Sobota wieczór. Spokój. Cisza zakłócana od czasu do czasu szumem przejeżdżających samochodów. Siedzę w swoim pokoju, czytam książkę, sączę wino, zagryzam czereśniami… Słowem – lenię się i dobrze mi z tym. Wtem, jak nie trzaśnie! Jak nie pierdolnie! Jezusmariamatkobosko.
– Malviiiinaaa!!! Chodź tutaj! Szybko! Szybko!!! – słyszę krzyk Katarzyny dobiegający z drugiego pokoju.
Wpadam do niej z ogonkiem od czereśni w gębie, przerażona, z „Co się stało?!”, jak każdy normalny człowiek w takiej sytuacji. Po czym słyszę:
– Robak.
– Co?!
– Robak!!! Lata tu! Bąk jakiś, trzmiel! Lata!
Patrzę. No lata, rzeczywiście.
Zrób coś
– Aaaa!!! – pisk Katarzyny właśnie osiągnął wartość 140 decybeli – bąk postanowił przybić high five z jej twarzą.
– Odsuń się kobieto – mówię, przesuwając ją i niemal bez ruchu sięgając po leżącą na komodzie poszewkę na poduszkę. – Ja się tym zajmę.
Otwieram szeroko okno i zaczynam rozglądać się za robalem, żeby go przegonić. Zniknął.
– Gdzie go widziałaś ostatnio? – pytam, bacznie obserwując pokój.
– No tam, koło łóżkaaa – odpowiada Katarzyna płaczliwie. Za poduszkę wleciał chyba. Aaaaa!!!
130 decybeli.
Kobieca logika
Skradam się w stronę kanapy, dzierżąc w dłoni swoją oręż w postaci poszewki. I wtedy go dostrzegam. Leży na grzbiecie i majta odnóżami.
– Twój potwór leży sobie na pleckach i ma na ciebie wyjebane – oznajmiam Katarzynie. – Daj jakiegoś kapcia, to zrobię z nim porządek – mówię, zbierając w sobie siły, by dokonać morderstwa.
– Nieee… Nie zabijaj gooo – słyszę za sobą wciąż płaczliwy, ale tym razem współczujący głos.
– A co mam z nim niby zrobić? Przykryć kołderką i zaśpiewać kołysankę na dobranoc? Dawaj kapcia! – żądam stanowczo.
– Nie! Nie zabijaj goooo…
Kobieca logika.
Męska logika
– Dobra, daj mi jakąś kartkę, ja wezmę szklankę – wzdycham i idę do kuchni. Cholerne baby.
Zbliżamy się do robala, ja przodem, Katarzyna za mną.
– I co teraz? – pyta Kasia, chwytając mnie za ramię. Postanawiam ją ostentacyjnie zignorować. Mam tu w końcu ważniejszą sprawę do załatwienia.
Zakrywam żuczka szklanką, wsuwam mu pod plecki kartkę, niech ma, chłopina. W sumie jakbym go zamordowała, musiałabym sprzątnąć jego odwłok. Wyszło na moje – wmawiam sobie.
Męska logika.
Taka prawda
Wypuszczam trzmiela na wolność, zamykam okno i w tym właśnie momencie K. rzuca mi się na szyję.
– Mój bohaterze! – krzyczy, a ja tak sobie myślę…
Panowie, macie przesrane.