Czego się boją kobiety?

Pierwszy raz usłyszałam to od mojej najlepszej przyjaciółki w liceum. Miałyśmy 17 lat, perspektywy i ŻYCIE przed sobą, ale standardowo, jak to baby, większość tematów sprowadzałyśmy do relacji. Międzyludzkich. Z chłopakami. No więc siedziałyśmy na przerwie pod słynną ścianą płaczu w 6. LO im. Juliusza Słowackiego w Kielcach w naszych za dużych swetrach, podartych trampkach, z nogami wyciągniętymi przed siebie i rozmawiałyśmy o problemach, które wówczas były najważniejsze, bo były nasze. I wtedy moja przyjaciółka powiedziała coś, co przez kolejnych kilkanaście lat słyszałam z ust zbyt wielu kobiet, by uznać to za jednostkową przypadłość. 

„Jest mi z nim dobrze. Jestem szczęśliwa. I tylko czekam, aż to wszystko pierdolnie”.
 
 

Znasz to? Irracjonalne przeświadczenie, że nie może być za dobrze? Że skoro dziś jest lekko, beztrosko, wspaniale, to jutro, najpóźniej pojutrze, musi być ciężko, źle, pod górę? Bo ślepy los, bo palec boży, bo w przyrodzie równowaga musi zostać zachowana? Jak bardzo racjonalnie nie podchodziłybyśmy do życia, ten pierwotny, zabobonny lęk tkwi w wielu z nas. 
 
Z jednej strony może być to efekt niskiego poczucia sprawczości i uzależniania swojego szczęścia/sukcesów w życiu od innych ludzi, w tym [przede wszystkim] od partnera. Z drugiej – mocno zaniżone poczucie własnej wartości. Z trzeciej – nadmierna potrzeba kontrolowania. Z czwartej – kulturowo zakorzenione przekonanie, że ostatnie słowo zawsze należy do mężczyzny – tego, który [zgodnie z wciąż powszechnym stereotypem] częściej niż kobieta zdradza, manipuluje, wykorzystuje.
 
„A jeśli on mnie skrzywdzi?”. 
„A co, jeśli zostawi?”.
„A jak nam się nie uda?”.
 
Znasz to?
 

Dobro i zło tu i teraz

 
Pierwszy błąd, który popełniamy, to fakt, że nie skupiamy się na teraźniejszości. Wybiegamy w przyszłość i snujemy czarne scenariusze, zamiast cieszyć się czymś fajnym, co mamy W TYM MOMENCIE. Funkcjonowanie w ten sposób na dłuższą metę prowadzi do samospełniającego się proroctwa – przez własne lęki, brak zaufania do drugiej osoby i nieustanne oczekiwanie, aż „coś pierdolnie”, same podświadomie prowokujemy sytuacje prowadzące w mniejszym lub większym stopniu do rozpadu związku.
 
Drugi błąd, o wiele poważniejszy, polega na tym, że zamiast obiektywnie oceniać mężczyznę, z którym zaczynamy tworzyć poważniejszą relację, idealizujemy go. Idealizujemy też związek, oczekując, że wzajemna fascynacja, pożądanie, tęsknota, utrzymają się na tym samym poziomie przez najbliższy rok, dwa, trzy… Tym sposobem, zamiast odbierać i analizować sygnały, że coś dzieje się nie tak TU I TERAZ, my je ignorujemy. Niech bajka trwa, a książę pozostanie nieskalany. Łatwiej się łudzić niż cerować i reperować, zanim trzeba będzie wymienić na nowszy model.
 

Dystans

 
Mam 30 lat i dopiero teraz uczę się wchodzenia w związek jak do bardzo zimnego morza. Zanim jednym susem zanurzę się cała, dotykam stopą tafli wody. Jeśli jest ok, wchodzę po łydki. Kiedy już ciało przyzwyczaja się do mroźnej, paraliżującej wręcz temeperatury, pozwalam, by woda musnęła uda. Zmoczenie dupy to mniej więcej ten moment, kiedy mówisz komuś, że go kochasz. 
Jednocześnie uważnie obserwujesz morze. To, że w tej sekundzie jest spokojne, nie oznacza, że za sekund 30 nie rozpęta się burza albo sztorm. Nawet, jeśli na niebie nie ma ani jednej chmury, możesz trafić na morski wir, który Cię porwie. Albo na meduzę, która Cię poparzy. Masz świadomość grożących Ci niebezpieczeństw, ale też nie rezygnujesz z pływania. Bo to zbyt fajne jest. 
 
Tych z Titanica zapewniali, że transatlantyk jest niezniszczalny. Thor Heyerdahl przepłynął na tratwie Ocean Spokojny i przeżył. Nie ma reguły.
 

Deser

 
Była kiedyś taka kiepska książka: „Jedz, módl się, kochaj”. No to ja Ci powiem: ciesz się, ale obserwuj i wyciągaj wnioski. Na zmoczenie dupy zawsze jest czas.
 
Fot. Daria Nepriakhina, Unsplash.com
0 Like

Share This Story

Relacje
  • Gosix

    OMG Malvina, jestem stałą klientką, trochę sceptyczną, czasem coś pohejtuje w komentarzach, ale dzisiaj mnie zabiłaś- pozytywnie. Wchodzenie do zimnego morza, dupa, Titanic, tratwa. Tak bardzo w sedno, tak bardzo. Gratulację

  • Sylwia Jeżewicz

    Czuję, że będę wracać do tego tekstu. Tak, jak do paru wcześniejszych ;)

  • <3 po prostu!

  • No to teraz porównanie z morzem zostanie mi w głowie. Dobre!

  • Kinga W

    tak bardzo odpowiedni tekst na dzień dzisiejszy. ;/ gdy sama ściągnęłam na siebie burzę..

  • Jak pierdolnie, to pierdolnie i już. Niepotrzebnie bać się jednak tego za wczasu, bo faktycznie może nie pierdolnąć w ogóle. Teraz to dopiero zaczynam przyswajać… :)

  • Weronika

    Mam teraz 17 lat. No,za kilka miesięcy 18. Już jak przeczytałam zajawkę tego artykułu,to wiedziałam o co biega. Znam to doskonale. Rok związku i ciągle tylko czekałam aż PIERDOLNIE. Bo przecież niemożliwe,że jest aż tak fajnie. Co jest,skoro jesteśmy razem już pół roku (rozumiesz,mając 17 lat,to nie jest bardzo mało) i wszystko jest zajebiście?! Przecież „zajebiście” też ma swój limit! NO GDZIE ON DO CHOLERY JEST ?!
    I się zaczęło. Na własne życzenie. Ostatnie trzy miesiące to było piekło. Aż w końcu pękło na amen i nie ma.
    Wiem,że zrobiłam fatalnie i ciągle mnie to drapie gdzieś wewnętrznie,aczkolwiek staram się na to patrzeć jak na lekcję,a nie wielką tragedię. To,co tutaj napisałaś – o wchodzeniu do rzeki. Uczę się tego,czasem wychodzi mi lepiej,czasem gorzej. Wcześniej za szybko zanurzyłam dupę. Teraz wiem,że następnym razem długo moczyć będę tylko łydki.
    Pozdrawiam,
    Weronika

    • syla

      zazdroszczę tych 17 lat! Tej jeszcze dzieciecej ufności, spontanicznosci, zycia bez kalkulacji i uczucia ” jestem prawie dorosła ” !( DOROSŁA ! wooow ) i , że tyle wiem o życiu! zazdroszcze bycia dziewczątkiem! tej delikatnosci i niewinnosci! później jesteś młodą kobietą, ni to nastolatka, ni prawdziwą kobieta, takie pogranicze, więcej się od Ciebie wymaga bo przecież nie jestes juz dzieckiem, ale nadal nie traktuje poważnie. Gówniany wiek. ( 22 mam ) Boje sie jedynie, że życie Kobiety przez duże K jest jeszcze gorsze…..ze na zewnątrz kiedys bede j twarda i jeszcze pewniej bede stapac po ziemi, a moje małe tesknoty beda siały spustoszenie od środka! babeczki, powiedzcie , że tak nie jest, a Tobie urocza 17latko zycze szczescia! baw się, ciesz sie tym życiem, ciesz sie tymi problemami …. kiedys za nimi zatesknisz!

      • Anita

        Mam 20 lat i dopiero teraz otwarcie mówię, że jestem dzieckiem, że nie chcę dorastać. Chociaz mieszkam 150 km od rodziców, zarządzam swoimi (tymi, które dostanę od rodziców) finansami i staram się zachowywac odpowiedzialnie. Ale dopiero teraz nauczyłam się, ze trzeba życ chwilą. Carpe diem, yolo. I jeszcze raz: nie chce dorastać.

      • Życie kobiety przez duże K jest absolutnie zajebiste!

      • gość

        Mam 27. Życie zaczyna się kalkulować po 25. So do not worry. ;) ;)

  • Saling

    No trza wracać ;)

  • To w sumie logiczne – jak się człowiek sparzy kilkukrotnie, to z każdym kolejnym razem staje się bardziej ostrożny i podchodzi zachowawczo do relacji. Spontaniczność i chwytanie życia takim jakim jest, ustępuje racjonalnemu oglądowi sytuacji i potrzebie spełniania jakiś tam oczekiwań. W pewnym momencie po prostu zaczyna się zapalać dioda sygnalizacyjna, że już powoli kończy się czas na zabawę w związki i lepiej nie przerabiać kolejnej „wielkiej miłości”, która pierdolnie szybciej niż zdąży się tak naprawdę rozwinąć. W końcu zaczynamy myśleć właściwym mózgiem.

    Z drugiej strony należy ciągle pamiętać o tym, że życie to nieustająca sinusoida, szereg upadków i wzlotów i nigdy nie ma tak, że jest ciągle pięknie, radośnie, motylki w brzuchu i serduszko wiele. Jeśli dwoje ludzi się dociera, to nawet należy mieć na uwadze, że nie ma możliwości, aby woda w morzu ciągle była spokojna. Musi czasem się wzburzyć, musi przyjść jakaś fala, a dno przestanie być na moment widoczne. To naturalne, ale jeśli umiemy pływać i nie brniemy na oślep przed siebie, to zawsze jest szansa na szczęśliwy powrót do brzegu, tam gdzie fale są już rozbite i tylko smagają piasek pianą. Poza tym zawsze po burzy pojawia się słońce, więc warto przetrwać tymczasowe niedogodności, jeśli widzimy cel naszej podróży.

    Inną sprawą jest to, że chyba faktycznie kobiety z założenia myślą bardziej destruktywnie jeśli chodzi o przyszłość, tworzenie czarnych scenariuszy i dopisywanie historii, które wcale nie muszą mieć miejsca, ale zazwyczaj będą miały przez to podświadome dążenie do ich spełnienia. Wydaje mi się, że wiele zależy od partnera i tego na ile jest w stanie zapewnić czynami swoją kobietę, że jego intencje, wola i zachowania wynikają z uczuć i chęci budowania czegoś trwałego i solidnego, a nie chwilowej namiętności i chęci bawienia się w związek.

    No i kluczowa sprawa – do wszystkiego potrzebny jest czas. A ponieważ z każdym kolejnym dniem pozostaje nam go coraz mniej, to warto czasem przeanalizować wnikliwie relację, w której się jest, zamiast podejmować pochopnie decyzje, żyć szybko, #yolo i inne głupoty. Bo w pewnym momencie możemy się ocknąć samotni, z szóstką w prefiksie i emeryturą za pasem. A co to za przyjemność spędzać samemu ostatnie lata?

    Dobry tekst, podoba mi się kierunek zmian, który obierasz. Do następnego przeczytania :)

    • Prawa biologii są nieubłagane, jak kobieta nie chce spędzać ostatnich lat życia sama to zamiast wskakiwać do morza powinna iść do tych, którzy jeszcze machają łopatkami w piasku. 15 lat młodszy to już jakieś rokowania na niesamotną emeryturę.

      • Pytanie czy chcemy działać rozsądnie i mieć pewność co do swoich wyborów, czy tylko szukać półśrodków, aby stłumić potrzebę „nie bycia samemu”. Ja na przykład nie lubię rozwiążań tymczasowych lub na siłę, więc taki scenariusz w moim wydaniu nie ma racji bytu.

  • Tym wpisem mnie kupiłaś. O ile od czasu do czasu tu zajrzałem, to właśnie zostałem stałym czytelnikiem :)

  • Nycza

    Ja jestem cykor, ale cholera aktualnie zanurzam się po kolana co najmniej. Najwyżej stracę nogi, w końcu kiedyś chciałam być niższa. Najwyżej, bo póki co woda piękna, kusząca i czysta, a ja na żółto jej zabarwić nie zamierzam ;)

  • Arkadiusz

    Może się mylę, może jeszcze nigdy się jakoś mocno nie przejechałem ale RSŻ – samo pływanie ma zupełnie inną magię niż skok w zimną wodę. A że coś się nie uda? Taka jest cena życia, zwłaszcza że stanie po kostki w wodzie, gdy chcesz wejść głębiej daje ci tylko wrażenie straty czasu…

  • „Zmoczenie dupy to mniej więcej ten moment, kiedy mówisz komuś, że go kochasz”

    Twoja poezja nigdy mi się nie znudzi :D

  • Zanurzanie dupy to wyzwanie, ale spróbuj zanurzyć jaja.
    To mniej więcej ten moment, kiedy nabierasz odwagi, żeby powiedzieć kumplom: nie pójdę się z wami najebać do zgona, bo właśnie oglądam z dziewczyna najnowszy sezon ulubionego serialu. To również mniej więcej ten moment, kiedy słowo poligamia kojarzy ci się już tylko z kasowaniem historii przeglądarki na kompie.

    • Jak przeczytałem o zanurzeniu tyłka to od razu przyszło mi do głowy, że to pikuś :) A tutaj widzę, że bardzo ładnie pociągnąłeś analogię.

    • Skywalk

      Trochę dziwne spojrzenie, nawet jeśli jesteś w związku to jest czas dla kobiety i jest też czas dla kumpli , jeśli ona tego nie rozumie to nie zmieniamy się wedle jej żądań ( pantofelek) tylko spokojnie jej tłumaczymy że nie jest pępkiem świata.

      • Chyba nie do końca zrozumiałeś/zrozumiałaś ;)

      • kobieta

        chyba nie rozumiesz, że kobiecie nie da się wytłumaczyć, że nie jest pępkiem świata… :P serio.

        • Mateusz D

          każdej inteligentnej kobiecie da się wytłumaczyć na argumenty ze nie jest pępkiem świata – w sumie to inteligentnej kobiecie nie trzeba tego tłumaczyć.

  • Katarzyna Dylawerska

    No moja droga sama wiedza to w sumie nic odkrywczego. Za to porównania bardzo trafne. Tez mam 30 lat i mimo ze znam te reguły dopiero uczę sie je wcielać w zycie. Po kilku ostrych kopach zbieram małe kopniaki. Ostatnim razem jak sie rozpędziłam zeby wbiec do tego morza na płytkiej wodzie czekała na mnie ostra rafa. W sama porę zdążyłam wyhamować. To taki pierwszy mały sukces. Zastanawia mnie ciagle czemu zasady którymi kobiety powinny sie kierować to uprawianie sadomasochizmu. Jak w „Dlaczego mężczyźni poślubiaja zołzy” niby wszystkie zasady były mi znane jednak wcieleńie ich w zycie to juz inna bajka. Przecież spotykasz sie z nim bo go lubisz wiec czemu wiecznie musisz hamować i sobie odmawiać przyjemności jaka jest to spotkanie, udawać ze nie masz czasu kiedy tak naprawde polecialabyś na skrzydłach i nawet nie moczyła kostek tylko odrazu zanurkowała w tej głębokiej wodzie.

    • m0gart

      Poważnie kobiety się jeszcze tak zachowują? Dystans, rezerwa, udawanie braku czasu, bo „tak ktoś napisał w książce”? Keep up not-so-good work…

    • wisznu

      A ja byłem przekonany, że te „zołzy” to są o tym, że kobieta to musi być sobą, musi mieć jakąś osobowość, życie pozazwiązkowe, nie pozwolić sobie wejść facetowi na głowę ani samemu się przed nim płaszczyć „za wzięcie”, żeby facet miał świadomość, że związał się z kimś zywym, że on też musi sie przykładać do relacji między nią a sobą…

      Ale ja tą książkę to tylko przejrzałem w markecie;)

    • Xoxo

      Swieta prawda!!! Ja po ostatnich moich zwiazkach nie mam ani czasu ani ochoty na ‚gierki’ w typie wlasnie zolzy. Liczy sie konkret tu i teraz a nie czekacie 20 minut aby odpisac a on niech czeka i nie mysli ze jestem latwo dostepna. Patrzac na moje kolezanki przyjaciolki i na siebie jest mi smutno w ktora strone ten swiat zmierza. Gdzie normalnosc, spontanicznosc? Tylko gramy w jakies rozne chwyty zamiast zachowywac sie naturalnie bez sztucznosci…

  • no ja od zawsze musze powoli wchodzic, a zanurzam cie co najwyzej do dupska, bo pływac nie umiem. Wiec skoki odpadają :)

  • Sama do niedawna tez miałam nastawienie, że jest zbyt dobrze by trwało długo. Ale potem stwierdziłam, że jak pierdolonie to pierdolonie. I chuj. Trzeba cieszyć się kiedy morze jest spokojne, a martwić się kiedy zaczyna wiać.
    No i jednak najważniejsze by nie skakać na główkę w nieznane wody.

  • dowlinika

    czego się boją kobiety? po długim związku że po prostu zostaną po raz drugi zranione; dlatego nie otwierają się na nowe znajomości a jak już uda im się poznać fajnego/wartosciowego itp itd faceta – zwyczajnie pier***ą sprawę. Obecnie patrze na ocean, ale wygrzewam dupsko na ciepłym piasku. Słonko, wiaterek. Ocean poczeka.

  • A zanurzenie z głową pod taflę, to ten moment kiedy… ?

    • To już po osiemdziesiątce. Sądząc po zdjęciu – na razie Ci nie grozi :)

  • KinKa

    A co, gdy nie masz możliwości nawet sprawdzić stopą tafli wody? Jak to nazwać? Babraniem się w błocie? Wolałabym rzucić się na główkę do najbardziej lodowatej wody na świecie, niż po raz kolejny prerabiać schemat: 3 randki i cisza …
    Nigdy nie dostaję nawet szansy na zbliżenie się do brzegu morza, o którym piszesz.

  • Naprawdę myślisz, że mężczyzn to nie dotyczy? Że my się też tego nie boimy?

    • Nigdzie nie wspomniałam, że mężczyzn to nie dotyczy. Bardzo możliwe, że dotyczy. Ale ja o tym nie wiem. Piszę z perspektywy kobiety.

      • wisznu

        no właśnie – też dotyczy. Może nie każdego, ale wielu.
        Ładnie to ujął Łukianienko „lepiej nie kusić losu nadmiernym szczęściem” :)

        I dopiero niedawno nauczyłem się, że skoro wiem, że to kiedyś i tak pierdolnie, to pozostaje cieszyć się tym co jest teraz ale część energii przeznaczyć na przygotowania od przyszłości, żeby w razie czego dupa tak nie bolała. ;)

        Bo druga technika radzenia sobie z problemem – czyli zamykanie się przed przyjemnościami w obawie przed bólem to nie jest dobry sposób. Wtedy życie przecieka między palcami, a człowiek tylko wegetuje zamiast naprawdę zyć.

  • Joanna eSz

    Trafne spostrzeżenie, faktycznie wiele kobiet czy dziewcząt czeka bezczynnie, aż coś się wydarzy zamiast działać, rozmawiać, wyciągać wnioski.
    Wydaje mi się, jednak, że poruszyłaś też inny problem, może nawet ważniejszy – tworzenie sobie wyidealizowanego obrazu człowieka. I brak świadomości, że na związek trzeba po prostu pracować. I nad sobą w związku też. Obie strony. Od paru lat konsekwentnie staram się to wprowadzać w życie. Długo miałam w sobie strach przed odrzuceniem, ostrożność. Dzięki wspólnej pracy widzę, że jego miejsce zajmuje zaufanie – nie tylko do mojego męża i siebie. I wiara, że nam się uda. Wymaga wiele wysiłku, ale zdecydowanie jest tego warte.
    Tobie też tego życzę. Znajdź kogoś, komu warto zaufać, poczujesz się jak na bezpiecznej łodzi na zimnym morzu :)

  • Nie tylko w relacji kobieta-mężczyzna towarzyszy mi tego rodzaju strach. Moja znajoma jest w ciąży, udało jej się zajść za pierwszą próbą, marzyła o chłopcu – będzie chłopiec. Cieszę się tym razem z nią, tyle że gdzieś z tyłu głowy czai się myśl: jest za dobrze, kurde, jest za dobrze. I tylko czekam, aż coś „pierdolnie”. Bo jestem wręcz przekonana, że teraz czas na to, żeby coś poszło źle.
    Zryta głowa.

  • paul

    masz rację, kocham szalenie, zatopiłam się w miłości i panicznie boję się, że to kiedyś pierdolnie….

  • Tak, znam to. Nie jestem pewna czy kiedykolwiek zdarzyło mi się użyć tego sformułowania, być może ktoś z mojego otoczenia. Może to miało na mnie taki wpływ, aby czerpać z życia, każdego dnia wszystko co najlepsze. Sama już nie wiem, ale po co się nakręcać kiedy można cieszyć się chwilą :)

  • oNa

    Twoje słowa, to sama najprawdziwsza racja. To jakbyś pisała o moich ostatnich doświadczeniach. Uzależnianie szczęścia od obecności przy naszym boku faceta,..przykre ale prawdziwe. Też tak myślałam. Idealizowałam. Weszłam do tej lodowatej wody od razu po głowę. O mało się nie topiąc. Wyniosłam z tego naukę. Teraz się cieszę życiem, swoimi sprawami, osiągnięciami, małymi przyjemnościami. A facet, jak się pojawi, już wiem czego robić nie należy.

  • m0gart

    Samospełniające się przepowiednie to coś, co małe, pręgowane tygryski lubią najbardziej. Kiedyś usłyszałem „Ja to jestem przekonana, że i tak koniec końców zostanę sama” i po pewnym okresie braku starań o jakość związku, braku pracy nad nim, ignorowania sygnałów – tak się właśnie stało. Ale czasami nic się na to nie poradzi, bo nie da się dbać o związek za dwoje.

    Jeszcze coś.

    „Pierwszy błąd” dotyczy nie tylko relacji damsko-męskich. Cholernie często i w bardzo wielu kwestiach skupiamy się na celu, a nie na drodze, która do niego prowadzi. Myślimy sobie: „chciałbym mieć niemoralną ilość kasy” i koncentrujemy się na myślach o tym, że może ktoś tę górkę dineros nam przyniesie albo pozwoli wygrać, a nie na działaniach i staraniach, by ją samemu sobie zarobić. A przenosząc to na oceaniczną metaforę Malv: marzymy o przepłynięciu Atlantyku i wyobrażamy sobie, że już nas wpisują z tego tytułu w Wikipedię, zamiast zacząć budować łódkę i zapisać się na lekcję nawigacji po śladach zostawionych przez wielorybie odchody.

    Skoncentruj się na drodze, na pracy, daj z siebie wszystko, a osiągniesz sukces i wymarzony cel. Ale bez oszukiwania samego siebie. Bez podejścia, że „zrobię to jutro, bo dziś jestem zmęczony i mam zakwasy od siedzenia za biurkiem”. Bo w ten sposób będziesz mieć tylko kolejny zmarnowany dzień i kolejny wieczór myślenia o tym, jak to byłoby fajnie, gdyby…

  • Za krótki ogonek.

    Wyznanie miłości to początek końca. Tonący brzytwy się chwyta. Jak słyszę kocham Cię wiem, że koleś nie ma już nic do zaoferowania.

  • Malw znowu trafiłaś. Z idealizowaniem masz świętą rację. Również z tym strachem, że coś pierdolnie jakby to miał być meteoryt, który zabił dinozaury. Jak pierdolnie to pierdolnie takie życie trzeba tylko wyciągać wnioski. Bywa i tak, że długo trzymamy się wyidealizowanego obrazu, a potem klapki spadają z oczu.

  • Makomes

    Nie wiem jak to jest u innych kobiet w życiu, ale nigdy nie zastanawiałam się nad głębokością wody w związku. Za kilka miesięcy skończę trzydzieści lat, mam za sobą związki z kilkoma facetami, obecnie jestem szcęśliwą żoną mojego męża, a sięgając pamięcią nie kojarzę sytuacji, w której zastanawiałam się nad tym „kiedy to wszystko pierdolnie”. Zawsze kiedy zaczynałam spotykać się z kolejnym facetem angażowałam się, cokolwiek miałoby z tego później wyjść, nigdy na pół gwizdka. Zdarzało się, że bolało, na przykład kiedy piewrsza miłość zawiodła. Byłam szczera wobec siebie i nich jeśli wiedziałm, że z tego nic nie będzie, rozmawialiśmy o tym. Być może naiwnym jest myślenie, że do związku trzeba wychodzić z sercem na dłoni, może to przypadek jeden na milion, że to się sprawdza w związkach, może poprostu mi się udało, a może życie ma dla mnie jeszcze jakieś niespodzianki. W tym momencie nie obchodzi mnie to, mam zamiar zachłysnąć się swoim szczęściem. Pozdrawiam wszystkich i Autorkę tekstu :)

  • Ja mam już 32, więc z wyżyn mojego doświadczenia… ;) Wolę wskoczyć cała, zachłysnąć się słoną wodą i wypłynąć w zniszczonym kostiumie, w potem leczyć przeziębiony od lodowatej wody pęcherz niż stać przy brzegu i przez całe wakacje macać palcem taflę, czytać prognozy pogody i zastanawiać się, czy pięciu ratowników to nie za mało i czy zdążą mnie uratować, jak zacznę się topić. Za dużo widzę takich snujących się przy brzegu, a potem zaskoczonych, że lato tak szybko się skończyło.

    • Ewa

      Popieram w 100% Jak mnie irytują tacy co by chcieli, ale może jednak nie i takie mameje aaa „lato” jest bardzo krótkie..

    • Świetnie to ujęłaś!

  • wisznu

    hmm, ktoś w miedzyczasie wspomniał o podobnym strachu przy ciąży, ale tekst znikł… to ja w nawiązaniu do nieobecnego tekstu chciałem dopisać w formie komentarza, że takie lęki to też norma, zwłaszcza przy tej pierwszej ciąży (i to nie tylko kobieta się tego boi, facet jako sprawca też potrafi mieć bezsenną noc). Niby się człowiek cieszy z tego magicznego okresu w życiu, ale i tak się kuli podejrzliwie, w oczekiwaniu na to pierdolnięcie.
    Bo z ciążą to nawet gorzej jak z nieudanym związkiem, tu nie ma rozwodu… a od pewnego momentu można tylko bezradnie czekać na rozwój wydarzeń i mieć nadzieję, że statystyka jeszcze nie zadziała przeciwko… że to, że wszyscy znajomi mieli udane ciąże/porody/dzieci jeszcze nie oznacza, że to właśnie u Ciebie będzie nietak…

    A do tego dolicz u kobiety jeszcze burzę hormonalną…

  • Pamiętam swój pierwszy związek z czasów liceum. Rzeczywiście, jak po pewnym czasie było zbyt pięknie, to tylko czekałam, aż coś się zepsuje. No i się zepsuło, na moje własne życzenie, bo przecież spełniło się to, na co czekałam.
    Teraz już tak nie podchodzę do związków, nie myślę o przyszłości, bo i tak nie można jej zaplanować dokładnie tak, jakby się chciało. Żyję chwilą, tym, co jest tutaj i teraz i staram się, aby każdy dzień był jak najlepszy, bo chcę, żeby to trwało. Nie czekam na to, aż się coś zepsuje, bo robię wszystko, aby się nie psuło.

  • „A jeśli on mnie skrzywdzi?” No to skrzywdzi, lepsze to niż wiecznie się czaić i zastanawiać czy mogę go pocałować, czy sobie nic nie pomyśli, i zamiast bliskości mieć wieczną niepewność. Nie da się tak przeżyć życia, żeby nigdy dupa nie bolała. Ale też kobiety przykładają do tego strasznie wielką wagę, wręcz obsesję taką mają, żeby tylko nic się nie spieprzyło. Ileż to nerwów się traci przy tym. A później okazuje się, że można po prostu się nad tym nie zastanawiać, skupić się na tym co jest dobre, i wtedy związek najlepiej praży:)

  • CzyCzy Ździnia

    Ja nie macałam, nie stąpałam, nie czaiłam się jak kot- ka … zrobiłam pierwszy krok, schowałam dumę i nieśmiałość do kieszeni, zaryzykowałam, wskoczyłam na główkę z wysokości sryliona kilometrów (nie potrafiąc do końca pływać, bojąc się wody)! było cudownie, fantastycznie, nieziemsko, bosko, szalenie, gorąco, pięknie … zbyt pięknie ale nawet raz przez myśl nie przeszło mi ” kiedy to wszystko pierdo*nie?” … Ale jak PIERDOLNĘŁO – z siłą wodospadu Niagara, prosto obuchem w łeb, od tyłu, bez zapowiedzi, bez uprzedzenia … Długo się podnieść nie mogłam. Także reguły nie ma, nie wiem czy wyciągnęłam wnioski? czy się czegoś nauczyłam? może tylko tego o czym i Ty Malwina piszesz, tym razem (jeśli jeszcze takowy będzie, się przydarzy może któregoś pięknego dnia ;) ) będę obserwować, nawet przez różowe okulary! i nie podam się w całości na tej srebrnej tacy dopóty, dopóki on nie zamoczy jaj ;)

    to wszystko pierdolnie”

  • wisznu

    dobra, naszło mnie jeszcze jedno skojarzenie: DDA

    a wzięło się to po przeczytaniu tego fragmentu tekstu z bloga:

    „Kłopoty z budowaniem intymnych relacji to cecha wspólna Dorosłych Dzieci. Obniżone poczucie własnej wartości sprawia, że osoby cierpiące na syndrom nie wierzą, że zasługują na akceptację i bliskość drugiego człowieka. Miłość wiąże się z zagrożeniem i bólem. Sabotują związek, bo w ten sposób uprzedzają potencjalne zagrożenie. Zranić, zanim zostanę zraniony.”
    http://haloziemia.pl/nie-mow-nie-czuj-nie-ufaj/

  • Tikku89

    Ja się boję kompletnie idiotycznej rzeczy – czyli pierwszego razu (nie, nie jestem małolatą, a szkoda). Od kilku lat mam cudownego mężczyznę, mieszkamy razem, często (czyli ekhem… zawsze w sytuacjach tete-a-tete) żądza chce zrobić swoje, ale w głowie rodzi mi się milion myśli typu: „będzie boleć jak cholera, na pewno od razu zajdziesz w ciążę”, itp. Blokada włączona i nastrój diabli wzięli. Ja załamana, on sfrustrowany… Czy jest na to jakaś rada prócz wizyty u psychiatry?

    • Myślę, że rzeczywiście najlepiej będzie, jeśli pójdziesz do specjalisty – niekoniecznie do psychiatry – lepiej zaradzi tu seksuolog :) Głowa do góry, wiele dziewczyn/kobiet ma podobne obawy przed swoim pierwszym razem. Ale jeśli hamują Cię one przed zbliżeniem, blokują udane życie seksualne i wpływają na relację z partnerem, to warto iść z tym do dobrego lekarza. Powodzenia!

    • dzi

      To naturalna reakcja, nie jesteś faceta pewna na tyle by mieć z nim dziecko, nie widzisz w nim ojca, więc boisz się zajścia w ciążę a co za tym idzie seksu. Nie ufasz mu na tyle by się oddać całkowicie więc boisz się bólu. Seks jest najpiękniejszy, a może nawet i jedyny sensowny, gdy robisz to z osobą której w stu procentach ufasz. Ale całe obecne otoczenie powie Ci że jest inaczej albo że to z Tobą jest coś nie tak ;) Takie czasy ;)

  • Jedz, módl się, kochaj nie jest kiepską książką ;) poza tym uwielbiam Cię czytać, mądrze piszesz

  • GadzetyKobiety

    I to jest właśnie to o czym pisałam na fejsie. Zawsze piszesz w odpowiednim momencie. Mega.

  • dzi

    Najlepsze w tym wszystkim jest to że te wszystkie babce i tradycyjne zwyczaje właśnie taką postawę promowały. To znaczy ostrożność. Bo wtedy jakoś kobiety wiedziały, że zakochują się w inny sposób niż mężczyźni i że trzeba uważać, upewnić się, sprawdzić. A teraz się pozmieniało i niestety dochodzą do tych wniosków samemu, niestety często ucząc się na własnej skórze…

  • niedoświadczona?

    W kwestii tego pierdolnięcia – nie znamy dnia ani godziny. Ponieważ jesteśmy tylko ludzmi i popełniamy błędy. Któregoś dnia okazuje się że mój facet dał ciała .. i to jak ! Cieszyliśmy się naszym wspólnym pokręconym życiem aż tu nagle …jeb. Jak już pozbierałam się z podłogi , wypiłam szklanicę rumu dla kurażu i zapaliłam papierosa wysłuchałam go i dałam drugą szansę . Chociaż kurewsko bolało nie wyobrażałam sobie żebym mogła wyrzucic z życia kogoś kogo kocham nie dając mu możliwości naprawienia tego co spieprzył. Aż chciało by się teraz napisac
    „Jest mi z nim dobrze. Jestem szczęśliwa. I tylko czekam, aż to wszystko pierdolnie” ponownie.