Siła przetrwania

Źródło: thefruitarian.com

W sytuacjach ekstremalnych ludzie potrafią wytrzymać miesiąc bez jedzenia, pić własny mocz i na żywca amputować sobie kończynę, byle tylko przetrwać, byle się nie poddać. A na co dzień? Stajesz twarzą w twarz ze swoimi słabościami i albo je konfrontujesz, albo znajdujesz tysiąc usprawiedliwień dla własnej cipowatości.

Nie jestem księżniczką, nie urodziłam się w zamku, sypiałam na mniejszych lub większych ziarnach grochu. Wcześnie musiałam dorosnąć i pojąć świat dorosłych. I dobrze, bo dzięki temu mam twardą dupę i wiem, że w życiu sobie poradzę. Ale mimo wszystko nie jestem cyborgiem, nie potrafię cierpieć za miliony, bywa, że ryczę, mówię „dość, kurwa” i rozkładam ręce. Nie jestem wierząca, więc do żadnego boga po pomoc i nadzieję się nie zwracam. Jedyna wiara, jaka mi pozostaje, to wiara w drugiego człowieka siebie.

Tego, że nie ma rzeczy niemożliwych, nauczyła mnie moja Mama i bieganie. I nad tym drugim chciałabym się dzisiaj pochylić. Nic tak nie kształtuje siły woli i charakteru, jak walka z własnym lenistwem, z bólem, z przemożną chęcią rezygnacji. A sport, kiedy już zapałasz do niego miłością i przestaniesz traktować jako niedzielny kaprys, taką właśnie walką jest. Rozbrajają mnie pytania typu „jak tobie się tak chce…?”. Otóż to nie jest już kwestia chcenia czy niechcenia. To poczucie obowiązku, konsekwencji, brania odpowiedzialności za to, co jest dla nas ważne.

Przykład z wczoraj. Byłam śpiąca, rozbita, marzyłam tylko o tym, żeby zakopać się pod kołdrą i zasnąć. Nie mogłam, no. Bo co to za usprawiedliwienie dla opuszczenia treningu: „jestem śpiąca”? Zwłaszcza, jeśli za pasem półmaraton, na którym chcesz zrobić życiówkę? Zwłaszcza, jeśli tyle pracy już włożyłaś w to, by osiągnąć sukces? Zwlekłam dupę z wyra i po 15 minutach tłukłam podbiegi. Myślisz, że to przyjemne? Wbiegać pod górę kilka(naśce) razy przez dwie-trzy minuty, kiedy pot zalewa ci oczy, a ręce omdlewają? Myślisz, że w momencie, kiedy człowiek to robi, jest super szczęśliwy i prosi o więcej?

Gówno prawda.

Pewne rzeczy, jak te podbiegi, po prostu robisz, bo wiesz, że to droga do osiągnięcia celu. A ta droga, chcąc nie chcąc, często jest po prostu gówniana. Tak, jak gówniane jest stażowanie przez pół roku za darmochę, pisanie artykułów na 6 tys. znaków za 35 złotych albo zdawanie egzaminów z filozofii Hegla. Od czegoś trzeba zacząć, życie ci na tacy sukcesu nie poda. Albo weźmiesz to na klatę i w połączeniu z wytrwałością do czegoś dojdziesz, albo strzelisz focha, jak Borowiecka, spakujesz walizkę i opuścisz Polandię, zgodnie z powszechnym przekonaniem, że tu nic w życiu nie osiągniesz i tylko zmywak w UK jest ci w stanie zapewnić godny start. Może się mylę, ale uważam, że jeśli jesteś dobry, w tym co robisz, a do tego masz trochę polotu i inteligencji, wybijesz się wszędzie. Nie potrzebujesz do tego Ryanaira i wywiadu w Wysokich Obcasach.

Z bieganiem jest jak z innymi sferami naszego życia, w których dążymy do osiągnięcia czegoś więcej, niż tylko wzglęcnej stabilizacji. Kiedy wydaje mi się, że już nie mam siły, kiedy każdy nerw mojego ciała wije się, błagając o litość, ja powtarzam jak mantrę „dasz radę, Pająk, jeszcze tylko jedno okrążenie/podbieg/skrzyżowanie… Dasz radę”. A kiedy już dobiegam do celu, pojawia się myśl „To może jeszcze raz?”. I zagryzam zęby i prę do przodu. Bo wiem, że to, co robię, ma sens, a droga do sukcesu jest długa. I czasem musi boleć.  

0 Like

Share This Story

Style
  • Iza

    Bardzo fajny post, ale po co na końcu przywołujesz przykład kogoś kto ma inny pomysł.
    To takie niskie dowartościowywać się cudzym kosztem.
    Poza tym nie znasz jej, a z wywiadu wynika że ona nie siedziała na 4 literach tylko naprawdę szła przed siebie próbując realizować swoje plany.
    Ja jej życzę powodzenia i szczerze mówiąc przewiduję, że jeszcze o niej usłyszymy.

    Pracowitość i wytrwałość to podstawa, ale z własnego doświadczenia wiem, że włożenie takiego samego wysiłku w dwóch różnych miejscach może przynieść zupełnie inne rezultaty.
    Tu może za jakiś czas odniosłaby sukces, tam odniesie ten sukces 3 razy większy.

    • Ja też jej życzę wszystkiego najlepszego. Ale po przeczytaniu wywiadu z nią stwierdzam, że za szybko chciała osiągnąć za dużo. Jej prawo, jasne, tak samo jak jej prawem jest wyjechać z Polski i próbować swoich sił za granicą. Jeśli odniesie sukces, to będzie dowód na to, że wybitne jednostki, a do tego pracowite i zdeterminowane, by osiągnąć cel, do czegoś w życiu dochodzą. Ja nie muszę się dowartościowywać kosztem Borowieckiej, bo w wieku 27 lat osiągnęłam już o wiele więcej, niż mogłabym sobie wymarzyć. Jestem na takim etapie kariery, w którym nic bym nie zmieniła.

  • Jednego nie rozumiem: nawet jeśli zajmiesz w tym półmaratonie jakieś dobre miejsce, nawet jeśli pobijesz swój rekord życiowy – dlaczego jest to coś, dla czego warto się tak mordować? Byłbym w stanie zrozumieć, gdybyś biegała rekreacyjnie, dla zdrowia i formy, ale sądząc z tego, co piszesz, męczysz się tak, jak gdyby chodziło o uratowanie komuś życia.

    No i nie do końca rozumiem Twoją odpowiedź na komentarz Izy – czy rzeczywiście uważasz swoje dotychczasowe osiągnięcia za karierę?

    • Wkurzony, a uprawiałeś kiedyś jakiś sport? Brałeś udział w zawodach, czułeś tą adrenalinę, poczułeś smak sportowej rywalizacji? Choć raz?

      Co do komentarza Izy – moje dotychczasowe osiągnięcia to nie tylko założenie bloga i przebiegnięcie półmaratonu. To, co i jak robię zawodowo, bardzo mnie satysfakcjonuje i tak, dla mnie to jest kariera. Nie utożsamiam tego słowa ze sławą, ale z samorealizacją właśnie.

      • Istnieją różne pola rywalizacji i zmagań. W moim subiektywnym odczuciu, sport – ten wyczynowy, w którym człowiek zmusza swój organizm do przesadnego wysiłku – ma tę wadę, że nie jest pożyteczny, a sądząc po nekrologach sportowców, bywa nierzadko wręcz szkodliwy. Tyle, że tego się nie odczuwa za młodu, lecz znacznie później.

        Nie wygrasz Wimbledonu ani Ligi Mistrzów. W najlepszym wypadku dostaniesz jakiś puchar, talon na podpaski i fotkę na podium. Oczywiście sama wiesz najlepiej, ile to jest warte. Być może dla Ciebie sporo. Ale ja tego nie rozumiem. No nic nie poradzę, nie rozumiem. I tylko tyle mogę napisać w publicznie dostępnym komentarzu.

        • To tak, jak palenie jest szkodliwe i może skończyć się śmiercią, jak jedzenie chipsów zapijanych browarem kończy się nadwagą i miażdżycą, tak sport wyczynowy może prowadzić do kontuzji, skończyć się nieszczęśliwym wypadkiem i śmiercią. Jedni ludzie dostarczają sobie adrenaliny, kradnąc, inni, żrąc na potęgę, a jeszcze inni – uprawiając sport i dając z siebie wszystko. Pewnie są ludzie, którzy takich wzmocnień nie potrzebują. Ja do nich nie należę. Potrzebuję ruchu, adrenaliny i mierzenia się ze swoimi słabościami. M.in. dlatego uprawiam sport i startuję w zawodach. Ale nie tylko – widzę, jak zmienia się moje ciało, rzeźbi sylwetka, O niebo lepiej się czuję. Odkąd zaczęłam biegać praktycznie nie choruję. Żyję zdrowo i aktywnie, co w tym złego? Dzięki tym wszystkim trudnym treningom, które wykonuję, pracuję nad swoją siłą woli, motywacją. To bardzo wzmacnia charakter. Czasami trzeba się napocić i trochę poświęcić, żeby coś osiągnąć. Nie tylko w sporcie.

  • joana

    Nawiązując do Borowieckiej, w pełni rozumiem ideę wyjazdu, ale czytając wywiad mam ochotę trzepnąć kobietę parę razy po buźce z powodu jej wszechobecnej histerii. Zastanawiam się nad jej motywami – dlaczego tak głośno, dlaczego tak strasznie ta pani krzyczy? Chciałabym też usłyszeć cokolwiek o niej/od niej w niedługim czasie, z czystej tylko ciekawości, czy dalej taka ostra, czy może już lekko utemperowana?