Słuchaj swojego ciała

Od 10 dni nie wychodzę z łóżka. Nie, nie jestem na swoim miesiącu miodowym, nie łyknęłam też wiadra hiszpańskiej muchy. Ja prątkuję. Wypluwam płuca, wyglądam jak zombie i czuję się, jakby przejechał po mnie walec. Zaliczyłam już dwóch lekarzy (wciąż mówimy o chorobie) i każdy z nich zdiagnozował zwykłe przeziębienie. Not a big deal, powinno przejść jak zawsze po 2-3 dniach. Tymczasem ja mam wszelkie objawy tzw. „męskiej grypy” – leżę i umieram. Po raz pierwszy od jakichś dziesięciu lat. Co się stało? Ano, system odmówił współpracy. Tobie też się to może przytrafić.

 

Pamiętacie taki serial „Dharma&Greg”? Kiedyś, w jednym odcinku, Dharma, która zawsze postępowała w zgodzie z własnym sumieniem i systemem wartości, zrobiła coś wbrew sobie. Być może kogoś okłamała, a może po prostu opowiedziała się za ideą, której nie była do końca wierna. To nie jest aż tak istotne. Sęk w tym, że kiedy Dharmę zaczęły gryźć wyrzuty sumienia, dostała okropnej wysypki. Tak, jakby jej ciało zareagowało alergicznie na nią samą.

Wtedy nie bardzo mogłam pojąć, jak psychiczne samopoczucie Dharmy mogło wpłynąć na jej kondycję fizyczną, ale dziś to już nie jest żadna tajemnica, bo większość z nas wie, że istnieje coś takiego jak zaburzenia psychosomatyczne. To schorzenia wywoływane przez czynniki psychologiczne, które objawiają się za pośrednictwem fizycznych symptomów. Mówimy tu o takich rewelacjach, jak nocne zgrzytanie zębami, wysypka, permanentny niepokój, zaburzone oddychanie, urojone bóle, a nawet zwykła choroba. Najczęstszą przyczyną tych objawów jest stres.

Czujecie już, do czego zmierzam?

Od ponad roku wiodę sobie w miarę spokojne, wyluzowane życie. Żyję z robienia ciekawych rzeczy, prowadzę bloga, poznaję nowych ludzi, jestem w burzliwym, ale wartościowym związku, a moja rodzina, choć wystrzelona w kosmos, stanowi wsparcie i generator dobrych wspomnień. Teoretycznie żadne posttraumatyczne syndromy i psychosomatyczne dolegliwości nie powinny mnie dopaść. A jednak…

W niedzielę zadzwoniłam do „swojej” rehabilitantki”, żeby odwołać spotkanie, bom chora. Usiłuję się umówić z dziewczyną na ćwiczenia od jakichś trzech miesięcy, ale nic z tego nie wychodzi, bo ona ma dzieci, pracę i sport, a ja mam jedno dziecko (bloga), kilka prac i sport.  Busy girls. Dorota (bo tak jej na imię), słysząc mój skrzek i szaleńcze ataki kaszlu, zaczęła wypytywać, co mi jest, jak mi jest, kiedy ostatnio byłam chora, czy miałam jakieś stresy… I tak od słowa do słowa wystawiła diagnozę:

Ty nie potrafisz odpoczywać. Jesteś w stanie permanentnej gotowości (well… ;)). Dziewczyno, twoje mięśnie nie mają kiedy się rozluźnić, bo ty albo ćwiczysz albo działasz albo się czymś ekscytujesz, ewentualnie wkurwiasz…

Coś w tym jest. Lubię być na pełnych obrotach. Stagnacja mnie męczy. W sporcie kocham się wyżyć, w weekendy imprezować, na co dzień próbować nowych rzeczy, po prostu. Spać nie lubię, nigdy nie ucinam sobie drzemek w ciągu dnia i z chęcią wydłużyłabym dobę do 30 godzin. Wy wiecie, że ja nawet nie jestem w stanie wziąć kąpieli, bo działa mi na nerwy takie bezczynne leżenie w gorącej wodzie? Albo gotowanie. Jeśli zajmuje max 45 minut, jestem w stanie coś zrobić. Dłużej? No way. Joga? Umieram tam z nudów. Kiedyś zasnęłam podczas zajęć. Nie, nie cierpię na ADHD. I choć mój mózg nie narzeka, ba, czuje się z takim tempem znakomicie, moje ciało zastrajkowało.

Zdrajca.  

Nie zamierzam teraz zakładać słomkowego kapelusza i kopać ogórków na działce. Ale dotarło do mnie, że czasami warto się zatrzymać. Chociażby po to, żeby przemyśleć pewne rzeczy i zastanowić się, czy ja na pewno idę do przodu? A może po prostu kręcę się w kółko?

Jak w całej tej codziennej gonitwie znaleźć czas na odpoczynek? I przede wszystkim jak odpoczywać? Macie jakieś patenty? Bo ja znam tylko jeden. Plaża, ciepłe morze, temperatura powietrza powyżej 27 st C., palmy i zimna Corona.

Może ja po prostu potrzebuję wakacji…?

0 Like

Share This Story

Style