pory nie wiem, czy to właśnie to ziarno, które gdzieś tam, kiedyś, kazało mi się odezwać właśnie do niego.
Bo koleżanka od przeprowadzki nawaliła i napisała, że nie pomoże.
Przyjechał, przeprowadził, rozmowa kleiła się za dobrze. Raz drugi trzeci.
Został.
I jak ten głupiec u mądrości wrót
Stoję – i tyle wiem, com wiedział wprzód*
Stare chińskie przysłowie mówi, że nic nie dzieje się przez przypadek.
Dla tych, co wierzą, ma to pewnie jakiś sens – czuć się częścią większego planu, w którym wszystko jest z góry ustalone. A co, jeśli jesteś tylko cyniczną, lewacką ateistką, która wierzy, że człowiek sam sobie jest sterem, żeglarzem, okrętem, kotwicą i skałą, w którą – jeśli przypadkiem zaśnie za kółkiem – spektakularnie się wpierdoli? Jak wytłumaczyć te wszystkie zasadzone ziarna, z których później wyrasta całkiem spory kawał Twojego życia?
Nie wiem.
*Johann Wolfgang Goethe, „Faust”.