Było po trzeciej nad ranem. Siedziałam na kanapie, z butelką wina w dłoni, kompletnie trzeźwa i patrzyłam na nie. Anka z wyciągniętymi na łóżku nogami, złotą opalenizną i włosami rozsypanymi na poduszce wyglądała jak bogini. Jagoda, kończąc kolejnego drinka, odpływała. Jej usta wciąż były ponętne, choć cycki jeszcze bardziej. I Daria. Blond piękność z podkrążonymi oczami. Silna, niezależna, w kiecce od Paprockiego, na którą ja musiałabym wziąć kredyt. Leżałyśmy rozjebane po całym pokoju, trawiąc to, co kilka godzin wcześniej widziałyśmy na Monciaku. Na naszych oczach popieprzony psychol rozjeżdżał ludzi. A my co? Wróciłyśmy do domu i…
…po pierwszej podwójnej z colą zaczęłyśmy mówić. O nich. O Was. O facetach. Kurwa jego mać.
To było jak prawy sierpowy. Jak kopniak w jaja, który podobno bardzo boli. Nagle dotarło do mnie, że cztery atrakcyjne, seksowne, niezależne finansowo i zdecydowanie niewyglądające na swój „tuż przed 30-stką” wiek laski gadają od bitej godziny o facetach. Nie o pracy, nowym hobby, paznokciach, książkach, kinie, sztuce, cellulicie czy choćby Ryanie Gosslingu, który – jak twierdzi Cosmopolitan czy inne Bravo – jest nadczłowiekiem. Nie. My po raz kolejny rozmawiałyśmy o nieudanych związkach, straconych nadziejach, zmarnowanych latach i obawach… A właściwie to o jednej obawie.
Że w wieku 35 lat obudzimy się same w swoim wielkim łóżku w wielkiej kawalerce z wielkim kotem u boku.
Tak, jakby to fakt posiadania bądź nieposiadania mężczyzny świadczył o naszej wartości
Patrzyłam na nie wiedząc, że gdyby chciały wyhaczyć atrakcyjnego faceta na jedną noc, żadna z nich nie miałaby problemu. Na raz? Jakieś 100% szans. Na kilka randek? 80%. Na kilka udanych randek? 60%. Na kilka randek, które kończą się udanym związkiem? Hmmm… let me think.
Słuchałam ich, przerażona faktem, że każda albo tkwi w relacji z pajacem, który nie potrafi się w życiu ogarnąć, albo jest sama, bo jej oczekiwania są na tyle racjonalne (wygórowane?), że nie może odpowiedniego faceta znaleźć.
I zrobiło mi się smutno.
Bo facet, jak jest sam, to po prostu jest sam – traktuje to jako kolejny etap w życiu niezbędny do samodoskonalenia/odreagowania/odpoczynku itd. A kobieta (zwłaszcza ta, której bliżej do trzeciej niż do drugiej dekady życia), bycie singielką odbiera jako porażkę, świadectwo życiowego niepowodzenia, podświadome potwierdzenie, że „coś ze mną jest nie tak”.
Chryste panie, Baby, ogarnijcie się
Anka, sama powiedziałaś, że kiedy X. nie było przy Tobie, czułaś się o wiele lepiej, spokojniej. Miałaś czas na realizację swoich pasji i nie zjadałaś paznokci myśląc o tym, czy on kolejny raz wróci po imprezie porobiony od fety. Więc dlaczego nadal z nim jesteś?
Jagoda, wiesz, że działasz na fecetów i że mogłabyś być z takim, który poza jajami ma też trochę serca. I mózgu. Więc dlaczego wciąż wybierasz tych myślących fiutem?
Daria… Jesteś piękna, seksowna, niesamowicie inteligentna… A wiążesz się z tymi, którzy notorycznie robią Cię w chu…
I Ty. Ty, Pająku. Patrzyłaś na swoje koleżanki i wiedziałaś, że wcale nie jesteś lepsza od nich. Że postępujesz według tego samego schematu…
Schematu dziewczynki, którą w dzieciństwie karmiono bajką o Kopciuszku
No to pozwólcie, że coś Wam powiem. Bajkę o Kopciuszku wymyślił facet. Tak samo, jak bajkę o Królewnie Śnieżce. I o tej Śpiącej. Bo widzicie… Kiedyś wystarczyło, że dziewczyna miała cycki, jako taką twarz i była odrobinę bezradna, a już wokół niej zbierał się krąg adoratorów.
Dziś nie potrzebujemy mężczyzny, żeby zbudował nam dom, zasadził drzewo i spłodził syna. Wszystko to możemy zrobić we własnym zakresie. Przyzwyczaiłyśmy Was, mężczyzn, że macie z nami wygodnie. I teraz zbieramy plony.
Nadzieja w szesnastolatkach
W tych wszystkich młodych dziewczynach, które wychowano w duchu niezależności, braku pokory i schematycznych oczekiwań od życia. My, kobiety przed trzydziestką, jesteśmy skrzywione. Nasze matki uczyły nas, że to mężczyzna w związku ma być opoką, wsparciem i dominantą z jajami. Tym sposobem my wciąż szukamy gatunku wymierającego.
Powodzenia, laski. Naprawdę. Powodzenia.