Każdego, kto na co dzień pozostaje aktywny i ćwiczy rekreacyjnie albo uprawia konkretną dyscyplinę sportu, prędzej czy później dopada kontuzja, choroba albo inne zawirowanie życiowe, które sprawia, że trening na moment musi zejść na dalszy plan. Z autopsji wiem, że czasem nawet tydzień przerwy w ćwiczeniach może być zgubny w skutkach. Dlaczego? Bo człowiek to okropna kreatura jest – pozbawiona bata nad swą leniwą dupą, szybko przyzwyczaja się do błogiego nic nierobienia.
Błąd nr 1: nie ćwiczysz w ogóle
Kontuzja czy choroba niekoniecznie muszą zwalniać z treningu. Kiedy trzy lata temu przeciążyłam przywodziciele i dostałam kategoryczny zakaz biegania i ćwiczenia na siłowni przez dwa miesiące, zapisałam się na basen, choć nie przepadam za pływaniem w zamkniętych przestrzeniach. Pomogło. Utrzymałam formę i dzięki temu szybciej doszłam do siebie po kontuzji. Niestety, przy ostatniej chorobie nie byłam już taka mądra. Dopadło mnie przeziębienie stulecia, z którego wygrzebywałam się przez miesiąc. I dokładnie tyle samo nie ćwiczyłam, zakładając, że mój organizm jest zbyt osłabiony, by dodatkowo męczyć go treningami. Błąd. Kiedy temperatura ciała wróciła do rozsądnych 37 stopni Celsjusza, mogłam robić delikatniejsze ćwiczenia siłowe na poszczególne partie mięśni. Albo chociaż się porozciągać. Tymczasem ja wybrałam spanie do 11 i picie wódki z pieprzem mleka z miodem. Dumna nie jestem. Moje 2 nowe kilogramy też nie.
Błąd nr 2: nie pilnujesz diety
Człowiek, który ćwiczy regularnie, automatycznie zaczyna odżywiać się bardziej racjonalnie. Z jednej strony wynika to z konsekwencji i świadomości, że w przeciwnym razie pot wylany na treningach nie zostanie przekuty w wymarzony kaloryfer albo jędrny tyłeczek, z drugiej – z potrzeby organizmu, który domaga się więcej „zdrowych” węglowodanów i białka, a mniej słodyczy i tłuszczu. Wiele osób w okresie roztrenowania kładzie lachę na dietę i daje sobie zielone światło na podjadanie. Tu czekoladka, tam kebs, a po kilku miesiącach karta członkowska w klubie kwadransowego grubasa. No i po co Ci to? Jasne, wszystko jest dla ludzi, ale jeśli codziennie na kolację wjeżdża pizza… Well. Sam wiesz, czego się spodziewać.
Błąd nr 3: wracasz za szybko
Jeszcze Ci się dobrze kulasy nie zrosły, a już chcesz biegać maratony? Spoko. Rozumiem. Been there, done that. Dwa tygodnie temu, w przypływie wiosennego odmóżdżenia, zapisałam się na półmaraton w Poznaniu. Całe szczęście w porę otrzeźwiałam i nie wniosłam opłaty startowej. No bo co ja się będę oszukiwać: przede mną długa i wyboista droga, żeby wyprostować swoje pokrzywione gnaty i nauczyć się biegać tak, żeby nie bolało. Nie mówiąc już o powrocie do formy. Świadomość tego, że mogę sobie zrobić jeszcze większe kuku, skutecznie osłabiła mój zapał. Ale znam też takich, którzy biegają maratony ze skręconą kostką i żyją. Grunt to świadomość wojego ciała.
Błąd nr 4: nie wracasz wcale
Przyzwyczajasz się do swojego słodkiego pierdzenia w kanapę tak bardzo, że trening – kiedyś kojarzony z oczyszczającym wysiłkiem, dziś jawi Ci się jako droga przez piekło. Nagle znajdujesz tysiąc wymówek, by nie wziąć do ręki hantli czy nie wsiąść na rower. Czasami wynika to nie tyle z lenistwa, co z lęku przed porażką, bo powroty do formy bywają uciążliwe i stresujące. Niełatwo jest wyjść na trasę ze świadomością, że dystans, który dziś klepiesz w godzinę, jeszcze rok temu zrobiłbyś w 48 minut. Przerabiałam to kilka razy, ale ostatecznie zawsze wracałam – w sporcie, jak i w każdej innej dziedzinie życia, wszystko sprowadza się do głowy.
Błąd nr 5: wpadasz w letarg
Możesz to równie dobrze nazwać depresją. O ile fakt, że przestałeś trenować, nie wpływa zanadto na Twoje samopoczucie, pewność siebie i odczuwalną jakość życia, ok. Jednak dla większości osób, które wcześniej regularnie ćwiczyły, roztrenowanie, a tym bardziej niemoc i brak motywacji przy powrocie do treningów, są jak kotwica ciągnąca do poziomu parteru. Nie każdy z nas jest na tyle silny, by pewne rzeczy sobie samemu w głowie poukładać. Warto wtedy pogadać z zaufaną osobą, najlepiej z innym sportowcem, albo iść do psychologa i zwyczajnie opowiedzieć o swoich frustracjach i lękach.
Jeśli sport czegokolwiek mnie nauczył to tego, że nie ma rzeczy niemożliwych. Siła, dyscyplina i upór, by osiągnąć cel, przyjdą z czasem. Pierwsza musi być chęć. Choć cień chęci do zmian. Potem już samo pójdzie.