„Przekrój” umarł dawno temu

Stało się. „Kultowy”, „#jedynytaki”, „najlepszy”, albo jak zwał, tak zwał tygodnik, który był z nami niemal 70 lat, umarł. A raczej zdechł w męczarniach systematycznie i konsekwentnie przyduszany butem Hajdarowicza. „Przekrój” nie umarł 30 września 2013 roku. On odszedł od nas już wcześniej… 

 

„Przekrój” zaczęłam czytać mniej więcej w tym samym czasie, kiedy sięgnęłam po inne tygodniki opinii, czyli pod koniec liceum. Pamiętam, że „Polityka” była wtedy dla mnie zbyt polityczna, „Newsweek” zbyt ekonomiczny, „Wprost” zawsze działał mi na nerwy, a do „Przeglądu” jakoś nie dotarłam. „Nie” nawet dla mnie zajeżdżało skrajną lewicą, a „Angora” odstręczała przaśnością. „Forum” i „Politykę” doceniłam z czasem. Bazą wypadową do wejścia na inny (po „Filipince” i „Perspektywach”) poziom czytelnictwa prasy został więc „Przekrój”.

Poznałam go w czasach, kiedy funkcję rednacza pełnił Piotr Najsztub. Dla wielu czytelników starej daty, którzy kupowali „Przekrój” jeszcze za czasów Mariana Eile czy choćby Macieja Prusa, to nowe kontrowersyjne nazwisko na czele kultowego tygodnika była nie do zaakceptowania, podobnie jak nowa uładzona formuła pisma. Ja przyjęłam zmiany z dobrodziejstwem inwentarza, być może przez mój nastoletni wiek i specyficzne dla tego wieku potrzeby, może ze względu na Najsztuba, którego da się nie lubić, ale z pewnością trzeba szanować jako dziennikarza, a może po prostu „Przekrój” był wtedy kawałkiem dobrze wydanego papieru. Nie wiem, nie mam punktu odniesienia, bo w moim domu tygodników nie było. Ojciec nie czytał wcale, mama zawsze pochłaniała książki, a dziadkowie kupowali zwykle regionalne wydania ogólnopolskich dzienników.

Kiedy w 2006 roku naczelnym został Mariusz Ziomecki, „Przekrój” wrócił do korzeni i to było piękne, tylko że smutne, bo nie wypaliło. Od tamtej pory tygodnik zaczął gonić własny ogon. Przez moment był śmietnikiem, do którego wrzucano wszystko, bo przecież im więcej, tym lepiej. Później stał się parodią „Vivy” dla intelektualistów i mniej więcej w takiej kondycji trafił z Edipresse Polska prosto w łapy Grzegorza Hajdarowicza aka Hejterowicza, który słynie z tego, że wszystkie gazety, których się dotknie, zamienia w popiół. Taki Król Midas, tylko że na odwrót.

A Hajdarowicz to facet z wizją. Wizji „Przekroju” miał co najmniej pięć. Od 2009 roku pismo przeżyło cztery metamorfozy, parę grupowych zwolnień, a nawet reinkarnację jednego z redaktorów naczelnych (patrz: Roman Kurkiewicz), który do pisma wrócił po 10 latach hibernacji. Romek chciał zrobić z „Przekroju” pismo nowoczesnej lewicy, wiecie, taką fajną alternatywę dla „Krytyki Politycznej” i prawie mu się, kurde udało, tyle że kosztem sprzedaży, która spadła o ponad 50 procent (z 36 tysięcy do 17 tys.). I wtedy na czerwony dywan wjechała Zuza Ziomecka z Marcinem Prokopem pod pachą. Hajdarowicz klaskał, podczas gdy wszyscy dokoła robili facepalm. Tego się nie dało czytać.

Tego się nie dało czytać już w 2011 roku, kiedy Hajdarowicz ostatecznie zgniótł „Przekrój” swoim stylowym biznesmeńskim obcasem. Pamiętacie? To właśnie dwa lata temu Midas zmniejszył objętość tygodnika o 20 stron, napakował go kolejnymi 20 stronami reklam, obniżył cenę pisma o złotówkę i pozwolił publikować na jego łamach grafomańskie bzdury samozwańczych hipsterów.

I właśnie wtedy „Przekrój” umarł. Kwestią czasu było, kiedy go zakopią. Traf chciał, że stało się to akurat wczoraj. I może niech tak już zostanie. W końcu zmarli powinni spoczywać w spokoju… 

Rys. Marek Raczkowski, ale to chyba jasne :)

0 Like

Share This Story

Media