Tak, jak faceci lubią zimne piwo i jędrne cycki, tak kobiety cenią sobie dobre wino i zgrabne męskie tyłeczki. Pewnych rzeczy po prostu nie da się uniknąć.
Mniej więcej do 19 roku życia na wszystkich licealnych imprezach łoiłam wódę. Nie, że drinki. Normalna czysta, prosto z kieliszka, bez popity, bez zagrychy, niczym chłop z Podlasia. W licealnych kręgach szybko zyskałam miano cyborga. Dziewczyny na mój widok mdlały, faceci czuli się kastrowani, kiedy ta drobna mała dziewczynka oddawała im swoją „zapojkę” bez mrugnięcia okiem. Sama nie wiem, jakie diablę nosiłam w sobie. Dziś na wódkę i wszelkie inne alkohole wysokoprocentowe patrzę z obrzydzeniem, ale wtedy… Wtedy? Byłam po prostu jakaś dziwna.
Na studiach, jak wszyscy, piłam piwo. Co tu dużo gadać – było najtańsze. Za moich czasów w niektórych studenckich knajpach można było dostać dużego Żywca za 3,50. Szaleństwo. Piwo świetnie sprawdzało się również jako posiłek dnia. Kiedy człowiek miał w kieszeni 5 złotych, które mógł przeznaczyć na pierogi ruskie w barze mlecznym albo na piwo po wykładach ze znajomymi, jak myślicie, co wybierał? Kaloryczny „napój bogów” doskonale sprawdzał się jako przysłowiowy zapychacz i poprawiacz humoru w jednym.
Sęk w tym, że ja nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam za piwem. To była kwestia czasu… Znaleźć trunek lekki, nie obciążający systemu tak, jak wódka, a jednocześnie orzeźwiający i nie siadający na żołądku, jak piwo.
Wino odkryłam pod koniec studiów, kiedy pojechałam na Erasmusa do Turcji. To znaczy pijałam je już wcześniej, ale myślę, że „Leśny Dzban” na plaży w Łebie się nie liczy. W Stambule odkryłam, jak doskonale białe wino komponuje się z rybami i owocami morza. Początkowo preferowałam białe, półwytrawne chardonnay. Z czasem przekonałam się do tych cięższych, ale też bogatszych smakowo czerwonych win wytrawnych. Różowych nie akceptowałam jeszcze kilka miesięcy temu, ale upały zrobiły swoje. Odkryłam, że Vega del Castillo świetnie pasuje do oliwek i sera feta. A np. tak popularne w kraju nad Wisłą Carlo Rossi jest zrobione z proszku. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam, przekazuję tylko plotkę, którą zasłyszałam kiedyś od jednego someliera…
Tak, kocham wino. To wykwintny, delikatny trunek, który uderza do głowy, a jednocześnie pobudza zmysły. Zupełnie jak kobieta. Wino, im starsze, tym lepsze. Podobno z kobietami też tak jest. Nie wiem, czy wraz z wiekiem jesteśmy lepsze, ale na pewno bardziej doświadczone, świadome swojej seksualności i oczekiwań wobec innych (czytaj: mężczyzn). Tak. Wino pasuje do kobiet, zdecydowanie.
Jest lżejsze niż piwo, subtelniejsze niż Burbon i – w przeciwieństwie do wódki – smakuje dobrze. Od wina nie rośnie bęcoł, ba – słyszałam nawet ostatnio, że składnik czerwonego wina – resveratrol – wspomaga przemianę materii. Poza tym wino to chyba jedyny trunek, który (oczywiście w rozsądnych ilościach) wpływa pozytywnie na nasze serce i cały układ krążenia, usprawnia trawienie, reguluje poziom cukru we krwi, wpływa korzystnie na nasze nerki i układ nerwowy, a nawet zapobiega próchnicy (sic!).
Większość Europejek traktuje picie wina jako element eleganckiego stylu życia (tak przynajmniej wynika z badań przeprowadzonych przez komitet organizacyjny Vinexpo w Bordeaux). Dobre wino kojarzy nam się z pięknymi kieliszkami, wykwintnymi potrawami i imprezami dla wybranych: wernisaże, wystawy, pokazy mody… Tak, coś w tym jest. Wino to delikatny, wysublimowany alkohol, który po prostu pasuje do kobiet.
Ale dlaczego kobiety kochają wino? Co, poza całą marketingową otoczką i realnymi korzyściami płynącymi z picia tego właśnie alkoholu, wpływa na naszą decyzję, by zamiast zimnego Ciechana zakupić butelkę dobrego szatodeszatelo? Czy tylko smak? A może, jak zawsze, chodzi o hormony, PMSa i seks? ;)
Źródło: tim.wroclaw.pl