Kim jesteś? Jesteś dupą!

„Nie nadaję się”. „Wyśmieją mnie”.  „Będę głupio wyglądać”. „Nie chcę, żeby widzieli, jak się pocę”. „Łatwo ci mówić, bo…”. Znasz to? Rezygnujesz ze sportu i zrobienia czegoś dla siebie, swojego ciała, nie tyle przez brak motywacji, co przez wstyd, obawę przed oceną innych czy presję na wyniki (po co w ogóle zaczynać, skoro nigdy nie będę najlepszy?). Spokojnie, to uleczalne. Wystarczy tylko na samym początku zdać sobie sprawę z faktu, że jesteś dupą, więc jak dupa musisz zacząć.

 

Wiecie, jak się czuję, kiedy przychodzę do boxa? Jak karzeł – koszykarz. Jak siatkarz bez rąk, piłkarz bez żelu i szachista bez mózgu. Co, myśleliście, że wymiatam? Że hasam ze sztangą i nakurwiam pompki w staniu na ręce? Jednej? Że z Pudzianem moglibyśmy sobie piątki przybijać i koksować wspólnie w zaciszu domowego ogniska? No kurde, nie bardzo.

 

Każdy kiedyś zaczynał

 

Tak, ja też jestem dupa. Za każdym razem, kiedy próbuję nowego sportu, decyduję się na jakąś aktywność fizyczną, zaczynam z niczym. Bieganie? Przez pierwszych kilkanaście razy przystawałam co pięć minut i z trudem łapałam oddech. Robiłam trzy, cztery kilometry, a czułam się, jakbym co najmniej pyknęła maraton.

Tak samo było, kiedy poszłam na siłownię. Pierwszy raz. I drugi. Trzeci. I dwudziesty. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam się wtedy zapaść pod ziemię. Te pobłażliwe spojrzenia karków i badawczy wzrok fitnessek z wyrzeźbionymi tyłkami. Te moje żałosne, rozciągnięte dresy i chude rączyny, które ledwo były w stanie udźwignąć dwukilogramowe hantle.

Wszystkie niepodniesione sztangi, upuszczone piłki lekarskie, niezaliczone box jumpy i podciągnięcia, które wciąż muszę robić z gumą, uświadamiają mi, jakim leszczem jestem na tle innych crossfitowców. Czy się tym przejmuję? Jasne. Czy to powstrzymuje mnie przed przychodzeniem do boxa? Nie. A dlaczego? Bo wiem, że każdy kiedyś zaczynał, a mało kto rodzi się mistrzem. Są ludzie, którzy do pewnych sportów mają predyspozycje. Ale bez treningu i ciężkiej pracy gówno by osiągnęli, taka prawda.

 

Priorytety

 

To było cztery lata temu. Współpracowałam z jednym z portali biegowych i postanowiłam napisać felieton o tym, dlaczego kobiety nie biegają. W ramach „researchu” zapytałam około 50-ciu przyjaciółek, koleżanek, znajomych znajomych, czy biegają, a jeśli nie, to dlaczego i co im w tym sporcie przeszkadza. Znakomita większość dziewczyn odpisała wówczas, że nie biega, bo:

1. Nie chcą, żeby ludzie widzieli je spocone.
2. To męczące.
3. Mają wrażenie, że wszyscy się na nie gapią.

Chyba właśnie wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, jak wiele wymówek potrafimy sobie znaleźć, żeby przypadkiem nie zacząć uprawiać sportu. Jak bardzo jesteśmy zakompleksione i niepewne siebie, skoro fakt, że podczas ćwiczeń pocimy się jak świnie, jest dla nas wstydliwy. Nie wiem. Dla mnie bardziej wstydliwa jest świadomość, że sadło wylewa mi się znad spodni niż fakt, że ktoś zobaczy mnie, jak sapię i dyszę mokra od potu i czerwona z wysiłku. Coś za coś. Prędzej czy później przyjdzie ten moment, kiedy stwierdzisz, że wyniki są ważniejsze od idiotów, których stać tylko na to, by oceniać i wyśmiewać. Oni wciąż stoją. Ty już COŚ robisz. I nawet, jeśli Twój brzuch wciąż trzęsie się jak galareta, a nogi odmawiają posłuszeństwa, jesteś o jedno oczko wyżej od nich. Bo Ci się chce.

 

Realizm

 

Nigdy nie stanę na pudle w biegach czy w Crossfit Games. Prawdopodobnie nigdy też nie wybiję się w żadnej z tych dyscyplin ponad przeciętną. Trening i konsekwencja – to jedyne, co może pomóc mi być lepszą. Może, ale nie musi – niektórzy nie są stworzeni do osiągania spektakularnych wyników. I z tym też trzeba się pogodzić. Ale dopóki pokonuję swoje własne granice – nie tylko wytrzymałości, ale i wstydu, zażenowania, obawy przed oceną, dopóty jestem zwycięzcą. Nie dupą. 

0 Like

Share This Story

Trening