Żyjemy w dziwnych czasach.
Zapieprzamy, żeby zarobić na przyjemności, na które nie mamy czasu.
Biegamy, ćwiczymy, kupujemy produkty w wersji light, żeby „zdrowo żyć i dobrze wyglądać”, jednocześnie niedosypiając, jedząc w biegu i wlewając w siebie hektolitry kawy oraz morze gówna o wdzięcznej nazwie „energetyki”.
Kulturę wysoką sprowadzamy do 140 znaków na Twitterze, selfie na Instagramie, czekinu na Foursquarze i dwuzdaniowego komcia na fejsie [„Najnowszy monodram z Jandą urywa jaja. With Zosia O., Kacper W. and Matylda Srylda at Och Teatr, Warszawa”].
Chorujemy na nerwice/depresje/anoreksje jak na katar/grypę/wysypkę.
Robimy zdjęcia „przed” i „po”, masturbujemy się do własnych wizerunków w social mediach, a krytykę nazywamy hejtem.
Przestajemy pytać. Przestajemy czytać. Przestajemy myśleć. Idiociejemy. My jako ogół i Ty jako szczegół.
W pogoni za szczęściem z reklamy/teledysku/okładki magazynu stajemy się smutnymi, sfrustrowanymi, wkurwionymi człowieczkami z marsem na czole.
Warto?
Nie będę Wam mówić, jak żyć, bo sama nie dosypiam, nie dojadam, wypijam hektolitry kawy, a nawet, o zgrozo, wrzucam samojebki na Insta. Nie jestem w niczym lepsza od Was, po prostu dużo myślę. I obserwuję. Więc kiedy ostatnio poziom frustracji sięgnął zenitu, zastanowiłam się, co mogę zrobić, żeby żyło mi się lepiej. Spokojniej. Luźniej i przyjaźniej wobec samej siebie i świata. Wnioski?
#1 Zrób czystki na fejsie
A w szerszym kontekście: wyeliminuj ze swojego życia ludzi, którzy działają na Ciebie destrukcyjnie.
W ciągu ostatnich dwóch dni usunęłam ze znajomych ponad 60 osób, za którymi nie przepadam, które mnie drażnią albo które są mi na tyle obce bądź obojętne, że nie widzę żadnego sensu, by zaśmiecały mi feeda swoją obecnością. Zasada jest prosta: każdy, z kim nie mam kontaktu od długiego czasu, kto działa mi na nerwy lub przywołuje wspomnienia, których nie chcę pamiętać – out. Nieważne, jakie koneksje wiążą mnie z tą osobą, czy wypada, czy nie wypada mieć ją w znajomych. Drażnisz mnie? Spadaj. Życie jest za krótkie, żeby bawić się w konwenanse.
Po wielu latach prób i błędów, w końcu nauczyłam się ucinać kontakt z toksynami. Ludźmi ciągnącymi w dół. Albo tymi, którzy zwyczajnie psują mi krew. Polecam, działa. I nie mówię tu oczywiście tylko o Facebooku. Mówię przede wszystkim o tym, co dzieje się poza nim.
#2 Uświadom sobie, że nic nie musisz
Jedyne, co musisz, to umrzeć i ewentualnie płacić podatki. Poza tym nie musisz nic. Nie musisz pracować. Nie musisz mieć. Nie musisz wyglądać. Nie musisz być. Nie musisz absolutnie niczego osiągać.
Weźmy van Gogha. Całe życie bidował i żył na rachunek brata, bo sam nie pracował. Chlał absynt, ćpał opium, chorował, cierpiał i malował obrazy. Czy był szczęśliwy? Nie. Czy czuł się spełniony? Nie. Czy miał kontrolę nad swoim życiem? Żadnej. Czy żył w splendorze i dostatku? Pfff… Do końca swych dni był niedoceniony, upodlony, zależny od łaski/niełaski Theo, który go utrzymywał. Van Gogh miał chujowe życie.
Średnia klasa średnia wiesza sobie dziś na ścianie „Słoneczniki” made by Stefan z Sopotu i czuje się wyjątkowa. No i fajnie, no i cool, Vincent przeszedł do historii, ale umówmy się… Lepiej być szczęśliwym za życia i umrzeć jako no name niż robić sobie z dupy jesień średniowiecza tylko po to, żeby pińcet lat po Twojej śmierci ktoś łaskawie docenił Twoje poświęcenie.
Nie chodzi o to, żeby zalec na kanapie i nie robić nic. Chodzi o to, żeby nie robić nic na siłę.
#3 Bądź milszy
Polacy to strasznie zacietrzewiony naród. Postpeerelowska szarobura gówniana mentalność ciągnie się za nami jak srajtaśma na kartki. W markecie. W warzywniaku. W metrze. W poczekalni u lekarza. Warczymy na siebie, spuszczamy nos na kwintę, kurwujemy, wyzywamy, ewentualnie przyjmujemy postawę mam wyjebane/no i co się gapisz. To chore. Nienaturalne. I nieludzkie. Jak to jest, że we Włoszech, Hiszpanii, czy choćby w zalanej deszczem Irlandii ludzie potrafią być dla siebie mili, a w Polszy idą na noże o skórkę z gówna? O źle zaparkowany samochód, ślamazarną ekspedientkę, miejsce w autobusie? O to, że żyjesz? A, no tak. Zapomniałam. Bo Włochom i Hiszpanom słońce mózgi wypaliło. A Irlandczykom wóda. Tymczasem my, naród wybrany…
***
W sytuacjach stresowych radzi się ludziom, żeby wzięli głęboki wdech. Ale tu nie chodzi o wdech i wydech. Chodzi o to, żeby sobie wyciągnąć zawór z dupy.
Miłego poniedziałku.