Cierpienia biegacza abstynenta, czyli jak człowiek jest na odwyku, to mu różne dziwne rzeczy do głowy przychodzą…
Budzisz się rano rześki i wypoczęty… pamiętasz, że coś ci się śniło. A, tak. Latałeś. A nie, przepraszam. Nie latałeś. Biegłeś. Unosiłeś nogi do góry tak wysoko wysoko. I ręce do słońca wyciągałeś i przez wielkie tłuste żaby przeskakiwałeś przemierzając upstrzoną kwiatami łąkę. Było tego ze 20 hektarów, a ty biegłeś, niesiony wiatrem niczym piórko. Krowy muczały, pasterze śpiewali, bydlęta klękały… Tak! Czujesz to! Czujesz! Cud! Miracle! Zrywasz się z łóżka uzdrowiony, jakby cię właśnie odwiedził ksiądz Bashbora i pędzisz, tak, gnasz niczym strzała Aragorna przecinając powietrze i krojąc czasoprzestrzeń na kawałki. Jesteś tylko ty i twoje buty do biegania, które od tygodni patrzą na ciebie smutnymi dziurkami i wyciągają błagalnie języki, spragnione twej bliskości. Tak, mamusia już biegnie do was moje perełki, skarby moje najukochańsze, biegać będziemy, kilometry nabijać, życiówki robić, maratony wygrywać… jebudu!
Padasz twarzą w podłogę z soczystym kurrrwa na smutnych ustach. Smutna łza spływa po smutnej twarzy twej. Chuj bombki strzelił. Leżysz na podłodze obolały. Znów czujesz przeszywający ból w łydce. Rzeczywistość wali cię po głowie wielką gumową pałą zupełnie jak białoruski milicjant i śmieje się szaleńczo. Nigdzie nie pobiegniesz! A takiego wała! Muahahaha.
Człapiesz do łazienki z gulą w gardle. Myjesz zęby, spoglądasz w lustro i nie widzisz biegacza. Widzisz człowieka z szarą cerą i podkrążonymi oczami, któremu co noc śnią się pieprzone tłuste żaby. Prężysz biceps do lustra i sprawdzasz, czy już zaczyna zwisać, czy jeszcze się trzyma. A nogi jak tam? Trochę się niepokoisz, czworogłowy zanika. Ze zwieszoną głową wleczesz się do kuchni, nastawiasz wodę na kawę i cierpisz. Myślisz sobie, że może napisałbyś o tym na blogu, ale co za debil pisze na blogu o tym, jak mu źle? Masz ochotę zjeść kanapkę z dżemorem, ale to takie kaloryczne, a przecież tego nie wybiegasz, bo NIE MOŻESZ BIEGAĆ. Jest ci jeszcze bardziej smutno, więc zjadasz jabłko. I zagryzasz czekoladą.
Jedziesz do pracy. Skupiasz wzrok na czubkach swoich butów, panicznie bojąc się spojrzeć za okno. Czają się tam wszyscy biegacze, strzelający na prawo i lewo radosnymi uśmiechami. Cholerne endorfinowe ćpuny. Kto to w ogóle widział, biegać o 8 rano? W pełnym słońcu? Pfff… Ciekawe, czy kiedykolwiek próbowali biegać nocą. To jest dopiero świetna sprawa. Ale co oni tam mogą wiedzieć? I w ogóle, jak oni biegają? O, na ten przykład ta tutaj. Macha ręcami, jakby się topiła i łapała stopa w jednym czasie. No nie tak, dziewczyno, nie tak. Albo ten facet. Strasznie krzywi prawą stopę do środka, chyba powinien zmienić biegówki. Eh… Kręcisz głową z dezaprobatą i wracasz do kontemplacji czubków własnych butów.
W pracy odpalasz komputer, oczywiście gmail, fejsik, feedly… Masz jedną nową wiadomość. Świetnie! Fundacja Maraton Warszawski pragnie poinformować… Zamykasz gmaila, zaglądasz na fejsa. Trzy najnowsze posty od Bieganie.pl, Polska Biega i Golden Team biegajmy razem. Zamykasz fejsa, otwierasz feedly, a tam… Adam Małysz planuje… No w końcu coś innego. Klikasz. Adam Małysz planuje wystartować w 35. Maratonie Warszawskim. Kurwa.
Źródło: stickyegg.com
Podchodzi do ciebie szef. Malvina, ty tyle biegasz, może byś zorganizowała jakiś piknik biegowy dla naszych pracowników? Kurwaaaaaaa!!!
Wychodzisz na lunch. Pani w Salad Story proponuje ci sałatkę fitness. Pytasz jej, czy zawsze jest taka okrutna dla klientów i wybiegasz z płaczem na zewnątrz. Zastanawiasz się, czy by nie wziąć urlopu na żądanie i pójść się upić tanią whisky w Pijalni Wódki i Piwa, ale ostatecznie rezygnujesz. W końcu gdzieś tam w środku są w tobie jeszcze jakieś pokłady sportowej przyzwoitości.
Po pracy wracasz do domu tramwajem z twarzą przyciśniętą do okna, zablokowany między 120-kilogramowym typem w za małej koszulce, spod której wystaje wielki owłosiony brzuch, a młodym chłopięciem z tatuażem Legii na prawej łydce, ziejącym wonią piwa. Chcąc nie chcąc, patrzysz więc na biegnących do i ze Skaryszaka ludzi. Już nawet nie masz siły się na nich złościć. Chociaż kto to widział, biegać po 18? O świcie, kiedy gonisz wschodzące słońce, wtedy to się dopiero biega…
W domu chłop wyznaje ci, że ma nowy romans. Wszystko to nad talerzem pysznej pasty, przy kieliszku wybornego wina. Zastygasz bez słów. Tak, wiem, że przechodzisz teraz ciężki okres i generalnie nie jest ci łatwo, ale… Muszę ci to wyznać… Makaron spada ci z widelca prosto na nową białą bluzkę, sięgasz pełnym desperacji gestem po butelkę wina, szukasz błędnym wzrokiem kieliszka, którego nie możesz znaleźć, w końcu bierzesz spory haust prosto z gwinta, krztusisz się, kaszlesz, a w twojej podświadomości, zupełnie niezależnie od ciebie, rodzi się plan uśmiercenia własnego faceta. Muszę ci to wyznać… – słyszysz jak przez mgłę… – zacząłem biegać. Bierzesz kolejny łyk wina i niby nigdy nic, konsumujesz makaron. Gdzieś tam w środku, w samiutkim centrum twojego wewnętrznego ekosystemu, pojawia się cień satysfakcji. Uśmiechasz się kącikiem ust, tak, żeby ten zdrajca z drugiej strony stołu nic nie zauważył, spoglądasz na niego zbolałym wzrokiem i mówisz: No cóż… Jakoś to przeżyję. Brutusie.
Wieczorem, tuż przed snem, zaglądasz do przedpokoju sprawdzić, jak tam twoje buty. Patrzą na ciebie, takie nowe i czyste, łypią tymi swoimi zawiedzionymi dziurkami… Z rozdartym sercem, jak każda matka, która musi odmówić swojemu dziecku, chowasz je do szafy. Lewa sznurówka kurczowo trzyma się twojego nadgarstka, ale robisz to. Chwytasz ją delikatnie i wkładasz do środka buta. Masz ochotę zapłakać, bo to zdrowe i oczyszczające i w ogóle zen, ale pozostajesz twarda. Nie dzisiaj, skarby moje, nie dzisiaj – mówisz i zamykasz drzwi szafy z krwawiącym sercem.
Przykładasz głowę do poduszki. Pod powiekami widzisz wielkie, tłuste…