Patent na banana

Źródło: fitisafeministissue.com

Tak sobie myłam wczoraj wannę w żółtych rękawiczkach hydraulika, w tle leciał Lenny Kravitz, który musi być już starym pierdołą, bo kiedy kochałam się w nim jakieś 15 lat temu, był jeszcze gorącym mulatem tuż po 30-stce… Anyway. Myję tę wannę i jak to w takich sytuacjach bywa, rozmyślam. O życiu, o ludziach. O malkontenctwie, bezcelowości działań, skupianiu się na rzeczach mało istotnych, podczas, gdy, np. w Syrii IPIL wyżyna już nawet Al Kaidę… I tak do mnie dociera, że ludzie są nieszczęśliwi w trzech okolicznościach przyrody. Kiedy mają za mało. Kiedy mają za dużo. Kiedy nie mają planu. I ja dzisiaj o tym ostatnim.

 

Tak to już jest, że zwykle, gdy układa nam się naprawdę fajnie, to tego nie doceniamy i chcemy więcej. No bo w końcu żyjemy w takich czasach, kiedy można, ba, trzeba chcieć więcej. I dopiero utrata kogoś lub czegoś sprowadza nas na ziemię. Albo i nie, bo człowiek to jednak durna istota, która często ma problem z wyciąganiem wniosków. Kiedy mamy za mało, no to mamy za mało –  ciężko tryskać optymizmem, gdy brakuje zdrowia, pieniędzy na podstawowe potrzeby albo świadomości bycia kochanym, chcianym, potrzebnym.

Jest natomiast w życiu każdego człowieka coś, co w ogromnej mierze zależy od niego i co, przy dobrym zarządzaniu i odrobinie autorefleksji, może sprawić, że będzie w tym swoim życiu szczęśliwszy. Chodzi oczywiście o…

 

Wyznaczanie sobie celów i dążenie do nich

 

Nie. Nie nałykałam się piguł, nie zapisałam na kurs NLP ani do koła samospełnionych gospodyń wiejskich. Wczoraj, zdrapując z wanny jakąś cholerną kropkę, dotarło do mnie, że gdybym nie stawiała sobie nowych wyzwań, byłabym bardzo smutnym człowiekiem. 

Przebiegnięcie maratonu. Zmiana pracy. Przeprowadzka. Zrzucenie 3 kilogramów. Nauczenie własnego dzieciaka jazdy na rowerze. Wyprawa autostopem przez Europę. Zrobienie prawka. Wyjazd na wakacje. Albo wyjście z przyjaciółkami na babski wieczór. Wpisz cokolwiek.

 

To nie zawsze muszą być cele ambicjonalne

 

Po pierwsze, chodzi o oczekiwanie. Po drugie, o podejmowanie pewnych kroków, które mają nam realizację naszego celu ułatwić lub uprzyjemnić.

Jeśli Twoim celem jest wyjazd do innego kraju, prawdopodobnie skupisz się na systematycznej nauce nowego języka, poszukiwaniu pracy lub uczelni zagranicą. Jeśli bardzo zależy ci na realizacji swojego planu, podejmiesz działania mające Cię do niego doprowadzić i cel sam w sobie przestanie mieć w którymś momencie nadrzędne znaczenie. Zaczniesz cieszyć się mniejszymi sukcesami i samym procesem przygotowawczym: zdanym certyfikatem językowym, poznawaniem kultury, w której za chwilę będziesz się musiał odnaleźć, nawiązywaniem pierwszych mailowych kontaktów w drugim kraju.

Weźmy głupi urlop. Choćby to miało być pięć dni na Mazurach, to jednak czekasz na nie z utęsknieniem. Robisz przedwyjazdowe zakupy, planujesz podróż, odliczasz dni do wyjazdu i wizualizujesz sobie swój własny wypoczynek: kąpiele w jeziorze, spacery po lesie, truskawki ze śmietaną na śniadanie i długie wieczory przy ognisku spędzone z przyjaciółmi. Jesteś pozytywnie nakręcony na długo przed tym, zanim wrzucisz pierwszą parę gaci do walizki.

 

Wyznaczanie celów jest przereklamowane

 

Takie oczekiwanie, planowanie, przygotowanie oraz podejmowanie pewnych kroków, by osiągnąć zamierzony cel, ma jedną, a właściwie to trzy ogromne zalety. Po pierwsze, przestajesz skupiać się na pierdołach, a zaczynasz na rzeczach rzeczywiście dla Ciebie ważnych. Po drugie – podejmujesz pewne kroki/działania i już dzięki temu zaczynasz rosnąć w swoich oczach. Po trzecie – odczuwasz satysfakcję i miłe podniecenie na myśl o tym, że Twój cel staje się coraz bardziej realny. A stąd już tylko krok od wielkiego banana na twarzy.

Wiecie, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Dopiero, kiedy już dopniesz swego, uświadamiasz sobie, że to nie osiągnięcie celu uczyniło Cię szczęśliwszym/lepszym człowiekiem, ale cały proces docierania do niego.

No co, nie mam racji?

0 Like

Share This Story

Style