Pierwszy raz usłyszałam to od mojej najlepszej przyjaciółki w liceum. Miałyśmy 17 lat, perspektywy i ŻYCIE przed sobą, ale standardowo, jak to baby, większość tematów sprowadzałyśmy do relacji. Międzyludzkich. Z chłopakami. No więc siedziałyśmy na przerwie pod słynną ścianą płaczu w 6. LO im. Juliusza Słowackiego w Kielcach w naszych za dużych swetrach, podartych trampkach, z nogami wyciągniętymi przed siebie i rozmawiałyśmy o problemach, które wówczas były najważniejsze, bo były nasze. I wtedy moja przyjaciółka powiedziała coś, co przez kolejnych kilkanaście lat słyszałam z ust zbyt wielu kobiet, by uznać to za jednostkową przypadłość.
„Jest mi z nim dobrze. Jestem szczęśliwa. I tylko czekam, aż to wszystko pierdolnie”.
Znasz to? Irracjonalne przeświadczenie, że nie może być za dobrze? Że skoro dziś jest lekko, beztrosko, wspaniale, to jutro, najpóźniej pojutrze, musi być ciężko, źle, pod górę? Bo ślepy los, bo palec boży, bo w przyrodzie równowaga musi zostać zachowana? Jak bardzo racjonalnie nie podchodziłybyśmy do życia, ten pierwotny, zabobonny lęk tkwi w wielu z nas.
Z jednej strony może być to efekt niskiego poczucia sprawczości i uzależniania swojego szczęścia/sukcesów w życiu od innych ludzi, w tym [przede wszystkim] od partnera. Z drugiej – mocno zaniżone poczucie własnej wartości. Z trzeciej – nadmierna potrzeba kontrolowania. Z czwartej – kulturowo zakorzenione przekonanie, że ostatnie słowo zawsze należy do mężczyzny – tego, który [zgodnie z wciąż powszechnym stereotypem] częściej niż kobieta zdradza, manipuluje, wykorzystuje.
„A jeśli on mnie skrzywdzi?”.
„A co, jeśli zostawi?”.
„A jak nam się nie uda?”.
Znasz to?
Dobro i zło tu i teraz
Pierwszy błąd, który popełniamy, to fakt, że nie skupiamy się na teraźniejszości. Wybiegamy w przyszłość i snujemy czarne scenariusze, zamiast cieszyć się czymś fajnym, co mamy W TYM MOMENCIE. Funkcjonowanie w ten sposób na dłuższą metę prowadzi do samospełniającego się proroctwa – przez własne lęki, brak zaufania do drugiej osoby i nieustanne oczekiwanie, aż „coś pierdolnie”, same podświadomie prowokujemy sytuacje prowadzące w mniejszym lub większym stopniu do rozpadu związku.
Drugi błąd, o wiele poważniejszy, polega na tym, że zamiast obiektywnie oceniać mężczyznę, z którym zaczynamy tworzyć poważniejszą relację, idealizujemy go. Idealizujemy też związek, oczekując, że wzajemna fascynacja, pożądanie, tęsknota, utrzymają się na tym samym poziomie przez najbliższy rok, dwa, trzy… Tym sposobem, zamiast odbierać i analizować sygnały, że coś dzieje się nie tak TU I TERAZ, my je ignorujemy. Niech bajka trwa, a książę pozostanie nieskalany. Łatwiej się łudzić niż cerować i reperować, zanim trzeba będzie wymienić na nowszy model.
Dystans
Mam 30 lat i dopiero teraz uczę się wchodzenia w związek jak do bardzo zimnego morza. Zanim jednym susem zanurzę się cała, dotykam stopą tafli wody. Jeśli jest ok, wchodzę po łydki. Kiedy już ciało przyzwyczaja się do mroźnej, paraliżującej wręcz temeperatury, pozwalam, by woda musnęła uda. Zmoczenie dupy to mniej więcej ten moment, kiedy mówisz komuś, że go kochasz.
Jednocześnie uważnie obserwujesz morze. To, że w tej sekundzie jest spokojne, nie oznacza, że za sekund 30 nie rozpęta się burza albo sztorm. Nawet, jeśli na niebie nie ma ani jednej chmury, możesz trafić na morski wir, który Cię porwie. Albo na meduzę, która Cię poparzy. Masz świadomość grożących Ci niebezpieczeństw, ale też nie rezygnujesz z pływania. Bo to zbyt fajne jest.
Tych z Titanica zapewniali, że transatlantyk jest niezniszczalny. Thor Heyerdahl przepłynął na tratwie Ocean Spokojny i przeżył. Nie ma reguły.
Deser
Była kiedyś taka kiepska książka: „Jedz, módl się, kochaj”. No to ja Ci powiem: ciesz się, ale obserwuj i wyciągaj wnioski. Na zmoczenie dupy zawsze jest czas.
Fot. Daria Nepriakhina, Unsplash.com