Włączam YouTube. Wpisuję „Ewa”. Resztę podpowiada mi wyszukiwarka – w końcu wszyscy znają Ewę. Odpalam filmik i po pięciu minutach jestem mokra. Chodakowska wie, jak doprowadzić kobietę do wrzenia.
Generalnie fitness i ja mamy się do siebie jak Backstreet Boys do Behemota. We just don’t belong together. Wiedziałam to od momentu, kiedy 6 lat temu po raz pierwszy poszłam na aerobik. Skaczące w rytm Bajlando kobiety rozpaczliwie usiłujące złapać rytm. Prężące się przed instruktorem fanatyczki fitnessu, którym sala ćwiczeń pomyliła się z planem zdjęciowym do „Call on me”. Sami rozumiecie. To nie mogło się udać.
Nic więc dziwnego, że fenomenowi Chodakowskiej przyglądałam się z dużym dystansem. Ot, kolejna fitness-celebrytka, która usiłuje przekonać kobiety, że machając nogą trzy razy w tygodniu, mogą być takie, jak ona: ładne, zgrabne, z pierdolnięciem. A że ja nie wierzę w cuda, postanowiłam trzymać się od całego zamieszania z daleka.
Aż któregoś dnia przyszła do mnie Kasia. Kasia usiadła na kanapie, podwinęła nogę (oznaka, że ktoś czuje się u Was w domu komfortowo i na luzie) i pomiędzy łykiem wina, a czekoladowym truflem oświadczyła, że zostaje oficjalną fanką Chodakowskiej.
– Ty też?! – jęknęłam i golnęłam sobie zdrowo z kieliszka. – Spróbuj, zanim zaczniesz krytykować – zauważyła słusznie K. – To, co robi ta kobieta, to nie jest zwykły fitness. To jest, kuwa, walka o przetrwanie – K. zniżyła głos i pokiwała znacząco głową. – Poza tym – kontynuowała Kaśka – u wielu dziewczyn efekty widać już po miesiącu ćwiczeń! Pomyśl sobie: trzy razy w tygodniu po 40 minut. W skali miesiąca na randkach z Chodakiem spędzasz jakieś osiem godzin. A ile czasu siedzisz na siłowni? Po szybkiej kalkulacji wyszło, ze jakieś trzy razy tyle. Przy moim deficycie czasowym regularne spotkania z Ewą Ch. zaczęły jawić się jako światełko w tunelu. Poza tym, od dwóch miesięcy nie biegałam i potrzebowałam dodatkowych wzmocnień.
Tym sposobem we wtorek o godzinie ósmej rano po raz pierwszy odpaliłam „Skalpel”. Po 10 minutach pot kapał mi z nosa, a ja modliłam się o rychły koniec. Fakt, przy tych upałach mamy w mieszkaniu piekło. Generalnie większość czasu spędzamy z T. pod łóżkiem (to jedyne miejsce w naszym domu, które daje cień), podpięci do kanistra z wodą, obłożeni lodem. Umierający.
Z upałem czy bez, nie da się zaprzeczyć faktom: Chodakowska niszczy system. Zaczęłam od najlżejszego treningu (wspomnianego już parę razy „Skalpela”) święcie przekonana o tym, że z moją kondycją nie uronię ani kropli potu. A takiego wała! Po 40 minutach z boską Ewą czułam się, jak po solidnym 2,5-godzinnym treningu na siłowni. A czemu boską?
To, że Chodakowska ma piękne, wyrzeźbione ciało, którego powinna jej zazdrościć każda szanująca się kobieta,nikomu nie muszę mówić. Ale jest też w Chodaku coś innego – tej dziewczyny po prostu nie da się nie lubić. Odzywa się dokładnie w tym momencie, w którym masz ochotę powiedzieć: „Pierdolę, nie robię”. Dasz radę – mówi wtedy Ewa i puszcza do Ciebie oko. Czary z internetów.
Poza tym Chodakowska bardzo dokładnie tłumaczy, jak należy wykonywać dane ćwiczenie. Co spiąć, co rozluźnić, kiedy brać wdech, a kiedy zrobić wydech. Prawidłowe wykonywanie ćwiczeń to podstawa udanego treningu, o czym niestety często zapominają instruktorzy w klubach fitness zakładający, że klient „sam se jakoś poradzi”. Może właśnie dlatego trening z Ewą jest tak efektywny? Jeszcze tego samego dnia miałam porządne zakwasy – czyli pobudziłam do pracy partie mięśni, które do tej pory spoczywały sobie w pokoju.
Są też minusy. Moim zdaniem w „Skalpelu” jest za mało ćwiczeń na mięśnie brzucha, które przecież najtrudniej wyrzeźbić. Fakt, Chodakowska podkreśla, żeby przez cały trening spinać brzuch, ale brakuje porządnej, przynajmniej 15-minutowej ostrej serii ćwiczeń na tę partię ciała pod koniec treningu. To, co proponuje Ewa jest dla mnie zbyt lajtowe. To raz. Dwa – chyba trochę przeceniłam „Skalpel”, albo nie doceniłam siebie. Dziś znów robiłam trening i mało brakowało, a czułabym się mocno zrelaksowana w niektórych momentach. Czy to znak, że czas na kolejny level?
Jak myślicie, przeżyję? ;)